[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był tak wyczerpany, że nie miał ani siły, ani ochoty podnieść się z piargu.Długą chwilę leżał z rozrzuconymi rękami, z głową zwisającą w dół.Gdy się podniósł, poczuł, że noga, którą skręcił podczas ucieczki, dokucza mu teraz dotkliwie."Pewno lekko zwichnięta w kostce - pomyślał i nagle opanowało go uczucie zwątpienia.- Teraz chyba nie dowlokę się o własnych siłach."Próbował przejść kilka kroków, lecz pierwszy kamień na piargu okazał się przeszkodą nie do przebycia.Usiadł więc, rozsznurował but i długo masował skręconą nogę.Ból nie ustawał, wokół kostki rosła spuchlizna."Co za pech! - myślał.- Gdyby nie mgła, już dawno byłbym w Ciemnych Smreczynach.Rozpaliłbym wielką watrę.Chłopiec, czując ciepło, nie przebudziłby się tak szybko.Zdążyłbym ugotować mu herbaty i usmażyć jajka.Jaki dobry chłop z tego Bartona.Nie zapomniał wsadzić do plecaka kilku świeżych jajek.»To dla chłopca - powiedział.- To mu dobrze zrobi.« Z tych jajek teraz pewno jajecznica." - Chciał sprawdzić, czy jajka się potłukły w plecaku, ale zabrakło mu sił."Ze skręconą nogą nie dowlokę się do Ciemnych Smreczyn.Trzeba będzie zaszyć się w kosówkę i odpocząć." Ale wnet wytłumaczył sobie: "Jeżeli zasnę, noga spuchnie jeszcze bardziej i nie ujdę nawet dziesięciu metrów.Choćbym się miał czołgać, muszę dobrnąć do Ciemnych Smreczyn."Zaczął mocniej masować nogę, a gdy ból nie ustępował, rozebrał się szybko, z dołu koszuli oddarł dwa szerokie pasy płótna i tym zaimprowizowanym bandażem bardzo mocno skrępował kostkę.Potem silnie zasznurował but i wstał.Unieruchomiona w stawie stopa była teraz sztywna jak z drewna, bolała, ale mógł już oprzeć się na niej.Spróbował schodzić piargiem.Pierwsze kroki stawiał ostrożnie."Nie jest tak źle" - odsapnął z ulgą.Po kilku minutach był już nad potokiem.Wezbrany potok wydał mu się nie do przebycia.Woda szumiała głucho, potężnie, rozbijając się o wystające głazy.Miał wrażenie, że cała ta lepka, otaczająca go ciemność ruszyła z przeraźliwym hukiem jak czarna rzeka.Parła przed siebie z wzmagającą się siłą, zalewała wszystko, zagarniała każdą myśl.Próbował znaleźć w ciemności przejście po sterczących z wody skałach, a gdy namacał wreszcie wielki głaz i chciał przeskoczyć potok, pośliznął się na wypolerowanej jak marmur gładziźnie i po kolana wpadł w lodowatą wodę.Trzęsąc się z zimna, przeklinając, wydostał się znowu na stromy brzeg."W tym miejscu nie przejdę - wnioskował.- Jeżeli nawet spróbuję iść w bród, wezbrana woda zniesie mnie i rozbije o najbliższe skały.Trzeba szukać innego przejścia." Przypomniał sobie, że droga w kilku miejscach przecina potok."Trzeba iść wzdłuż brzegu aż do pierwszego mostku" - postanowił.Przejście nie było jednak łatwe, zagradzały je zasieki gęstej smreczyny, piarżyste urwiska, piętrzące się skały, pola kosodrzewiny.Nawet w dzień przebycie tej drogi wymagałoby wielkiego wysiłku, a co dopiero w nocy, gdy mrok tak gęsty, że nie widać wyciągniętej przed siebie dłoni.Szedł jednak wytrwale.Z wielkim wysiłkiem pokonywał każdą przeszkodę.Z każdym krokiem ubywało mu sił.Przystawał, kładł się na wilgotną ziemię, jak gdyby z jej kamiennego łona chciał zaczerpnąć siły do dalszego marszu.Wstawał zlany zimnym potem, zziębnięty, coraz słabszy.Gdy wreszcie dotarł do miejsca, gdzie droga przecinała potok i wspinała się na drugi brzeg, był już tak słaby, że zwątpił w celowość dalszego marszu.Zapomniał o wszystkim: o chłopcu śpiącym wśród rumowiska Ciemnych Smreczyn, o jedzeniu, które z takim trudem niósł z Trzech Studniczek, o financach, żandarmach i patrolach.Zapragnął jedynie zamknąć oczy i zasnąć.Zapaść się w ten upiorny mrok wraz z myślami, całym sobą, bez reszty.Już miał się położyć w kępach przydrożnego jaferu, gdy naraz usłyszał, a raczej wyczuł, że ktoś się zbliża.W jednej chwili stał się czujny jak tropione zwierzę.Ten ktoś szedł przeraźliwie wolno, jak gdyby z trudem przeciskał się przez mroczną przestrzeń.Andrzej wyraźnie słyszał kroki i cienkie skrzypienie żwiru pod jego stopami.Wstrzymał oddech, wlepił oczy w ciemność.Kroki były coraz bliżej, coraz bliżej.Nie odczuwał ani lęku, ani radości.Odgłos ludzkich kroków w tej głuszy wywoływał w nim jedynie ciekawość.Naraz kroki ucichły i ciemność jakby zgęstniała.Wiedział już, że ten, który szedł, zatrzymał się nie dalej jak dwa kroki przed nim.I on zapewne też wyczuł obecność człowieka.Nastąpiła pełna napięcia cisza i nagle w tej ciszy rozległ się słaby, nabrzmiały lękiem głos:- Kto tam?Andrzejowi głos ten wydał się znajomy.Słyszał go już z bliska, brzmiał wyraźnie w jego uszach jak gdyby echo dawniej wypowiedzianych słów.- To wy, dziadku? - zapytał niemal szeptem.- Ki pieron! - odpowiedziano w ciemności.Andrzej był już pewien, że to dziadek, poszukiwacz skarbów.Ukryty w ciemności człowiek stał się nagle uosobieniem wszystkich bliskich, serdecznych mu ludzi.Zbliżył się ostrożnie do starego.- To ja - powiedział.- To mnie mieliście przynieść chleb z Podbańskiej.- Wszelki duch!.- wyszeptał stary i cofnął się gwałtownie.- Nie bójcie się, dziadku.- To ty, com cie spotkał w Niewcyrce?- Ano ja.- Dlaczegoś wtedy nie przyszedł?- Nie mogłem, dziadku.Żołnierze mnie ścigali [ Pobierz całość w formacie PDF ]