RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W ciemnościach były doskonale widoczne i pan Kawałkiewicz osłupiał.Przestał bez najmniejszego poruszenia całe czterdzieści sekund, aż oba ogienki zgasły, wpatrując się w nie ze śmiertelnym zdumieniem.Zjawisko było tak niezwykłe, że w ogóle nie mógł go pojąć i całą drogę do pana Rogalińskiego usiłował odgadnąć, co też to mogło być.Był jednakże człowiekiem nieśmiałym i raczej zamkniętym w sobie i dlatego nikomu o owej osobliwości nie powiedział ani słowa…Pawełek utłukł porządnie młotkiem na desce pół łyżeczki cukru, rozgniótł i rozproszkował jedną tabletkę węgla, wymieszał to razem, dodał odrobinę nadmanganianu potasu i po namyśle dosypał trochę łepków zapałczanych z suchej mydelniczki.Mieszaninę upchnął w rożek plastikowej torebki, zawiązał nitką i odciął niepotrzebną część plastiku.Następnie z wielką uwagą wymieszał drugą porcję, podwójną, upchnął ją w drugi róg torebki i również zawiązał.Przyglądał się temu przez chwilę, spojrzał w okno i nagle podskoczył na krześle.— Ale kretyn ze mnie! — wykrzyknął z gniewem.— Co się stało? — zaniepokoiła się Janeczka.— Oboje chyba zgłupieliśmy.Jak ja teraz zdejmę ten lont, kiedy w bidonach jest sto litrów wody? Na co mam wejść? A nie ma wielkiej nadziei, żeby jutro było dużo mniej, to niby co? Mam wlec pod parkan sto kilo ciężaru?!Janeczka przez chwilę milczała.— A kiedy to nam będzie potrzebne? Bo może by poleżało przez parę dni, aż się tę wodę zużyje?— No coś ty?! Po pierwsze, ile mamy czekać z tym wybuchem? A po drugie, jak znów będzie wiatr? Już nie mówię, że nam zwieje, ale zakurzy tak, że nie będzie chciało się palić.Trzeba zdjąć!— A jak zdejmiesz, to co z tym zrobisz? Gdzie schowasz?— Byle gdzie.Chociażby pod łóżko.— Mamusia codziennie sprząta.— No więc gdzie indziej.Najpierw niech ja wiem, jak to zdejmę, potem się będę zastanawiał, gdzie schować.I trzeba zdjąć teraz, póki nikogo nie ma!Janeczka znów przez chwilę milczała.— Głupi jesteś, możesz wejść na byle co, ostatecznie na krzesło.Nie potrzebujesz na to patrzeć, wystarczy, że sięgniesz rękami.Zdejmij zaraz, a ja się zastanowię, gdzie schować.Pawełek chwycił wyściełane gąbką krzesło i wybiegł z domu.Janeczka zapaliła lampę nad drzwiami i w ogródku zrobiło się widno.Pawełek ustawił krzesło możliwie równo, wypróbował i wlazł na nie.Uginało się pod nogami, ale tkwiło pod murem prosto i solidnie.Janeczka patrzyła na brata, stojąc na schodkach i przebiegając myślą całe wnętrze domku w poszukiwaniu kryjówki dla lontu.Pawełek sterczał na krześle, macając rękami po murze.— Ty! — syknął niespokojnie.— Tego tu nie ma!— Jak to nie ma?— No nie ma! Jak Boga kocham.Nie ma!— Może spadło? Czekaj, pójdę zobaczyć od strony pana Kawałkiewicza.Furtka nie była zamknięta.Janeczka wybiegła szybko, okrążyła ogrodzenie i wpadła do ogródka pana Kawałkiewicza.Lontu nie było nigdzie.— Nie ma — oznajmiła, wracając do brata.— Nic z tego nie rozumiem.Ktoś nam to ukradł?— Trzeba spojrzeć wyżej, bo coś tu czuję pod palcami — odparł ponuro Pawełek.— Nie ma siły, muszę na coś wleźć.Przelewanie wody z jednego bidonu do wszystkich naczyń, jakie znaleźli w domu, do garnków, szklanek, butelek po wodzie mineralnej, do salaterek i nawet talerzy, trwało potwornie długo.W końcu w bidonie zostało już tylko tyle, że Pawełek, acz z wysiłkiem, mógł go unieść i dowlec pod ogrodzenie.— Nic nie rozumiem — oznajmił, w skupieniu badając powierzchnię muru.— Wygląda, jakby się spalił.Popatrz i ty, bo może ja mam zaćmienia.Zamieniwszy się z bratem, Janeczka pilnie obejrzała długi rząd zwęglonych grudek, trochę już porozrzucanych poprzednim macaniem Pawełka.— Wygląda tak samo, jak to spalone na ziemi — oceniła.— Chyba on się rzeczywiście spalił.Jakim sposobem?Pawełek znów wlazł na bidon.Zmartwieni, niespokojni i zdenerwowani, doszli po długim namyśle do przekonania, iż zawiniło słońce.Widocznie pod wpływem straszliwego żaru lont sam się zapalił.Innego wytłumaczenia nie było.— Trzeba to posprzątać — rzekła stanowczo Janeczka.— Czekaj, przyniosę ci szczotkę i pozamiatasz ten wierzch.— Po co?— Nie wiem.Na wszelki wypadek.Lepiej, żeby nie było żadnego śladu.Usunąwszy z pedantyczną dokładnością wszystkie czarne drobiny, Pawełek przytaszczył bidon z powrotem do łazienki i przystąpił do wlewania doń całej wody ze wszystkich naczyń.— No tak, to teraz znów nie mamy lontu — powiedział z irytacją.— Same przeszkody.Już całkiem przestaję się dziwić, że tamten ktoś nie wydostał skarbu.W dodatku, zdaje się, że tego węgla będzie za mało, nawet gdybym zużył wszystek, a trzeba trochę zostawić, żeby się nie połapali.— To co będzie?— Nic, zrobię węgiel.Wiem jak.I nie ma siły, muszę zrobić nowy lont, ale naprawdę nie wiem, gdzie go położyć do wysuszenia!— Czy to znaczy, że znów trzeba będzie skrobać zapałki? — spytała sucho Janeczka, podając mu następny talerz.— A jak? Tych resztek zostało tyle co kot napłakał.Westchnąwszy ciężko, Janeczka zaczęła mu podawać butelki.— Do wysuszenia wiem, gdzie położyć — rzekła po chwili.— Też na murze, to znaczy niezupełnie na murze, tylko na siatce.Na tamtym kawałku, który ojciec grodził.Ta siatka ma u góry takie wystające kawałki, takie końce, związane na słupy, one sterczą jak widełki i lont może na tym poleżeć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl