[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie liczmy tych pięciu, które sobie wlepiłem na początku oświadczył Sanczo. Wtakim razie jestem sobie winien równe trzy tysiące i trzysta batów, każdy po ćwierć reala, tochyba nie za dużo? Może być zgodził się Don Kichot. Trzy tysiące po ćwierć reala liczył w głowie Sanczo Pansa, nie posługując siępapierem, bo skądinąd nie umiał pisać, ani liczydłami, bo ich nie miał, ani palcami, boby ichnie starczyło to tak jakby tysiąc pięćset po pół reala, to znaczy siedemset pięćdziesiąt reali.Do tego dochodzi trzysta po ćwierć reala, czyli sto pięćdziesiąt po pół, to znaczysiedemdziesiąt pięć całych.Siedemset pięćdziesiąt dodać siedemdziesiąt pięć to będzieosiemset dwadzieścia pięć reali.Zgoda, wasza zamożność? Wszystko mi jedno odparł Don Kichot bo nie znam się tak jak ty na rachunkach; aledo sumy, którą wymieniłeś, dodam jeszcze sto reali, jeżeli szybko zaczniesz swoją pokutę. Zacznę dzisiejszej nocy, jeżeli spędzimy ją pod gołym niebem, bo w gospodzie,pomiędzy ludzmi, byłoby mi niesporo.Kiedy nadeszła noc, upragniona przez Don Kichota, mająca bowiem przybliżyćodczarowanie Dulcynei, a przez Sancza Pansę też witana bez żalu, rycerz i giermekzatrzymali się w kępie drzew nie opodal drogi.Puścili wolno Rosynanta i osła, bez pośpiechuspożyli wieczerzę z dzwiganych przez Sancza zapasów, a wreszcie Sanczo z rzemienianależącego do oślej uprzęży sporządził giętki bicz i ruszył za drzewa, zostawiając swego panasamego.Don Kichot, widząc, jak odważnie maszeruje naprzeciw torturze, którą za chwilęsam sobie zada, przestrzegł Sancza, żeby nie przesadzał z tym smaganiem; jeśli bowiembędzie walił za mocno, za gęsto, za okrutnie dla swego ciała, gotów jeszcze rozszarpać się wstrzępy i ducha wyzionąć, nim dojdzie do należytej liczby. Nie bójcie się, wasza delikatność powiedział Sanczo ducha nie wyzionę, aleoszczędzać się nie zamierzam; toć trzeba, żeby bolało, bez boleści nie będzie cudu.Co zapowiedziawszy, obnażył się i rozpoczął biczowanie, a Don Kichot z odległościdwudziestu kroków liczył uderzenia.Po szóstym razie Sanczo zatrzymał się i oznajmił: Odwołuję umowę, bo każde takie uderzenie warte jest pół, a nie ćwierć reala. Podwajam! zawołał Don Kichot. Nuże, nie zatrzymuj się, bracie! Naprzód tedy! odparł Sanczo i jął walić rzemieniem ze zdwojonym zapałem, tyle żenie swoje plecy, lecz otaczające go drzewa.Wzdychał jednak przy tym i jęczał, jakby każdycios spadał boleśnie na jego wrażliwe ciało, aż się Doń Kichot w pewnej chwili wystraszył,czy nie za dużo tego dobrego, i rzekł:199 Dałbyś już spokój, Sanczo, policzyłem do tej chwili tysiąc sto jedenaście batów, nawetosioł nie zniesie tyle za jednym zamachem. Nie odwodzcie mnie, wasza wielkoduszność, od mojej misji powiedział giermek bo ija mam swój honor, choć nie jestem pasowany na rycerza, i skoro się podjąłem, to siępodjąłem.Wymierzę sobie drugie tysiąc sto jedenaście, a potem zobaczymy. Skoro takie czujesz dziś powołanie skapitulował Don Kichot nie śmiem ci wzbraniać.Nie śpiesz się tylko tak bardzo, bo pomylę rachunek.Sanczo jednak nabrał już takiego rozpędu, że nie potrafił zwolnić i biczował się, jakbyzboże młócił, aż korę poodbijał od wszystkich drzew dookoła.W pewnej chwili, zadawszypotężny cios grubemu bukowi, nie mógł powstrzymać dzikiego okrzyku triumfu, który DonKichot wziął za krzyk bólu, podbiegł przeto do niego i wyrwał mu rzemień z ręki, mówiąc: Nie, nie, mój najlepszy Sanczo, ani uderzenia więcej.Piękna Dulcynea poczeka, i ja z niąrazem, aż wykurujesz się po dzisiejszym biczowaniu, by dokończyć swą misję bez narażaniażycia. Niech i tak będzie zgodził się z ociąganiem Sanczo. Narzućcie mi w takim razie,wasza pieczołowitość, płaszcz na ramiona, żebym się nie przeziębił, od tego bowiem ginąniedoświadczeni biczownicy.Don Kichot owinął Sancza własnym płaszczem, a ten zasnął natychmiast i spał aż dopierwszych promieni słońca; wówczas wstał, zdumiewająco rześki i wesół, i ruszyli dalej.Parę następnych nocy spędzili w zajazdach, ofiarny Sanczo nie mógł więc kontynuowaćswoich działań na rzecz odczarowania nadobnej Dulcynei z Toboso; ale niebawem nadeszła itaka noc, kiedy znów popasali między drzewami, i wówczas Sanczo, podobnie jak zapierwszym razem, zapamiętale oćwiczył pobliskie buki, Don Kichot zaś skrupulatnierachował ciosy i zatrzymał giermka, gdy dopełniła się wiadoma liczba trzech tysięcy i trzystu.Zapłacił mu, oczywiście, zgodnie z umową, po czym, ledwie świt się rozjaśnił, zacząłwyglądać odczarowanej damy swego serca, której spotkanie było tym prawdopodobniejsze,że znajdowali się już w La Manczy, niedaleko rodzinnej wioski.200Rozdział pięćdziesiąty szósty, w którym Don Kichot i SanczoPansa wracają do wsi rodzinnejTo dolinami, to wzgórzami się posuwali, aż wjechali na wzgórze, z którego widać byłorozłożoną w dole ich wieś rodzinną.Sanczo Pansa wzruszony padł na kolana, wołając: Widzisz, ojczyzno, kto powraca w twoje objęcia? To Don Kichot, największy z błędnychrycerzy, którym nie przestanie być, chociaż teraz na kołku zawiesi zbroję.A to ja, SanczoPansa, nie bardzo bogaty, ale bardzo obity, niech ci wystarczy, że coś bardzo , by mnieprzyjąć z szacunkiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]