[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Twoja żona nosi w sobie poczęte dziecko.Zachowując się tak, jakby w ogóle nie słyszał słów Parsonsa, Corith oświadczył:- Muszę zejść na dół i zabić tego człowieka.- Jeśli chcesz to zrobić, powiem ci, jak możesz tego dokonać, nie schodząc na dół - odrzekł Parsons.- No, jak? - zainteresował się Corith.- W twojej epoce.Zanim on zdąży rozwiązać problem przenoszenia się w czasie i wrócić tutaj.Tak, to jedyny sposób, pomyślał Parsons.Doszedł do tego, rozważając różne możliwości.- Tutaj on się tego spodziewa - ciągnął Parsons.- A tam nie.Nie wiedział, gdzie jesteś, kiedy z nim rozmawiałem.Miał tylko rozmaite podejrzenia, nic więcej.Ale jego domysły były trafne i mógł z nich wyciągnąć wnioski.Podjęli przerwane eksperymenty z podróżami w czasie i odnieśli sukces.Twoja broń nic ci nie pomoże, bo.Urwał nagle i nachylił się w stronę Coritha.Zauważył z przerażeniem coś, co wystawało z plecaka przytroczonego do pleców wojownika.- Twój kostium.- wykrztusił.- Sam go zrobiłeś.Nikt go nie widział.Sięgnął w kierunku plecaka i wyciągnął to, co go tak przeraziło.Trzymał w dłoni garść strzał.Z krzemiennym grotem i znajomymi pierzastymi lotkami.- Falsyfikaty - powiedział.- Cześć twojego przebrania na powrót tutaj.- Spójrz na swoją rękę - polecił mu Corith.- Po co? - zapytał oszołomiony Parsons.- Jesteś biały - odrzekł Corith.- W miejscach zadrapań zeszła farba.Złapał nagle Parsonsa za ramię i potarł skórę.Pod wpływem wilgoci farba puściła, odsłaniając przybrudzone, białoszare ciało.Corith puścił ramię i pociągnął za sztuczne włosy Parsonsa.Zostały mu w ręku.Skoczył na niego nagle i bez słowa.Teraz rozumiem, pomyślał Parsons, potykając się o próg skalny, przewracając do tyłu i lecąc w dół.Macając wokół rękami, zdołał się czegoś uchwycić.Jego ciało otarło się boleśnie o skałę.Ujrzał nad sobą masywną postać Coritha, pochylającą się coraz niżej, coraz niżej.Przekręcając się na bok, zrobił unik.Nie chcę, pomyślał.Dłonie koloru miedzi zacisnęły się wokół jego szyi.Poczuł kolano wbijające się w brzuch.Corith wyprężył się gwałtownie.Buchnęła krew, tworząc na ziemi kałużę.Parsons nadludzkim wysiłkiem wydobył się spod przygniatającego go, bezwładnego ciała.Spostrzegł, że trzyma w dłoni tylko jedną strzałę.Nie musiał odwracać zwłok Coritha, by sprawdzić, gdzie jest druga.Gdy Corith opadł na niego, stercząca pionowo strzała weszła prosto w serce mężczyzny.Ja go zabiłem, pomyślał Parsons, ale to był wypadek.W górze, na krawędzi urwiska, pojawiła się Jepthe.Za moment się zorientują, uświadomił sobie.A kiedy to nastąpi.Przyciskając się do skały, zaczął oddalać się od martwego Coritha.Pełzł wzdłuż ściany urwiska, aż stracił z oczu kobietę i zwłoki.Potem, krok po kroku, wspiął się na górę.Gdy osiągnął szczyt, wokół nie było nikogo.Pobiegły do Coritha, ale wrócą tu lada moment, pomyślał.Pognał w stronę lasku.W głowie miał pustkę.W chwilę później znalazł się pod osłoną drzew i uznał, że jest bezpieczny.Nikt się nie dowie.Teraz już nie.Tajemnica śmierci Coritha.Nikt jej nigdy nie odkryje.Pomyślał, że przecież nie chciał tego, ale to nie miało znaczenia.Nic dziwnego, że Stenog się.