[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyjaśniłem, że miała to być zapowiedź tego, co go czeka, jeśli nie podpisze papierów i nie odda wszystkiego rządowi.- Co miał oddać rządowi?- Wszystko.Plemię, wioskę, wodospady.- Aha, teraz sobie przypominam; mówisz o wodospadach, przy których Indianie łowili łososie.Dawno, dawno temu.No tak.Ale o ile pamiętam, Indianie dostali wtedy kupę forsy.- Forsa; to był ich argument.Tata pytał: Jak można sprzedać swoje życie? Jak można sprzedać to, czym się jest? Nie rozumieli.Nawet członkowie plemienia.Później gromadzili się przed naszymi drzwiami z czekami w rękach i pytali tatę, co mają dalej robić.Chcieli, żeby im powiedział, w co mają inwestować, gdzie iść i czy kupować farmy.Ale był już wtedy za mały, a w dodatku za bardzo pijany.Kombinat go pokonał.Bo Kombinat wygrywa z każdym.Z tobą też wygra.Nie mogli pozwolić, żeby ktoś taki silny jak tata chodził swobodnie po świecie, jeśli nie był jednym z nich.Chyba to rozumiesz.- Tak, chyba tak.- Dlatego źle zrobiłeś, że stłukłeś szybę.Teraz wiedzą, że jesteś silny.Teraz muszą cię okiełznać.- Jak dzikiego mustanga, tak?- Nie, nie.Posłuchaj.Mają inne metody; takie, z którymi nie można walczyć! Wsadzają ci różne rzeczy! Wmontowują do głowy! Biorą się do roboty, ledwie zobaczą, że będziesz silny; już jako dziecku instalują ci różne parszywe maszynki, instalują i instalują, aż jesteś załatwiony!- Spokojnie, stary, sza!- A jeśli usiłujesz walczyć, zamykają cię.- Spokojnie, Wodzu, spokojnie.Bądź cicho.Chyba cię usłyszeli.Opadł na poduszkę i leżał bez ruchu.Spostrzegłem, że moja pościel jest mokra od potu.Usłyszałem skrzypnięcie gumowych podeszew - to czarny z latarką przyszedł sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.Udawaliśmy, że śpimy, i wreszcie wyszedł.- W końcu tata zaczął pić - szepnąłem.Nie mogłem przestać mówić, dopóki nie opowiedziałem wszystkiego.- Pamiętam, jak leżał pod cedrami oślepły od wódki i podnosił butelkę do ust, ale to nie on z niej pił, tylko ona z niego.Wreszcie tak się skurczył, zmarszczył i zżółkł, że nawet psy przestały go poznawać i musieliśmy zawieźć go furgonetką do zakładu w Portland.Tam umarł.Nie, oni nie zabijają.Taty nie zabili.Ale to, co zrobili, było znacznie gorsze.Nagle poczułem się strasznie śpiący.Nie miałem ochoty dłużej rozmawiać.Zacząłem się zastanawiać nad tym, co mówiłem, i zdałem sobie sprawę, że nie powiedziałem tego, co zamierzałem.- Gadałem jak wariat, co?- Tak, Wodzu.- McMurphy przekręcił się na łóżku.- Gadałeś jak wariat.- To wszystko nie było to, co chciałem powiedzieć.Ale inaczej nie umiałem.Plotłem bzdury.- Wcale tak nie uważam.Gadałeś jak wariat, ale to nie były bzdury.Potem milczał tak długo, że myślałem, iż zasnął.Żałowałem, że nie powiedziałem mu dobranoc.Spojrzałem na niego: leżał zwrócony do mnie plecami.Na odkrytym ramieniu majaczył niewyraźnie tatuaż asów i ósemek.Ale ma grube ramię, pomyślałem - moje też było takie, kiedy grałem w piłkę.Chciałem wyciągnąć rękę i dotknąć tatuażu, żeby się przekonać, czy McMurphy żyje.Leży bardzo cicho, rzekłem do siebie, powinienem dotknąć go i sprawdzić, czy żyje.To też kłamstwo.Wiem, że żyje.Nie dlatego chcę go dotknąć.Chcę go dotknąć, bo jest mężczyzną.To też kłamstwo.Dookoła są sami mężczyźni.Mógłbym dotknąć któregoś z nich.Chcę go dotknąć, bo jestem pederastą!To też kłamstwo.Jeden lęk kryje się pod drugim.Gdybym był pederastą, chciałbym robić z nim inne rzeczy.Chcę go dotknąć dlatego, że jest, kim jest.Już miałem wyciągnąć rękę, kiedy McMurphy nagle się odezwał.- Słuchaj, Wodzu! - zawołał, odwracając się do mnie gwałtownie.- Słuchaj, może pojechałbyś jutro z nami na ryby?Nie odpowiedziałem.- No jak? Szykuje się morowa zabawa.Wiesz pewnie, że mają przyjechać po nas moje dwie ciotki? Więc słuchaj, to nie żadne ciotki, tylko zawodowe tancerki, znajome kurwy z Portland [ Pobierz całość w formacie PDF ]