[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pochwili wyjął z kieszeni minikomp i włączył go.Na ekranie pojawił się wycinek syste-mu wentylacyjno-technicznego skopiowanego z planów okrętu, pokazujący szczegóło-wo miejsce, w którym się znajdował.Widząc rezultat, chrząknął cicho z zadowoleniem.Większość szczurów lądowych uważa, że okręt wojenny to solidne kawały stopu ota-czające kabiny i korytarze, podczas gdy podobnie jak ludzkie ciało każdy sta-tek kosmiczny czy okręt pełen jest kanałów, którymi biegną kable energetyczne, płyniewoda, powietrze i inne ingrediencje niezbędne do funkcjonowania sztucznego świata.Natomiast w przeciwieństwie do ludzkiego ciała znajdują się tam także przejścia tech-niczne umożliwiające kontrole czy naprawy, zaprojektowane tak, by człowiek mógł sięnimi poruszać, a nawet robić coś jeszcze poza przemieszczaniem się (najczęściej zresz-tą na czworakach).Oczywiste jest, że takie przejścia i tunele inspekcyjne przyprawiały projektantówo ból głowy, bo wszystkie musiały być poprzecinane automatycznymi włazami herme-tycznymi, zamykającymi się równocześnie z grodziami w razie utraty hermetycznościprzez jakiś fragment okrętu.Bez nich jednakże nie funkcjonowałby żaden statek ko-smiczny, a to oznaczało, że ktoś, kto miał doświadczenie w korzystaniu z nich, dyspo-nował planem i miał dość czasu, mógł dotrzeć wszędzie, gdzie chciał, nie używając windi korytarzy.Harkness spełniał wszystkie trzy wymogi.I dlatego teraz z zadowoleniem wyłączył minikomp, schował go do kieszeni i prze-czołgał się ostatnie parę metrów do kratki wentylacyjnej, a potem nad nią, tak by oprzećsię o nią stopami.Przerzucił worek przez ramię i wyjął oba pulsery z kabur.Nie był do-kładnie tam, gdzie chciał, ale bliżej już się nie dało.Kratka umiejscowiona była w ko-rytarzu z dala od wind.Co prawda do kontroli klawiszy był kawałek, ale windy znaj-dowały się po przeciwnej jej stronie.Po tej stronie korytarz kończył się ślepo, więc niktnie spodziewał się żadnego zagrożenia.Minusem było to, że nie sposób było zobaczyćwcześniej, co go czeka, czyli pozostawał skok w ciemno.Spędził dość dużo czasu, oglą-dając obraz z kamer zainstalowanych na korytarzu, i wiedział, czego powinien się spo-dziewać, ale niespodzianka zawsze mogła się zdarzyć.360A Harkness nie cierpiał niespodzianek.Teraz i tak nie miał wyboru westchnął głęboko i kopnął obunóż z całych sił.* * * Dlaczego on z nimi tyle czasu przesiaduje, sierżancie? spytał towarzysz kapralPorter. A cholera go wie odparł uprzejmie towarzysz sierżant Calvin Innis, sięgając pokubek z kawą.Towarzyszka szeregowa Donatelli dostrzegła jego gest i przysunęła kubek w zasięgjego ręki, za co podziękował jej skinieniem głowy.Potem ponownie spojrzał na Porterai wyjaśnił: Wiem, że jest tym całym oficerem łącznikowym od jeńców , no to może się z ni-mi widywać tak długo, jak długo ktoś mi nie powie, że się nie może widywać.I gównomnie obchodzi, po co do nich tak często przyłazi.A jakby wyszło, że nie ma prawa przy-łazić, to dopiero będzie miał przesrane, jak się stary o tym dowie. A będzie! zgodził się entuzjastycznie towarzysz szeregowy Mazyrak, czwartyczłonek zmiany. Chcecie, zrobimy zakłady, kiedy zamieszka u nas w wolnej celi?Obaj z Innisem wymienili złośliwo-porozumiewawcze uśmiechy, po czym towarzyszsierżant zarechotał i uniósł kubek.Potrzebował kofeiny, bo choć pełnił służbę dopierood godziny, był to najgorszy w jego przynajmniej odczuciu dyżur, gdyż przypadałw samym środku nocy.Ilekroć go miał, przez dwa dni chodził potem niedospany, choćwiedział, że to głupie, bo pory dnia i nocy na okręcie były czysto umowne nic pozagodziną na chronometrze nie zmieniało się.Jednak zawsze w czasie takiego dyżuru czułsię zmęczony i dlatego kawa była mile widziana.Głośny łomot skutecznie przerwał mu tok myślowy; podskoczył i obficie oblał siękawą.Zaklął soczyście, gdy gorący płyn dotarł do skóry, wolną ręką odruchowo sięga-jąc ku bolącemu miejscu, i zaczął się odwracać, gotów zrugać ofiarę, która wywołała całeto zamieszanie.Dopiero kiedy zaczął odwracać głowę, jego umysł też zaczął pracować, doganiającwydarzenia.I zamarł w pół ruchu, odwracał się bowiem w prawo, a zródło hałasu znaj-dowało się z lewej strony, tyle że z prawej były windy, całą trójkę podkomendnych miałprzy sobie, a z lewej był tylko ślepy korytarz.Skoro Donatelli siedziała, a Porter i Mazy-rak opierali się łokciami o konsolę, to kto w takim razie do nagłej i niespodziewanej.Nigdy nie dokończył tej myśli, gdyż kątem oka zauważył odbijającą się od podło-gi kratkę systemu cyrkulacji powietrza i kogoś, kto zeskakuje z jego wylotu na kory-tarz [ Pobierz całość w formacie PDF ]