[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bo mimo znużenia światem, z którym mierzył sięcodziennie, łowca nie był jeszcze gotów dać sobie zmiażdżyćgłowy jak arbuza.Choćby dlatego, że potrzebował go Rasid.Doktor spojrzał w puste, pozbawione zrenic ślepia i cicho,desperacko zaczął gwizdać Pod gruszą, moja słodka.Kiedytylko pierwszy dzwięk wyszedł z jego ust, ghul znieruchomiałjak wryty.Pewne spojrzenie i uspokajające dzwięki ulubionejpiosenki - była to zawodna, stara, kobieca sztuczka,pozbawiona mocy czy wdzięku inwokacji pisma.Czasami niedziałała, a kiedy wywierała jakiś efekt, to zaledwie na kilkachwil.Ale nieraz uratowała doktorowi życie.Potwór opuścil szponiaste łapy wzdłuż boków i zakołysał sięwolno do rytmu melodii.Adulla usiłował gwizdać, wpatrywaćsię ghulowi w oczy i jednocześnie rozważać, jakie mamożliwości.Nie mógł się skupić, bo w głowie rozbrzmiewałomu jedno zdanie: Jestem na to za stary". Nie teraz! - warknął w duchu sam na siebie.Jego worek, zewszystkimi składnikami, leżał na ziemi tuż za olbrzymimghulem.- Równie dobrze mogłyby być w Rughalba".Gdybyzrobil choć krok w tamtą stronę, przerwałby działanie uroku.Ciągle gwizdał, ale zbliżał się do końca piosenki - a więc i dokońca zaklinania ghula.Adulla modlił się, by szpony potwora nie sięgnęły go, kiedybędzie nurkował po torbę.Nie podobało mu się to, jakie maszanse. A więc to koniec - pomyślał.- Haniebna śmierć z łapsyczącej ohydy.- Nie mógł powiedzieć, że jest zaskoczony.-Czego bym nie dał za ostatni kubek kardamonowej herbatyalbo ostatni posiłek w swoim domu".Suchymi ustami wygwizdał słabo ostatni dzwięk piosenki inapiął mięśnie.Potwór zaskrzeczał.Wtedy na ghula coś skoczyło.Nie był to Rasid.Adulla zobaczył błysk złotego futra i bijącyogon.Jakieś zwierzę uczepiło się grzbietu ogromnego potwora.Mlecznobiałe ślepia ghula rozszerzyły się i skurczyły; znówzaskrzeczał z bólu.Adulla odsunął od siebie melancholijne rozmyślania ispróbował ocenić fakty.Co zaatakowało ghula i jak mógł towykorzystać?Szarozielony potwór wił się, usiłując strącić napastnika zpleców.Kiedy się obrócił, Adulla lepiej zobaczył niezwykłezwierzę, które uratowało mu życie: smukłą lwicę o ślepiach jakzielony ogień i niemożliwie rozmigotanym, złotym futrze.Gorączkowo przypominał sobie wszystko, co wiedział.Towcale nie było zwierzę.Jeśli wierzyć pustynnym legendom,taka istota była posłannikiem Boskiej sprawiedliwości - a więcsamego Boga.Adulla szybko, bezgłośnie zmówił dziękczynnąmodlitwę. Ale i tak Bóg pomaga temu, kto pomaga sobie sam".Doktorzaryzykował skok po torbę.Kiedy jednak ją chwycił i wsadził rękę do środka, zobaczył,że żadna inwokacja nie będzie już potrzebna.Jegowybawicielka wydusiła fałszywą duszę z potworawyglądającego jak parodia ludzkiej sylwetki.Zdychając, ghul zabulgotał; nawet po tylu latach od tegodzwięku Adulli wciąż przewracał się żołądek.Potem, zodgłosem przypominającym zgrzyt nagrobnej płyty, stwórrozsypał się w stertę cmentarnej ziemi i zdechłych trumiennychmoli.Z futra