[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A jak głęboko mogliśmy dotrzeć? Dwieście, trzysta stóp?- Mniej więcej.Trudno ocenić bez żadnego punktu odniesienia.- Nic się nie poszerza? - zawołał z tyłu Dan.Poświeciłem do przodu, ale zobaczyłem tylko wąski przesmyk między postrzępionymi skałami.- Nic, przynajmniej na odcinku najbliższych pięćdziesięciu stóp - odpowiedziałem.- Chcesz odpocząć?- Lepiej szybciej z tym skończyć - warknął Carter.- Zaczynam się czuć niczym ziarno czerwonego pieprzu w środku oliwki.Przez następne dziesięć minut w milczeniu z wielkim trudem brnęliśmy dalej.W pewnej chwili strop tak się obniżył, że musieliśmy się czołgać korytarzem gwałtownie opadającym w dół, raniąc sobie czoła i dłonie.Marzyłem, by jak najszybciej stąd wyleźć, ale zrobiło się tak wąsko, że w żaden sposób nie zdołalibyśmy zawrócić.Gdy właśnie przecisnęliśmy się między szczególnie ostrymi skałami, korytarz się rozszerzył.Po paru minutach mogliśmy już swobodnie stąpać po dnie.Latarki wydobyły z mroku mieniące się biało stalaktyty.Znaleźliśmy się na czymś w rodzaju półki, balkonu z widokiem na ogromną, sklepioną grotę.Ze wszystkich stron otaczały ją kolumny z kryształków soli, przez co wyglądem przypominała niezwykłą katedrę, miejsce kultu pogrążone w absolutnej ciszy, gdzie nigdy nie zajaśniał promień słońca.Ostrożnie postąpiliśmy na skraj balkonu i spojrzeliśmy w dół.Nic, tylko atramentowoczarna, bezdenna ciemność, ale gdy Carter poświecił, zrozumieliśmy, skąd wzięło się to wrażenie.Zaledwie dwanaście stóp poniżej znajdowała się tafla podziemnego jeziora, w którym odbijały się nasze twarze i światła latarek.Tak wysoko podniosły się wody z głębin ziemi, stąd pochodziło nasienie Chulthe, które stało się diabelskim przekleństwem dla pijących tę wodę Bodine'ów.Posłyszałem miauknięcie i oświetliłem brzeg jeziora.Na złamanej stalagmitowej kolumnie wynurzającej się z toni ujrzałem Shelleya.Węszył i przebierał łapkami, jakby czuł, że cel jego polowania znajduje się blisko, choć jeszcze jest niedostępny.- Widzisz? - zwróciłem się do Dana.- To może znaczyć, że Chulthe znajduje się właśnie tutaj, w jeziorze.- Ten cholerny smród tuńczyka na to by wskazywał - dodał Carter, wycierając owłosionym ramieniem pot z czoła.- Zupełnie jak w porcie.Dan zapatrzył się na wodę.- Zupełnie czysta - rzucił po chwili.- Gdybyśmy mieli bardzo mocny reflektor, moglibyśmy zobaczyć, co jest na dnie.- Ktoś pójdzie na ochotnika? - spytał szeryf.Shelley stojąc na chybotliwym kamieniu miauczał i prychał.- Czy ten kot wie coś, o czym my nie wiemy? - zapytał Dan.Wzruszyłem ramionami.- Może mu tylko chodzi o ten zapach.Skąd mam wiedzieć? Nie uczyli mnie kociej psychologii.Przez parę minut oglądaliśmy ciemne, przerażające sklepienie.Wnętrze łudząco przypominało kościół, a zimne zatęchłe powietrze przywoływało na pamięć opuszczone francuskie katedry, gdzie łatwo sobie wyobrazić spoczywających pod kamienną posadzką, głuchych na zgiełk świata rycerzy i świętych.Oświetlaliśmy białe stalaktytowe kolumny, które otaczały nawę odbijając się w wodzie niczym doskonałe dzieła średniowiecznych mistrzów.- Zupełnie jak kaplica diabła - powiedział Carter.- Widzieliście już wcześniej taką jaskinię? Niespotykane.- Raczej nadnaturalne - poprawił Dan.- Nadnaturalne czy nie - chrząknąłem - musimy zrobić coś sensownego.Nim wrócimy, powinniśmy się przekonać, czy Chulthe tu rzeczywiście jest.- Co proponujesz? - zapytał Dan.- Sam nie wiem.Może spróbować go zaniepokoić? Carter zmarszczył brwi.