[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znaleźli się w ogromnej bibliotece, wysokiej na dwa piętra, tak jak pokój zabiegowy Elmera Estergomy.Wszystkie ściany zajmowały rzędy półek, a każdą półkę wypychały książki, tysiące i tysiące książek, bez najmniejszej luki.Ale przynajmniej setkę z nich zwalono na kupę na środku dywanu i podpalono.Powietrze stało gęste od gryzącego niebieskiego dymu.Jack uklęknął koło książek i zaczął przesiewać dłonią ich poczerniałe resztki.Było prawdziwym cudem, że cały budynek nie spalił się do fundamentów.Okna zabarwiły się na smoliste od dymu, a fotel biblioteczny, wypchany końskim włosiem, jeszcze się tlił.Dywan był przepalony na wylot, aż do desek podłogi.Jack poszturchał popioły swą łyżką do opon i wygrzebał na pół spaloną książkę.- Popatrz na to - powiedział do Karen.- „Awen, boskie imię”.- Wyciągnął następną i zdarł parę warstw zwęglonych stronic.- „Pochodzenie i historia druidów”.A tu: „Bractwo Culdee na Wyspach Brytyjskich”.Oraz: „Druidzi podczas wojen galijskich”.Karen spojrzała na nie przelotnie, a potem znów powróciła do odganiania dymu machaniem dłoni i żucia gumy.- Okropnie tu śmierdzi.Nie znoszę tego.- Druidzi - powtórzył Jack, podnosząc jedną po drugiej rozpadające się, czarne stronice.- To wszystko dotyczy druidów.A oni umyślnie to spalili, aby przeszkodzić nam w odkryciu prawdy.- Co to jest druid? - chciała wiedzieć Karen.- Nooo.- Jack wyprostował się.- To byli tacy kapłani, wiesz? W starożytnej Brytanii.Tyle tylko powiedziano mi w szkole.Karen patrzyła na niego długą chwilę w milczeniu, a potem odezwała się:- I co teraz zrobisz? Gdy spalili wszystkie książki?- Nie wiem.- Jack rozejrzał się po bibliotece.- Domyślam się, że będę musiał dowiedzieć się czegoś o druidach innym sposobem.Ale istota rzeczy leży w tym, że zdradzili się przed nami ze swym słabym punktem.- Jack, nic z tego nie rozumiem.Jakim słabym punktem?- Pomyśl tylko! Czemu Quintus Miller spalił wszystkie te książki? Spalił je, ponieważ nie chciał, abyśmy się dowiedzieli, co w nich jest.Bo gdy się dowiemy, co w nich jest, możemy też dowiedzieć się, jak go powstrzymać.wiesz?.i odesłać go z powrotem tam, skąd przyszedł.Z powrotem w ściany czy gdzieś tam.Według wszelkich prawideł powinien być martwy od lat.- Więc co zrobimy?Jack zabrał trzy z najmniej spalonych książek.- Największe szansę daje nam uniwersytet.Muszą tam mieć w kampusie kogoś, kto zna się na druidach.Jak wiem, zatrudniają profesorów z całego świata.- Jack? - Karen sięgnęła po jego dłoń i przytrzymała ją.- Co takiego?- Przecież ty wiesz, że to może się nie udać.To znaczy, jeśli Quintus Miller jest teraz naprawdę taki zły, jak ksiądz mówił ci, że był kiedyś.no to Randy może już nie żyć.Jack próbował pogodzić się z tą myślą od chwili, gdy znalazł Kupę na pół pogrążoną w ścianie piwnicy.- Tak - przyznał.- Ale musimy wciąż próbować, prawda? Wyszli z biblioteki i podążyli z powrotem korytarzem.Karen wzięła go pod rękę.- Jack, kochanie.posłuchaj.cokolwiek się zdarzy, chcę byś wiedział, że cię kocham.a jeśli chcesz się do mnie wprowadzić.no to będziesz bardziej niż serdecznie przyjęty.Jack ucałował jej włosy i ścisnął za rękę.- Nie jestem całkiem pewien, czy potrafię zastąpić Cecila.Nie mogłem sobie poradzić nawet z jego dżinsami.Ich kroki rozlegały się echem w klatce schodowej.Opuścili Dęby przez drzwi oranżerii i poszli otoczoną drzewami aleją, na której umarła Essie Estergomy.Jack bez przerwy rozglądał się za śladami tego, co się tu wydarzyło, ale żwir leżał gładko, nie poruszony, a krwi nie było nigdzie.