[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ich wielkie żółte oczy są na pewno większe niż talerze - pomyślał - i te gęby - ogromne, zdające się przecinać całe ciało na pół, ukazujące, gdy je otwierały, czerwonawe wnętrze.W tych paszczach tkwiły zęby - nawet stąd mógł dostrzec, iż przypominały ostre białe sztylety, rozmiarem dopasowane do ogromu paszczy.Nie byli zbyt sprawnymi myśliwymi, w końcu jednak zagnali brązowe jeleniowate stworzenie, otoczyli je i zadźgali.Zastanawiał się, czemu nie rzucają swymi oszczepami.Być może te cienke długie ramiona nie dawały dostatecznej siły, lub nie pozwalały utrzymać niezbędnej równowagi.Gdy ofiara padła, natychmiast rzucili się na nią, rozrywając ją na sztuki i napychając gęby, walcząc między sobą o każdy dodatkowy kęs.Muszą mieć niezłe szpony, by tak szarpać - pomyślał.W ciągu kilku minut skończyli z upolowaną zwierzyną, która, jak oceniał, musiała ważyć jakieś sto pięćdziesiąt kilo.Pożarli nawet kości, kiedy wreszcie zabrali swoje oszczepy i ruszyli równiną, po ich zdobyczy nie pozostał najmniejszy ślad z wyjątkiem powyrywanej tu i ówdzie darni.Siedem dni - pomyślał.Idąc w tym tempie, będziemy w ich kraju całe siedem dni! I to pod warunkiem, że wszystko pójdzie dobrze.A musi ich polować znacznie więcej, w daleko liczniejszych bandach niż ta, która na jego oczach "zdmuchnęła" tego niby-jelenia.Oczywiście gdyby wędrował sam, nie byłoby problemu.Z Kuzynem Nietoperzem byłoby nawet łatwiej, obojętnie dla kogo pracował.Dlaczego, do diabła, pozwoliłem jej iść ze mną? Dlaczego? Może to ta jej odwaga, z jaką zdjęła hełm skafandra w Strefie? Może to właśnie podobało mu się w niej najbardziej? Być może również litość.Na pewno, zwłaszcza na początku, istniał i ten motyw.Kiedy pomyślał, sięgając pamięcią wstecz, jak lgnęła do niego w Strefie, szukając w nim wsparcia, opierając się Hainowi nawet w tym ostatecznym położeniu.Cóż to w końcu jest miłość? - zadumał się.Powiedziała, że to jest wtedy, gdy troszczymy się o kogoś, troszczymy bardziej, niż o siebie samych.Pochylił się i pomyślał przez chwilę.Czy naprawdę, w głębi serca, przejąłby się, gdyby Murnie dorwały Nietoperza? Wiedział dobrze, że nie uroniłby jednej łzy.Po prostu kolejny numer na długiej liście towarzystwa umarłych.Czy udawał się do Czill dlatego, że porwano Vardię? Nie, zdecydował, to przypadek.Jechał do Czill dlatego, że tylko tam miał szansę trafić na trop Skandera, a ten projekt.no cóż, jakim uczuciem darzył go właściwie?Jak bym to przyjął, gdyby Skander zwyciężył i przerobił Wszechświat według swoich szalonych wyobrażeń? Spotkał w swoim długim życiu wielu miłych ludzi, ludzi szczęśliwych, starych przyjaciół i nowych znajomych, również i tu, w Świecie Studni.Oczywiście, że jakoś przejmował się ich losem, chociaż w głębi duszy wiedział, że w potrzebie nie mógł pewnie liczyć na wzajemność z ich strony.Nathan Brazil, wieczny optymista.Czy komuś w ogóle zależało na nim?Rozmyślał tak, leniwie obserwując znacznie większą grupę Murniów, ścigających spore stadko jeleniowatych.Ile razy był żonaty, de jurę czy de facto'! Dwadzieścia? Trzydzieści? Pięćdziesiąt? Więcej?Chyba więcej - pomyślał z powątpiewaniem.Chyba w każdym kolejnym stuleciu.Niektóre były rzeczywiście miłe, inne raczej podłe.W dwóch przypadkach był to nawet mężczyzna.Czy którejkolwiek z nich rzeczywiście zależało na nim?