RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wielu bogatym kolekcjonerom zaproponowano w ostatnich kilkunastu tygodniach kupno cennych, starożytnych przedmiotów kultu i codziennego użytku pochodzących jakoby z Doliny Królów.W stosunku do części z nich jest to akurat prawda.Mówi się nawet, że przemycono kilka mumii! - zażartował.- Znaczna część to jednak znakomicie podrobione falsyfikaty.Przerwał dla zaczerpnięcia oddechu i już bardzo serio kontynuował:- Transakcje prowadził prawdopodobnie zawsze ten sam człowiek.W kronikach policji Włoch, Francji i Anglii nadano mu kryptonim “faraon”.Tak bowiem, albo podobnie, zawsze się przedstawiał: “Jestem królem Doliny” albo “Jestem żelaznym władcą”, “żelaznym faraonem”.Składał wizyty wieczorem, zostawiając jako próbkę kilka autentyków.W kilka dni później dochodziło do wymiany handlowej falsyfikatów.“Faraon” ostrzegał zwykle, by nie zawiadamiać policji.Ktoś jednak, stwierdziwszy oszustwo, to właśnie uczynił.Przestępca sprytnie wymknął się z zastawionej pułapki, a ów kolekcjoner w kilka tygodni później zmarł na jakąś dziwną, nie rozpoznaną przez lekarzy chorobę.- Zemsta faraona - szepnął Smuga.- Natychmiast zaczęto tak mówić i większość kolekcjonerów nabrała wody w usta.- Omówił pan kryminalne aspekty sprawy.A inne?- Może to i niewiarygodne, ale jest także polityczny.Czasem zdarzą mi się myśleć, panowie, że światem, umysłami i sercami ludzi.rządzą dziennikarze.Otóż w prasie rozpoczęła się nagonka w tym mniej więcej stylu: kradną naszą własność, nikt nie dba o brytyjskie kolonie, rząd nic w tej sprawie nie robi.Francuzi zaczęli wywozić nasze skarby już w czasach Napoleona i dalej to trwa.Ten brukowy ton podchwyciła opozycja i zaczęło się.A wybory - już wkrótce[55].- Rozumiem - przerwał Smuga - że potrzebne jest coś w rodzaju sukcesu.- Nie chciałbym aż tak upraszczać.Najważniejsze jest przestępstwo.Rząd brytyjski pokryje naturalnie wszystkie koszty.- Czy tylko tak może nam pan pomóc? - nieco ironicznie zapytał Tomek.- Zapewniamy panom oczywiście wszelką współpracę władz i miejscowej policji - zapewnił Anglik.- Dzwoniłem kilka dni temu do pewnego człowieka z kręgu urzędników obecnego kedywa[56].On również chętnie panów przyjmie.Jest to człowiek życzliwy.Jeśli panowie pozwolą, umówię was telefonicznie.Na kiedy?- Im szybciej, tym lepiej - powiedział Wilmowski.- Nawet na jutro, jeśli to tylko możliwe.- Zaraz się przekonamy.Zostawię panów na chwilę.Kiedy Anglik wrócił, omówili jeszcze konieczne kwestie, ale Wilmowscy i Smuga starali się nie przedłużać wizyty.Chcieli zdążyć wrócić do domu, jak mówili, przed porą sjesty.Uprzejmy Anglik zaproponował im jako szybki środek podróży automobil, wynalazek modny ostatnio w kręgach arystokratyczno-dyplomatycznych.Poprosili, by odwieziono ich do centrum miasta, gdzie byli umówieni z przyjaciółmi.Nowicki i Sally z Patrykiem czekali już przy placu Opery.Obejrzeli wspólnie secesyjny gmach teatru wtopiony w zieleń skwerów, a później ogród botaniczno-zoologiczny, co dawno obiecywali Patrykowi.Ogród, położony na rozległym terenie, był zresztą zbyt duży, by go zwiedzić w jedno popołudnie, toteż zatrzymali się jedynie przy niektórych zwierzętach.A także nieco dłużej przy małej plantacji papirusu, interesującej wszystkich, ponieważ papirus na skutek nierozsądnej gospodarki został w Egipcie niemal całkowicie wyniszczony.W rezultacie do domu dotarli dopiero wieczorem.Rankiem następnego dnia czekało ich umówione spotkanie w jednej z najbardziej znanych starożytnych dzielnic Kairu Al-Dżamalija[57].Tam bowiem mieszkał jeden z urzędników i bliskich współpracowników kedywa, Ahmad al-Said.