lwicy rozbłysło światło, jasne jak słońce.Kiedy blaskzgasł, w jej miejscu stała ciemnoskóra dziewczyna o pospolitejtwarzy, w wieku może pięciu i dziesięciu lat.Miała na sobieprostą tunikę z wielbłądziej skóry, piaskowej barwy, noszonąprzez Badawich.Adulla odniósł wrażenie, że ledwie mrugnął,a ktoś w tym czasie zamienił istotę o kłach jak brzytwy wzielonooką małą dziewczynkę.Nie był to pierwszy raz, kiedy coś takiego widział.Miał przed sobą kogoś posiadającego rzadki, prawiezapomniany dar lwiego kształtu.Wiele lat temu znał jeszczejednego człowieka tak obdarzonego przez Boga - porządnego,jak na dzikusa, ale strasznego, kiedy ktoś mu podpadł.Musiałzachować ostrożność.- Witaj - wykrztusił.Dziewczynka przypatrywała mu się swoimi szmaragdowymioczami, czujna i spięta.- Pokój Boga - spróbował.Jej mina prawie niedostrzegalnie złagodniała, ale twarzwciąż miała poważną.- Pokój Boga - odparła krótko, odrzucając z oczu gęste,sięgające ramion włosy.Dziewczynka w jej wieku,rozmawiająca z mężczyzną w wieku Adulli, powinna to robić zwiększym szacunkiem - przynajmniej nazywać go wujem".Ale nieokrzesani Badawi nie okazywali respektu nikomu zwyjątkiem siebie nawzajem.Za dwoma pierwszymi słowamidziewczynki posypały się urywane pytania.- Walczyłeś z tymi plugawymi stworami? To ty zniszczyłeśpozostałe?- Owszem - odparł Adulla, powstrzymując napomnienie,które miał na końcu języka.- Dziękuję ci za pomoc, dziecko.Minęło wiele lat, odkąd stałem twarzą w twarz z kimśobdarzonym darem lwiego kształtu.Rozdziawiła usta.- Wiesz o darze? I nie boisz się mnie? Adulla wzruszyłramionami.- Bez wątpienia przywykłaś do zachowania swoich ciemnychwspółplemieńców.Jak rozumiem bali się ciebie, choćkorzystali z twoich mocy? Cóż, ja nie jestem niewdzięcznymdzikusem.Dziewczynka zawarczała na tę zniewagę swojego ludu,jakby wewnątrz wciąż była lwicą.Adulla uspokajającopodniósł dłonie.- Jestem uczonym, który zajmuje się takimi zjawiskami orazich mrocznymi odpowiednikami, dziewczynko.Lwi kształt todar, który Bóg daje ludziom przez Anioły. Oto, cny Badawi, zczym Anioł przybywa -jak księżyc srebrne szpony, jak słońcezłota grzywa".Wiem o kształcie i wiem, że nie ma się czegobać.Poza tym po czterdziestu latach polowania na ghulepotrzeba czegoś więcej niż dziecko noszące postać lwa, żebymnie przestraszyć.Choć przyznam, że jestem zaskoczony.Minęło dwadzieścia lat, odkąd ostatnio spotkałem kogośtakiego jak ty.Nie wiedziałem też, że darem obdarzane sądziewczynki.Adulla usłyszał nieznaczny szmer, z jakim Rasid wciągnąłsię na krawędz urwiska.Dziewczynka się obróciła.- No, chłopcze, w samą porę! - powiedział doktor, kiedyderwisz do niego podbiegł.- Zostawiłeś tustarego człowieka na pastwę losu! Chociaż, jak widzisz, niejesteśmy sami.Chłopak miał już miecz w ręku, ale jego mina zdradzałaraczej niedowierzanie niż gotowość do walki.- Kim jest ta dziewczynka, doktorze?- Cóż, między innymi jest narzędziem OpiekuńczychAniołów Boga, które ocaliły moje życie [ Pobierz całość w formacie PDF ]