- Czas, byśmy posłuchali dziennika - orzekł.- Chcę się upewnić, że nie zabrali nikogo więcej.- A co, jeśli to zrobili? - spytała Karen.- I tak nie będę mógł nic na to poradzić.Pocałowała go w policzek.- W takim razie przestań torturować swe cholerne sumienie poczuciem winy i ruszajmy do uniwersytetu.Ale gdy dotarli do bramy, zastali tam zaparkowanego koło ich kombi cadillaca.W środku siedział Daniel Bufo z miną cierpiącego na niestrawność nieszczęśnika.- Panie Reed, mam o coś do pana pretensję.- O, doprawdy? - powiedział Jack.Daniel Bufo kiwnął głową Karen i obdarzył ją wymuszonym uśmiechem.- Pani Reed? - pozdrowił ją, przylepiwszy na moment spojrzenie do Żywej Galaretki Owocowej.Karen nie odpowiedziała, a Jack otworzył drzwiczki swego wozu, by mogła do niego wsiąść.- Zanim pan odjedzie, panie Reed - zaczął Daniel Bufo, opierając się łokciem o dach kombi i zagradzając drogę Jackowi - muszę stwierdzić, że nie jestem całkiem zadowolony ze sposobu, w jaki zapowiada się ta transakcja.Zupełnie niezadowolony.Zaczynam przypuszczać, że.no cóż, że być może nie ma pan do niej stuprocentowego przekonania.- O, naprawdę? A jak pan wpadł na taki pomysł?- Nooo.proszę mi wierzyć, panie Reed, nie chciałbym pana niepokoić.Początkowo wykazał pan wielkie zainteresowanie Dębami i chociaż złożył pan propozycję o wiele niższą, niż wynosi prawdziwa wartość posiadłości.- Wstrzymajmy się na chwilę - przerwał mu Jack.- Mówi pan o wartości rynkowej czy wartości jako ciekawostki?- Panie Reed - rzekł Daniel Bufo - nie chciałbym tu pana urazić, ale czy pan autentycznie jest nadal zainteresowany nabyciem tej posiadłości? Bo jeśli nie, może pan nam obu zaoszczędzić bardzo wiele czasu i pracy.Niech pan powie jedno słowo, a damy sobie spokój.- Oczywiście jestem nadal zainteresowany - zapewnił go Jack.- Wszystko jest na dobrej drodze.Dziś późnym popołudniem będę rozmawiał z moim radcą prawnym.- Daniel Bufo stał tak blisko, że Jack widział przezroczyste kropelki potu na jego górnej wardze.Prawdę mówiąc, po tym wszystkim, co się tu zdarzyło, Jack nie kupiłby Dębów do końca świata.Ale gdyby teraz zerwał pertraktacje, miałby poważnie utrudniony dostęp do Dębów, a chciał, aż do chwili gdy wytropi Quintusa Millera, wchodzić i wychodzić z tego budynku tak często, jak potrzebował.- No, jestem naprawdę zadowolony z tego, co usłyszałem - oświadczył Daniel Bufo z widoczną ulgą.- Po tym, co powiedział mi pan wczoraj na temat osobistego spotkania się z osobą sprzedającą.- To już nie będzie potrzebne - zapewnił Jack.- Przyznaję, że byłem może nazbyt grymaśny.Ostatnio cierpiałem na ból zębów.a to mnie jakoś wytrąca z równowagi.- Och, przepraszam - powiedział Daniel Bufo, teraz, gdy upewnił się co do sprzedaży, wcielenie troskliwości.- Mam nadzieję, że wkrótce pan go wyleczy.Moja siostra była męczennicą bólu zębów.Pochylił się i obrzucił lubieżnym spojrzeniem nogi Karen, siedzącej w wozie.- Miło mi było znów panią ujrzeć, pani Reed.Jack niechętnie uścisnął mu dłoń i oświadczył:- Będziemy w kontakcie, dobrze? Gdy tylko porozmawiam z moimi radcami prawnymi.Daniel Bufo zawrócił do swego samochodu, powiewając połami obszernej marynarki.Jack patrzył za nim [ Pobierz całość w formacie PDF ]