- Pewnie poznamy ciekawego człowieka - rzekł Smuga.- Janie! Jedź tam z Tomkiem, ale beze mnie.Anim ja dyplomata, ani uczony.- oponował Nowicki.- My tymczasem z Andrzejem poczynimy już pewne przygotowania do wyprawy.- A przy okazji utniemy sobie drzemkę - uśmiechnął się Smuga.- Weźcie ze sobą Patryka - zaproponował Wilmowski.- Żeby znów coś zbroił? - ciągle śmiał się Smuga.- Do czego się dotknie, zaraz jakiś diabeł się budzi.- Wujku! Chcę pójść z wami - prosił chłopiec.- Obiecuję! Będę grzeczny!We czwórkę, z uradowanym Patrykiem i Sally, udali się więc do centrum, by potem przejść wzdłuż bazaru Chan al-Chalili, ciągnącego się całymi kilometrami między placem Opery a budynkami uniwersytetu Al-Azhar.Proste kramy mieniły się kolorami.Wśród kupujących przeważały gospodynie domowe w długich do ziemi, ciemnych sukniach, okryte czarnymi szalami, którymi zasłaniały twarze.Niektóre z nich niosły niemowlęta, za wieloma snuły się, czepiające się spódnic, małe dzieci.Mimo wczesnej pory wiele z nich wracało już do domu z koszami pełnymi zakupów.Nagle, w hałas na ulicy, i tak już ogromny, wdarł się dźwięk fujarek, gwizdków i bębenków.Przez środek zmierzał w stronę placu Opery przedziwny pochód.Szło młode, wytresowane słoniątko tupiące w takt muzyki.Otaczali je młodzi artyści, z zapałem wygrywający marszowy rytm.Za nimi dziarskim krokiem podążali chłopcy uzbrojeni w drewniane karabiny.Podrygujące zwierzę od czasu do czasu sięgało trąbą do koszyków wracających z targu kobiet, wybierając przysmaki.- Wujku! Patrz! Patrz! - wołał zachwycony Patryk.Słonik zwrócił na niego uwagę.Dojrzał również stojącą obok Sally, która zdążyła kupić nieco owoców, i wyciągnął dorodną pomarańczę.Wzbudziło to zachwyt tłumu.Rozległy się oklaski, przytupy i gardłowe okrzyki.“Orkiestra” zaczęła grać głośniej.Patryk wyjmował z torby Sally kolejne pomarańcze, szedł obok zwierzęcia i karmił je.Smuga wyjął pieniądze i wręczał młodym kuglarzom bakszysz.Jak nic wróciliby z powrotem do placu Opery, gdyby nie Tomek, któremu udało się odciągnąć w końcu Patryka.Później już bez przygód dotarli do Kasrasz-Szauk.*Człowiek, z którym byli umówieni, mieszkał w domu górującym nad całą ślepą uliczką, z ogromnymi drzwiami z brązową kołatką.Ahmad al-Said ben Jusuf wstał już dawno.Rozbudził go na dobre śpiew muezzina, oznajmiającego jak codziennie, że “modlitwa lepsza jest od snu”.Ubierając się, przypomniał sobie o zapowiedzianej wizycie cudzoziemców i od razu popadł w rozterkę.Nie był zadowolony, chociaż telefon z konsulatu brytyjskiego polecał gości szczególnie serdecznie.Wolał przyjąć ich w domu, co widzieli jedynie sąsiedzi i bliscy, niż w urzędzie.Mimo to zastanawiał się, czy na ich powitanie ubrać się po europejsku, czy po arabsku.“Co zrobi lepsze wrażenie?” - myślał, mrużąc czarne i tak już przypominające szparki oczy.Był bowiem zadowolony, bo wiedział, że przybędą w jakiejś poufnej sprawie i że oznacza to, iż obdarzono go zaufaniem.A należał do ludzi, o których jego rodacy mówili, że dla interesu gotowi są ogon osła całować.Uspokoił się, gdy tylko podjął decyzję.Postanowił zaprezentować się jako gorliwy muzułmanin i podjąć gości skromnym, arabskim śniadaniem.Ubrany już i gotowy wydał dyspozycje służbie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl