RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Tak się robiło przed wojną.Teraz mowy nie ma, robi się kilo na kilo, no i oczywiście pleśnieją, i tyle.— A jak pani robi?— Kilo na kilo.— No i pleśnieją?— Nie, pewnie że nie.— No widzi pani.— Co widzę, nic nie widzę.Nie wolno robić kilo na kilo, ale co robić.— A może pożyczyłaby mi pani swego miedzianego rondla, bo ja nie mam.— Ja też nie mam.— To w czym pani robi?— W czym? W garnku aluminiowym, ale to bardzo niedobrze.— A na co szpilka do włosów?— Na co? — zdziwiła się pani Kowalska.— Do drylowania.Gdzie się pani chowała? Pestki pani musi wyjąć.— Z każdej wiśni?— Z każdej jednej koniecznie, bo inaczej będą gorzkie.— Ja nie mam żadnej szpilki do włosów — powiedziała matka Janka stanowczo.— To kupi pani maszynkę do drylowania w CDT, tylko że nic niewarta.Okropnie pryskają.O, widzi pani, jak ja wyglądam, jakbym miała wysypkę na twarzy.— No i co dalej?— Najpierw pani dryluje, potem pani sypie cukrem, niech postoją przez noc, potem pani smaży, i tyle.— Jak długo?— Na oko.— No, ale mniej więcej?— Nic pani nie powiem, potem będzie na mnie.Trzeba mieć wyczucie do tych rzeczy.Jak pani nie ma, to szkoda gadać.— Chyba nie mam — stwierdziła „matka Janka ze smutkiem.— Ale skąd ja mogę wiedzieć.Nigdy nie smażyłam.Może i mam.A jak już szklanki usmażone, to co?— No to do słojów.— Kiedy ja nie mam słojów.— To pani kupi.— Majątek będą kosztowały te konfitury.— Zawsze tańsze niż w sklepie — stwierdziła pani Kowalska — szczególnie, że kupić pani nie kupi, bo konfitur nie robią, tylko dżemy.— No i co dalej?— Do słojów i przykrywa pani celofanem, i chowa pani w chłodne miejsce.No i pilnuje pani jak oka w głowie, żeby się nie scukrzyły i żeby pleśnią nie zaszły.— Będę pilnowała — przyrzekła matka Janka.— No to lecę — zerwała się pani Kowalska — bo mi się przypalą, jak dwa razy dwa cztery.Niech pani pamięta, co powiedziałam.Jak Felek zje, to niech wraca do domu.Już mu kolacji nie dam.No to do widzenia!— Do widzenia!W drzwiach pani Kowalska o mały włos nie przewróciła się przez Lejka, który na długiej smyczy ciągnął ciocię Andzię.— Przyniosłam pięć kilo, piękny towar — chrypnęła ciocia Andzia zdyszana.— Zamówiłam jeszcze piąć i zapłaciłam.Trzeba będzie jutro odebrać.Cukier przyniosę zaraz ze sklepu.Czy masz wagę, bo Janek jadł całą drogę i karmił jeszcze Lejka, więc nie wiem, ile zostało.— Mam przepis na konfitury — ciocia Andzia opadła na krzesło.— Spotkałam na targu Jabłońską, tę, co z mamusią na pensję chodziła.Dała mi swój przepis.Bardzo prosty: dwa kilo na kilo, maczasz każdą wiśnię w spirytusie, robisz syrop, wrzucasz wiśnie…— Nic podobnego — oburzyła się matka Janka.— o syropie mowy nie ma.Sypiesz cukier na noc.Bierzesz szpilkę, a jak nie masz szpilki ani miedzianego rondla, to bierzesz kilo na kilo.I w ogóle dziś nic nie możemy robić, bo nie mam maszynki do drylowania.I wagi też nie mam, i w ogóle…— To ja już pójdę — w kuchni zjawił się Kowalski.— Dziękuję za podwieczorek.Czy mam coś powiedzieć mamie?— Powiedz mamie — uśmiechnęła się radośnie matka Janka — powiedz mamie, że u nas jutro na obiad będzie zupa wiśniowa, pierogi z wiśniami i kompot z wisien.I że jak chce, to mogę jej dać zupełnie nowy przepis na smażenie konfitur.Od razu — haps!— Do Zoo! — podskoczył Janek.— Do małp zoologicznych, do lwów zoologicznych, do tygrysów i do Kasi.— Jak będziemy grzeczni, to pójdziemy — powiedział Andrzej zmęczonym tonem.— Nie wiesz, że zawsze trzeba najpierw, żebyśmy byli grzeczni, a potem dopiero można pójść.— Ja już jestem grzeczny, w tej chwili — skakał Janek.— Mogę nawet wypić mleko.Mama, dawaj mleko!— Nie mam już mleka, wypiłeś całe na śniadanie.Napij się wody — powiedziała matka Janka.— Kiedy ja chcę się napić mleka.— Nie ma.— No to nic nie będę pił.— Jesteś niegrzeczny i nie pójdziesz do Zoo.Co ci się stało z tym mlekiem?— Kiedy ja chcę wypić mleko, żeby pójść do Zoo.Zawsze mama prosi, żebym pił mleko, a teraz mówi, że nie.— Kiedy nie ma już.Napij się herbaty z sokiem.— Nic nie będę pił.— No macie, a przyrzekałeś, że będziesz posłuszny przez całe rano.Jak nie wypijesz herbaty, to…— Wpadł — powiedział Andrzej do cioci Andzi.— Chciał być grzeczny, to ma.Teraz musi pić, jak mu się nie chce.Ukradniesz mi cukier w kawałkach dla Kasi?— A gdzie jest?— W szafce, w kuchni, koło okna.Mama go chowa dla gości, a nam daje ten taki jak mąka.Tylko teraz nie możesz, bo tam jest awantura z Jankiem.Może on wcale nie będzie mógł pójść.Po chwili zjawił się Janek, czerwony i zły.— Brzuch mnie boli, ale wypiłem — westchnął.— No to chodźmy już.Co żre słoń?— Cukier w kawałkach i trawę — pouczał go Andrzej.— Poczekaj, ciocia Andzia nam ukradnie.— Ja już znam w kieszeni — szepnął Janek.— Tata mi ukradł wczoraj.Dałem mu za to wszystko, co było w skarbonce.— No to idźcie już, dzieci! — Matka Janka stanęła w progu pokoju z szarą torebką w ręku.— Tu macie cukier dla tego słonia Kasi.I żebyście…— Byli grzeczni — wrzasnęli chórem.— Popatrz, jakie mądre dzieci — ucieszyła się ciocia Andzia.— No, to już jedziemy i wrócimy na obiad.Pa!— Czy pan kiedy karmił słonia? — spytał Janek w tramwaju konduktora.Nie było odpowiedzi.— Głuchy albo niegrzeczny — zdecydował Andrzej.— Cicho bądź, bo on jeszcze usłyszy — zdenerwowała się szeptem ciocia Andzia.— Konduktorzy są zawsze obrażeni — stwierdził Janek.— Sprzedawczynie w sklepach też.Może mu dać kawałek cukru?— E, tam! — krzyknął Andrzej.— Kelnerki mają pełno cukru i też są bardzo złe [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl