RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poczuła, jak kąciki ust podnoszą się jej w uśmiechu.Do kogo miałby modlić się dobry komunista? Natalia ostrożnie ułożyła dokumenty w sejfie, tak jak leżały wcześniej.Zamknęła drzwi, zaszyfrowała zamek tak, jak go zastała.Schowała przyrządy, zarzuciła torbę na ramie i wstała.Jej oczy przywykły do ciemności, wiec spakowała latarkę.Skoczyła na podłogę, celowo lądując na czułej płytce.Skoczyła do drzwi.Otworzyła je, przebiegła przez pokój, otworzyła na­stępne i wybiegła na korytarz.Rzuciła się w kierunku wyjścia awaryjnego.- Stać! - dobiegł ją głos krzyczącego łamaną angielszczyzną wartownika.Kula oderwała kawałek tynku obok niej, gdy naciskała przy­cisk.Natalia zatrzaskując za sobą stalowe, ognioodporne drzwi, słyszała uderzające w nie kule.Przecięła kombinerkami prze­wody doprowadzające prąd do alarmu.Zrobiła na ścianie przy zamku zadrapania, aby zasugerować użycie łomu.Strzelanina od strony korytarza wzmagała się.Drzwi zaczęły się wybrzu­szać.Jednym skokiem wbiegła na małe schody.Usłyszała za sobą łomot wyważanych drzwi, strzały i komendę po angielsku:- Stać!Skręciła w ciemny hall, gdzie mieściła się wystawa egipska.Nieraz przychodziła tu ze swoim wujkiem.Teraz przebiegła korytarz, uciekając przed ostrzałem.Znajdował się tam rząd sarkofagów, a za nim eksponaty pokazujące obróbkę bloku pi­ramidy.“To jest to” - pomyślała, przypominając sobie o dwóch znaczeniach angielskiego słowa “dresing”[3].Skręciła do toalety dla personelu.Zamknęła za sobą drzwi.W ciemności zdjęła z pleców torbę.Odpięła pas z pistoletem.Zdjęła kombinezon i zerwała z głowy szalik.Zzuła buty z gumową podeszwą.Wy­dawało się jej, że usłyszała mysz lub szczura biegnącego po podłodze.Wyjęła z kieszeni kombinezonu nóż i trzymając go w zębach wygładziła rękami białą halkę, którą miała na sobie.Z torby wyciągnęła spódnicę.Założyła ją i zapięła na dwa guziki.Włożyła buty na wysokim obcasie.Zdjęte rzeczy upchnęła do torby i zamknęła ją.Złączyła dwa paski, aby wyglądały jak jeden.Poprawiła ręką włosy i nasłuchiwała.Żadnego hałasu.Otworzyła lekko skrzypiące drzwi i wyszła z ustępu.W porę przypomniała sobie o rękawiczkach.Szybko ściągnęła je i ukryła w worku przekształconym teraz w torebkę na ramię.Usłyszała tupot kroków w hallu.Spojrzała jeszcze raz na sie­bie, poprawiła zgniecioną pod kombinezonem kokardę przy kołnierzu białej bluzki.Odwróciła się we właściwym momencie i pierwsza zauwa­żyła wartownika z karabinem gotowym do strzału.- Co się stało, kapralu?- Towarzyszko major, jakiś mężczyzna, najprawdopodobniej z Ruchu Oporu, próbował włamać się do biur towarzysza Rożdiestwieńskiego.- Próbował?- Tak jest, towarzyszko major.Uruchomił system alarmowy, nim zdążył wejść.Sam towarzysz pułkownik Rożdiestwieński tak powiedział.Właśnie wracał, gdy odkryliśmy włamywacza.- Co za szczęście - uśmiechnęła się, po czym spoważniała mówiąc do kaprala:- Macie karabin, a ja jestem bez broni.Poszukam z wami włamywacza, ale musicie dać mi wasz pistolet, towarzyszu.- Dziękuję wam, towarzyszko major.- Twarz młodego czło­wieka rozpromieniła się w uśmiechu.ROZDZIAŁ XXXObudził się i mógł myśleć.Wywnioskował stąd, że z pew­nością zbliżał się czas na następną dawkę.- Jestem śpiący - wymamrotał.Domyślił się już, jakie środki wstrzykiwała mu Martha Bogen: obezwładniacz mięśni, aby nie mógł się poruszać i morfinę, aby utrzymać go w stanie za­mroczenia.To połączenie mogło go zabić.Gdyby mógł ją uświadomić.Przesunął się na brzeg łóżka.Czuł się teraz jak pijany, ale myślał całkiem normalnie.Jeśli przestałaby dawkować jeden lub drugi środek, organizm Johna miałby szansę w walce z narkotykiem.Miała z pewnością antidotum na obez­władniacz i jakiś narkotyk przeciw zatorowi.Trzeba było prze­konać ją, by podała mu któryś z tych środków.Zasmucił się w duchu.Po alkoholu nigdy nie czuł się aż tak pijany.Nawet Rubenstein wtedy się tak nie spił.“Wtedy.Gdzie to było?” - za­stanawiał się.I Natalia była taka urocza, kiedy się wstawiła.A może się nie wstawiła.? Sarah nigdy się nie upijała.Już po niewielkiej dawce alkoholu robiła się śpiąca.“Sarah.” - uśmie­chnął się.Przyszło mu na myśl, że Sarah urodziła dwoje dzieci naturalnymi siłami.To określenie było w zasadzie błędne.Prze­cież taki poród jest kontrolowany poprzez oddychanie.Techni­ki oddychania trzeba nauczyć się wcześniej.Rourke był rozkojarzony.Nie mógł zebrać myśli.- Oddychanie - wyszeptał.Nagle uświadomił sobie, że właś­nie odpowiednie oddychanie może mu pomóc.Sapał i dyszał.Wciągał powietrze najgłębiej, jak mógł.Podwyższenie pozio­mu tlenu w organizmie musiało przyśpieszyć reakcję spalania narkotyku.John poczuł mdłości.Obraz zafalował mu przed oczyma.Zdążył wychylić się poza krawędź łóżka, by znów zwymiotować.- John, niedobrze ci?- Oddychać - wykrztusił, dysząc jeszcze bardziej, choć na­rkotyki przestawały już działać.- O Boże! John! Boję się! Nie chcesz chyba.tutaj.Próbowała go reanimować.Poczuł jej wargi na swoich i zakrztusił się strumieniem wdmuchiwanego powietrza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl