[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.56* * *Narvane, który przejął zadanie Temeka, znalazł jeszcze jedno zródło docho-dów Larisa.Zaatakowaliśmy je cztery dni pózniej.Klienci zostali poturbowani,personel pobity, a lokal spalony.* * *Następnego dnia okazało się, że przynajmniej dwie wpływowe osobistościmają tego dość!Stałem sobie w pogorzelisku stanowiącym przedsionek biura i dojrzewałemdo zmiany adresu, gdy usłyszałem głos Zwietlika: Kłopoty, szefie.Otaczali mnie: Wyrn, Miraf n, Zwietlik, Chimov, Kragar i Melestav.Nim Miraf n mnie zasłonił, zobaczyłem czterech mężczyzn w czarno-szarychbluzach Domu Jherega zbliżających się do nas.Wydawało mi się, że w środkuczworoboku jest jeszcze ktoś, ale nie byłem pewien.Doszli do nas i stanęli.Przez chwilę przyglądaliśmy się sobie w milczeniu, poczym spomiędzy nich rozległ się znajomy głos: Taltos!Przełknąłem ślinę i wyszedłem przed ochroniarzy, po czym skłoniłem sięuprzejmie. Witam, lordzie Toronnan. Oni zostają.Ty idziesz ze mną. Dokąd? Zamknij się! Jak pan sobie życzy.Zaczynałem podejrzewać, że któregoś dnia mogę zdecydować się na robotędla własnej przyjemności.Odwrócił się i ruszył przed siebie, więc poszedłem za nim.Po kilku krokachToronnan spojrzał przez ramię i rzucił: To to też zostaje.Chwilę mi zajęło, by domyślić się, że to to oznaczało Loiosha. Przygotujcie się, Kragar poleciłem. Jesteśmy gotowi, szefie.Głośno oświadczyłem: Jhereg zostaje ze mną.57Zmrużył oczy i wbił we mnie spojrzenie.No to zrobiłem to samo, tylko nicze-go nie mrużąc. Niech będzie burknął po paru sekundach.Odprężyłem się.Poszliśmy na północ najpierw do Malak Circle, potem do Pier Street,a w końcu dotarliśmy do budynku, który musiał być gospodą, ale teraz ział pustką.I weszliśmy do środka.Dwóch ochroniarzy zostało przy drzwiach, za to wewnątrzczekał na nas adept z różdżką.Stanęliśmy przed nim i Toronnan polecił: Już!Coś mi wykręciło wnętrzności i znalazłem się, a raczej znalezliśmy się wrazz Toronnanem i jego dwoma ochroniarzami w rejonie stanowiącym północno-za-chodnią część miasta.Tu, wśród wzgórz, domy przypominały zamki albo pałace.Jakieś dwieście jardów przed nami znajdowało się wejście do jednego z nich.Byłcały biały, za to podwójne odrzwia miał suto złocone.Coś pięknego, właśnie coś,a nie coś: takie było piękne. Do środka polecił Toronnan.No to weszliśmy.Drzwi otworzył służący.Zaraz za drzwiami czekało dwóch ochroniarzy w no-wych, modnych strojach w barwach Domu Jherega.Jeden z nich wskazał obstawęToronnana i powiedział: Mogą tu poczekać.Toronnan skinął potakująco i pomaszerowaliśmy dalej już tylko we trójkę, zesłużącym.Korytarz był większy od mieszkania, które wynajmowałem po sprzeda-niu restauracji.Salon, do którego nas doprowadził, był większy od mojego obec-nego apartamentu.W zdobieniach, bibelotach, meblach i innych duperelach byłowięcej złota, niż zarobiłem w ciągu ostatniego roku, toteż nic dziwnego, że niebyłem w radosnym nastroju.Prawdę mówiąc, nim służący zaprowadził nas dogabinetu, byłem już bardziej wkurzony niż przestraszony.Dziesięciominutoweoczekiwanie na gospodarza jedynie pogłębiło irytację.A potem wszedł gospodarz w zwyczajowej czerni i szarości, tyle że lamowa-nej złotem.Był szpakowaty i stary miał spokojnie dwa tysiące lat i dobrzeodżywiony, jako że Dragaerianie nie tyją do tego etapu, kiedy zasługuje się namiano grubego.Nos miał mały i płaski, oczy głęboko osadzone i bladobłękitne. To on? spytał Toronnana gardłowym, chrypliwym basem.Pytanie lekko mnie zdziwiło nie wiedział, kogo zaprasza do domu czy jak?!Toronnan skinął głową potakująco. W porządku zdecydował gospodarz. Możesz odejść.Toronnan odszedł.A stary wgapił się we mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]