[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyszedł po gwoździe.Ale jak odchodził, to mnie coś za gardło schwyciło.Ech, poszedłbym z nim, bo mi się zdaje, że tu kisnę.- Dobrze mu tam będzie?.- Andrzej wciąż myślał o Szymku.- Ten doktor to porządny człowiek - powtórzył Barton z naciskiem.Andrzej zdjął z ręki zegarek.- Dajcie to chłopcu.Może mu się przyda.Barton cofnął wyciągniętą przedtem rękę.- Ja bym ostatniego nie dawał - powiedział przeciągle.- Wy sami niczego nie macie.- Dajcie, niech ma po mnie pamiątkę - wepchnął zegarek siłą w chropowatą dłoń gajowego i zawarł na nim jego duże, mięsiste palce.Barton pokręcił głową.- Ej, Andrzej, dziwny z was człowiek.Andrzej przymrużył oko.- Zapominacie, że cztery lata chodziłem.24Już kilka godzin był w drodze.Pozostawił za sobą gajówkę, jak cichą, spokojną przystań, a teraz szedł w pełnym blasku księżyca, pod niebem wysokim, przepastnym.Osnute tajemniczym blaskiem, zakrzepłe w martwocie góry były niedostępne i obce.Przypomniał sobie: szedł kiedyś ze starym Józefem Galianem przez Niżne Tatry.Była taka sama noc, osnuta księżycową przędzą, i góry stały tak samo martwe i obce.Wtedy Galian powiedział do niego: "Słuchoj, bracie, żołnierze na wojnie dostają ordery.Ordery ze śrybła, ze złota, z brązu.A my, Andrzeju, dostaniemy kiedyś order wycięty z księżyca." Potem powiedzenie Galiana przyjęło się wśród kurierów i żartowali, że są kawalerami księżycowego orderu.Teraz z naciekającą w sercu goryczą kpił sobie: "Byłeś kawalerem księżycowego orderu, ale odarli cię nawet z tego.Major Smyga zdegradował cię do stopnia pospolitych oszustów i złodziei.Teraz jego dekorują jako bohatera kurierskiej służby.A ty, jego żołnierz, wleczesz się, żeby żebrać i dopominać się o sprawiedliwość."Księżyc toczył się po szklistym niebie jak kula po suknie bilardu.Gdy stanął w zenicie, omotał się w kokon mgły."Koniec pogody - pomyślał Andrzej - jutro będzie lało." Przyśpieszył kroku, jakby pchnięty tą myślą.Zbliżał się do Ciemnych Smreczyn.Gdy doszedł do pierwszego stawu, zboczył w maliniaki.Postanowił odnaleźć porzucone podczas ucieczki karabiny.Odnalazł to miejsce bez trudu i z wielką radością stwierdził, że broni nikt nie ruszył.Oba karabiny leżały w kosówce.Wyciągnął jeden z nich.Skrócił pas i ruszył dalej.Wybierał drogę osłoniętą cieniem, a gdy przecinał oświetloną przestrzeń, kulił się jak żołnierz przemierzający pole obstrzału.Minął właśnie polanę pod Siwarnami, płaską, podobną do tafli stojącej wody, gdy naraz wydało mu się, że ktoś siedzi wśród skał.Ukrył się w cieniu młodych smreków.Czekał chwilę.W uszach dzwoniła mu cisza.Droga w poświacie księżyca płynęła jak srebrzysta rzeka.Skradał się wolno ku skałom.Gdy wychylił się spoza smreczków, zobaczył wyraźnie człowieka.Siedział z podkurczonymi nogami, głowę oparł o zgięte ramię, w siwych włosach iskrzył się odblask światła.Andrzej długo wpatrywał się w tę dziwną postać.Naraz coś go tknęło."To przecież stary poszukiwacz skarbów."Zbliżał się ostrożnie.Dziadek nawet nie drgnął."Pewnie śpi" - pomyślał, a gdy stanął w odległości wyciągniętego ramienia, chrząknął cicho i wyszeptał:- Dziadku!.Zobaczył chudą dłoń wspartą o chropowaty ciossikały, seledynową w nocnym blasku i tak wyraźnie zarysowaną, jakby była wyrzeźbiona w granicie.Wtedy coś go zdławiło i krew odpłynęła z głowy, a nogi stały się drętwe, jak gdyby wrośnięte w ziemię.- Dziadku.- wykrztusił targnięty trwogą.I naraz wszystko zrozumiał.Od skulonej postaci starca bił taki spokój, jak od sterczących nad nim skał.Zdziwił się, dlaczego nagle pierzchła trwoga.Już bez obawy dotknął ramienia.Sztywne ciało osunęło się, ręka opadła ze skały, a stary przylgnął sinym jak ziemia policzkiem do kamienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]