Żadnej - pomyślał gorzko.Żadnej z ich małymi samolubnymi serduszkami.Kochanki, psiakrew.Jedynymi przyjaciółmi, którzy go w ten czy tamten sposób nie zdradzili byli ci, którzy nie mieli takiej okazji.Czy rzeczywiście przejąłby się, gdyby Murnie go pożarły?Dzikie porty, odurzające narkotyki, dziwki i spelunki, nie kończące się samotne godziny na mostku.Dlaczego tak długo żyję? - zastanawiał się.Nie chodziło tylko o to, że się nie starzeje.Większość ludzi i tak nie umierała ze starości.Zawsze prędzej coś ich dopadło.Ale nie jego.Zawsze jakoś udawało mu się przeżyć.Potłuczony, krwawiący, tysiące razy bliski śmierci.Zawsze jednak coś, co tkwiło w nim, nie pozwalało mu umrzeć.Nagle przypomniał sobie Latającego Holendra, przemierzającego oceany świata swym żaglowcem z załogą cieni, uwalnianego na krótko raz na pięćdziesiąt lat, tak długo potępionego, póki piękna kobieta nie pokocha go tak, że będzie gotowa oddać dla niego życie.- Kto rządzi Holendrem? - rzucił pytanie na wiatr.- Kto skazał go na ten los?To wszystko psychologia - pomyślał.Holender, Diogenes - jestem wszystkimi naraz.Właśnie dlatego jestem inny.Te miliony ludzi, którzy przez stulecia zabijali się, ponieważ nikogo nie obchodzili.Nie ja, ja jestem przeklęty.Nie mogę pogodzić się z powszechnością płytkiego samolubstwa.Ten facet z.jakże się ten kraj nazywał? Z Anglii.Tak, Anglii.Orwell.Napisał książkę, w której dowodził, że społeczeństwo totalitarne podtrzymywane jest egoizmem, głęboko zakorzenionym w ludzkiej naturze.Kiedy stawka była już znana, para jego bohaterów nawzajem się zdradziła.Wszyscy myśleli, że opowiada on o zagrożeniach, jakie niesie ze sobą przyszłe państwo totalitarne - pomyślał Brazil gorzko.Mylili się.Orwell pisał o ludziach sobie współczesnych.Byłeś za dobry jak na ten mały, brudny świat - powiedział, ale został.Dlaczego? Przez zaniedbanie?Czyje zaniedbanie? - zastanowił się, nagle zaintrygowany.Miał już prawie odpowiedź, ale mu umknęła.Wyczuwając za plecami ruch, poderwał się i odwrócił.Wuju podchodziła doń powoli.Popatrzył na nią ciekawie, jakby jej nigdy przedtem nie widział.Czekoladowobrązowa dziewczyna ze spiczastymi uszami zrośnięta z połówką brązowego szetlandzkiego kuca.A jednak jakoś to działa - pomyślał.Centaury zawsze miały taki jakiś szlachetny i piękny wygląd.- Powinieneś zawołać któreś z nas - powiedziała miękko.- Słońce jest już prawie w zenicie.Myślałam, że śpisz.- Nie - odpowiedział leniwie.- Po prostu rozmyślałem.- Odwrócił się z powrotem ku dolinie i omiótł ją wzrokiem.Wydawało się teraz, że roi się na niej od Murniów i ich jeleniowatej zwierzyny.- O czym? - spytała niedbale, zabierając się do rozmasowania jego karku i ramion.- O sprawach, o których nie lubię myśleć - odpowiedział tajemniczo.- O rzeczach, które ukrywałem w najdalszym zakątku umysłu, tak, by mnie nie dręczyły, chociaż, jak wszystkie upiory, ścigają mnie nawet wtedy, gdy o tym nie wiem.- Przechyliła się i pocałowała go w policzek.- Naprawdę cię kocham, Nathan - szepnęła.Podniósł się i przeszedł w głąb pieczary, klepiąc lekko jej koński grzbiet [ Pobierz całość w formacie PDF ]