- Chcesz niepokoić złowrogie bóstwo, gdy się znalazłeś sto pięćdziesiąt stóp pod ziemią, a jedyna droga ucieczki to korytarz odpowiedni tylko dla królika?- Ja wcale nie chcę! Ale chyba będziemy musieli.Carter powoli wypuścił powietrze z płuc.- Szkoda, że nie przyniosłem tutaj granatnika.Przydałby się jakiś mocniejszy argument.Podszedłem do samego skraju balkonu i spojrzałem na przezroczystą powierzchnię jeziora.- Jesteśmy jakieś sto pięćdziesiąt stóp pod ziemią? - zapytałem Dana.- Coś koło tego.Z namysłem podrapałem się po policzku.- Kiedy badałeś wodę, to twierdziłeś, że te organizmy i związki mineralne pochodzą z większej głębokości, prawda? Nawet półtorej mili?- Zgadza się.Najprawdopodobniej tam właśnie spoczywał Chulthe, gdy zaczął powracać do życia.Te korytarze i jaskinie ciągną się milami w głąb skały.Wszystkie są zalane.Stąd pewnie wziął się sen Jima o pływalni pod tonami skał.Ale skoro gwałtowne opady podniosły poziom wód aż do tego miejsca, zapewne i Chulthe porusza się teraz swobodnie po labiryncie.- To znaczy, że mógłby zakażać wodę również i w innych miejscach? - ponuro dopytywał Carter.- Wprawdzie teoretyzuję, ale myślę, że tak.Szeryf rozpiął kaburę rewolweru.- No cóż.Nie wiem jak wy, chłopcy, ale ja widziałem już dość niewinnych ludzi rozerwanych na strzępy przez potwory.Jeśli Mason twierdzi, że trzeba zaniepokoić tego Chulthe, by go dorwać, no to bierzmy się do dzieła.Dan uniósł dłoń i powiedział:- Carter, nie powinienem.Ale rozwścieczonego szeryfa nic nie mogło już powstrzymać.Wyjął trzydziestkęósemkę i wymierzył w taflę jeziora.Wystrzelił dwukrotnie, a grota odpowiedziała ogłuszającym echem.Shelley przeskoczył ze swojego stalagmitu na balkon i stał przerażony tuląc się do mojej łydki.Echo wystrzałów przebrzmiało po raz ostatni i zapadła cisza.Tafla wody trwała nieporuszona, tylko ledwo zarysowane kręgi fal przebiegły po powierzchni i lekko odbiły się o stalaktytowe kolumny, by wrócić do środka jeziora.Staliśmy w milczeniu, aż zamarła ostatnia fala.- Wygląda na to, że strzały nie robią na nim wrażenia - stwierdził Carter.- Może powinniśmy cisnąć odłamkami w wodę?- Poczekaj jeszcze minutę.Wszyscy zauważyliśmy, jak bardzo to miejsce przypomina katedrę.Może to zamierzone podobieństwo? Może stworzono je specjalnie, aby oddawać tu cześć diabłu?- Jak można specjalnie stworzyć coś takiego? - zapytał Dan nie kryjąc sceptycyzmu.- Te stalaktyty formowały się dwadzieścia tysięcy lat.Dwadzieścia tysięcy.- Może i tak - odparłem - ale mamy do czynienia z potworem, który bez wysiłku zalewa pokój na pierwszym piętrze, a później błyskawicznie go osusza.Z potworem mającym podobno dwa miliony lat, kimś z przeszłości sięgającej najdawniejszych czasów.Czymś prastarym i niewyobrażalnie potężnym.Z szatanem.Tylko pomyśl, Dan.Czy szatan nie mógłby sobie zrobić czegoś takiego?- Hmm, właściwie teoretycznie to możliwe.- Dobrze, uznajmy, że to teoretycznie możliwe.A wiec spróbujmy sprofanować jego królestwo, wezwijmy imię Boże lub siły dobra, to może diabeł wychynie z wody, by nas powstrzymać.Carter i Dan popatrzyli po sobie bez entuzjazmu.- Niezbyt mi się to podoba - stwierdził szeryf.- I niby co mamy robić? Zaśpiewać pobożną pieśń? Na pewno mój głos sprofanowałby każde miejsce, ale nie jestem pewien, czy to się uda akurat tutaj.- Odmówmy modlitwę.Wprowadźmy tu odrobinę chrześcijaństwa.- Zgoda.Robiliśmy już głupsze rzeczy - powiedział Dan z westchnieniem.Staliśmy przez chwilę w milczeniu z pochylonymi głowami [ Pobierz całość w formacie PDF ]