śmiał.Wiedział, że to ja będę tym, który zabije Coritha, uświadomił sobie.Zatrzymał się.Szalone myśli krążyły mu po głowie.Mogę wrócić do Loris i Helmara, stwierdził.Powiem im, że widziałem tylko to co oni: Coritha na szczycie urwiska, potem zbiegającego w dół, a wreszcie martwego.I nikogo więcej.Nikt nie wdrapał się na urwisko z dołu.Jedynymi osobami, które zeszły z góry, były Jepthe i Nixina.Nie wiem więcej niż one.A Corith już nigdy nic nie powie.Nie żyje.Ukrył się, słysząc głosy.Ujrzał przedzierające się przez las kobiety.Nixina i Jepthe szukały swego statku czasu.Na ich twarzach malował się ból.Przyszły, by przestawić statek, włożyć do niego ciało, zabrać je z powrotem i zamrozić.Corith jest martwy, ale za trzydzieści pięć lat, licząc od tej chwili, zostanie przywrócony do życia, pomyślał.Ja tego dokonam, tam, w Kwaterze.Będę odpowiedzialny za jego ponowne narodziny.Teraz już wiedział, dlaczego w piersi Coritha znalazła się druga strzała.Dlaczego zginął.Po raz pierwszy zabił Coritha przez przypadek.Ale ten drugi raz przypadkiem nie był.Zrobił to celowo.Musiałem wrócić jednym ze statków czasu, zdał sobie nagle sprawę.Tamtej nocy, kiedy ożywiłem Coritha, kiedy leżał nieprzytomny, dochodził powoli do zdrowia, odzyskiwał siły.Będąc wtedy u Loris, znajdowałem się jednocześniej tutaj, przy urwisku.Przy nim.Ale dlaczego strzałą?Spojrzał w dół, na swoją dioń.Wciąż ściskał w niej strzałę.Wdrapując się na urwisko, nie wypuścił jej z ręki.Dlaczego? Bo te strzały uratowały mi życie, pomyślał.Gdybym ich nie miał, Corith byłby mnie zabił.Broniłem się.Nie miałem wyboru.A jednak poczuł lęk przed odpowiedzialnością.Znalazł sięw pułapce, wciągnięty w tę sprawę wbrew własnej woli.Corith rzucił się na niego, a jemu nie pozostało nic innego, jak tylko walczyć o własne życie, bronić się.Co innego mogłem zrobić? Z całą pewnością to nie moja wina, pomyślał.Ale w takim razie czyja?Kto naprawdę odpowiada za tę zbrodnię? Bo to była zbrodnia, jak każde zabójstwo.Jestem lekarzem i moim zadaniem jest ochrona ludzkiego życia.A zwłaszcza życia tego człowieka.Czy nawet za cenę własnego? Przecież kiedy ożywię go w Kwaterze, wskaże na mnie, swojego zabójcę.A ja będę bezbronny, ponieważ nie będę o niczym wiedział.Bo to się jeszcze nie wydarzyło.15Sojąc samotnie pośród drzew, Parsons pomyślał: to ja jestem tym człowiekiem, którego szukają od trzydziestu pięciu lat.Ludzie w Kwaterze zabiliby mnie natychmiast, jak tylko Corith by mnie oskarżył.Nie okazaliby cienia litości, ale dlaczego mieliby to robić? Czy ja się ulitowałem nad Corit-hem? Może zdążyłbym przerwać ciąg zdarzeń w którymś momencie.Na przykład zanim tu przybędę i zabiję go po raz pierwszy.Ponad jego głową przemknął jak błyskawica metalowy statek latający, ominął las i skierował się w stronę urwiska, po czym opadł za krawędzią skalnej ściany.Słyszał ryk jego odrzutowych silników, gdy maszyna lądowała blisko Coritha.Teraz stara kobieta i jej córka wyjdą, by zabrać nieżyjącego mężczyznę.Gdzieś w pobliżu muszą być jeszcze trzy inne statki czasu, uzmysłowił sobie Parsons.A może ze statkiem Stenoga - nawet cztery.Jeden już wystartował, ale pozostałe raczej nie.Ale nie był pewien.Muszę dostać się do jednego z nich, postanowił.W panice biegł przed siebie, zastanawiając się.Nie mógł dostać się do żadnego statku z poprzednich okresów przeszłości, nie zakłócając biegu historii.Pozostawał zatem tylko statek Stenoga i ten, którym sam tu przybył.Ale czy mógł wrócić tam, aby spojrzeć w oczy Loris i innym, wiedząc, że zabił Coritha?Musiał.Wydostał się na górną krawędź urwiska i pobiegł z powrotem tą samą drogą, którą tu przybył.Dla nich ta podróż po prostu zakończyła się fiaskiem, pomyślał, i tak jak poprzednio nikt nie był w stanie zrozumieć', co się stało.Nie pomogłem im, a mój plan okazał się do niczego.Nie ma innego wyjścia, jak dać sobie spokój i wrócić do przyszłości, przekonywał samego siebie.Biegnąc spojrzał w dół i dostrzegł małe sylwetki ludzi Stenoga na plaży obok łodzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]