[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siedzieliśmy wysoko pośrodku.Nasza kondygnacja była bezsprzecznienajlepsza.Coś w tej dziewczynie, nawet kiedy życzliwie rozmawiała ze mną, prowoko-wało mnie do gburowatości.Wprost idiotyczne. Cieszę się, że dostałem to miejsce i że pani tu siedzi przy mnie powie-działem.Dziewczyna zerknęła w moją stronę i odwróciła wzrok. Naprawdę? Tak. Mnie to bardzo ułatwia wszystko.Szalenie się ucieszyłam, kiedy on mipowiedział o tych miejscach.Nie cierpię patrzeć na przedstawienia sama, a jakośnie potrafię rozmawiać z nieznajomymi. Wykonała prawą ręką dziwny gest.Oczywiście, pan właściwie jest nieznajomy, ale był pan tak miły robiąc te szkicedla mnie.No, nie uważam pana za nieznajomego.Wzruszyłem ramionami. Więcej tu ludzi, niż myślałem.Zapełnią cały amfiteatr.Roześmiała się cicho. Pan nie lubi podziękowań, prawda? Ani pochwał? Ciekawe.Ja też nie lu-bię.Jest mnóstwo ludzi, bo na tę premierę prasową dostały bilety rodziny tych,którzy grają, i wszystkich innych, którzy mają z misteriami cokolwiek do czynie-nia.Misteria bardziej obchodzą miasteczko niż prasę. Tego nie wiedziałem.Znowu Joan Terrill wyprzedziła mnie w odrabianiu swoich lekcji.Jej oczywi-ście nie nawiedzał duch Bonifacego Rohlmanna; jednakże powinienem był spisaćsię lepiej.W słoneczność dnia wtargnęła myśl o Rohlmannie.Muszę posłużyć się tądziewczyną, żeby zdobyć bodaj trochę informacji o nim.Ale nie chciałem jejo to prosić.Z pewnością nawet nie wypadało zawracać jej tym głowy w czasie zewszech miar ważnych dla niej misteriów.67Dyrygent orkiestry wszedł skromnie nie kłaniając się i nagle zaległa cisza.Naznak jego batuty orkiestra zaczęła grać.To była przyjemna muzyka, równie weso-ła jak przedtem kościelne dzwony, ale przeplatana jakąś złowróżbną nutą.Przedkurtyną, pląsając posuwiście, śpiewały anioły.Kurtyna podniosła się powoli.My na widowni mieliśmy dach nad głowami: nad sceną żadnego dachu niebyło.Za dekoracjami falowały wzgórza Friedheim.Napływało świeże powietrzei publiczność, chociaż zwrócona na południe, nie musiała mrużyć oczu przed bla-skiem słońca.Ludzie, młodzi i starzy, chodzili po scenie.Ludzie w barwnych szatach i pele-rynach.Byli na ulicach jakiegoś miasta z łukowatą bramą niby to kamienną.Innagrupa ludzi weszła tą bramą i otoczony nimi główny aktor wjechał na osiołku.Wszyscy witali tego człowieka radośnie, a on podniósł rękę w pozdrowieniu czybłogosławieństwie.To był Chrystus.Ze zdumieniem patrzyłem, jak znakomicie ten aktor odpo-wiada tradycyjnym Jego wyobrażeniom.%7ływy człowiek przecież, a nie postaćwykoncypowana.Uśmiechał się, rozmawiał z ludzmi, głaskał dzieci po główkach,szczęśliwy, że jest wśród tych, którzy Go lubią.Dekoracje szybko zmieniono, Chrystus dojechał do świątyni.Byli tam ban-kierzy przy swoich zajęciach i On nakazał im wyjść, po czym przewracał sto-ły i kontuary, kiedy obrzucali Go wyzwiskami.Dużo ludzi w świątyni, łączniez tymi, których wziąłem za rabinów, przyszło w sukurs bankierom, inni idąc zaChrystusem wołali: Hosanna Synowi Dawidowemu!Było to nieco melodramatyczne, ale dziewczyna obok mnie siedziała w na-pięciu i świata poza tym nie widziała.Wśród ludzi wokół Jezusa zobaczyłem jejchłopca, Jana.Judasz także tam chodził: dwaj z tłumu, Jan i Judasz niewiele mielido roboty.Dobra była scena, w której kapłani i handlarze spotkali się na burzliwym po-siedzeniu.Wypowiadali się szczerze.Nie wierzyli w to, że Chrystus ma władzę,czy bodaj prawo wtrącać się do spraw ludzi, wyrzucać kogokolwiek ze świąty-ni, i tak jak oni to przedstawiali mógłbym przyznać im pewną rację.Za-decydowali, że Chrystus jakiś prorok z północy mający lud za sobą jestniebezpieczny dla nich wszystkich. Nie zwlekając trzeba Go zatrzymać powiedział jeden z nich. Przy-bywają do miasta tacy, co jeszcze Go nie słyszeli.Oni nie są Jego wyznawcami.Trzeba pojmać Go i sądzić za wiele zbrodni: za odstępstwo, za bluznierstwo.Tychwykroczeń lud bardzo nie lubi. Jak pojmać Go? zapytał któryś. W nocy.Ktoś musi wskazać Go strażnikom świątyni.Ale nikt z nas! Ja znam takiego powiedział człowiek imieniem Datan to jeden z Jegowyznawców.Potrzebuje pieniędzy.Na imię mu Judasz.68 Nowoczesny dramaturg nie napisałby tego lepiej zauważyłem. Zwiet-na ekspozycja.I ci spiskowcy mówią jak ludzie naszych czasów.Joan Terrill zaciskała pięści, omal nie tłukła się po kolanach.Nie odpowie-działa mi.Na scenie dalej toczyły się knowania, a Chrystus tymczasem odwiedzałswoich wyznawców, zamierzając udać się na Paschę do Betanii.Teraz był Chry-stusem nie znanym mi, takim, jakiego nie opisywali ewangeliści.To był towa-rzysz, gawędzący z serdecznymi przyjaciółmi, planujący podróż.Po pierwszychkilku rozmowach dialog ustał.Już tylko śmieli się i mówili na migi.Byli zwy-czajni jak ludzie wszędzie, radowali się dniem i radowali się, że są razem. Chrystus roześmiany powiedziałem. Nigdy mi to nie przyszło namyśl.Przecież właśnie tego religia zawsze potrzebuje.Joan Terrill zignorowała tę uwagę tak jak poprzednie.Nic dla niej nie istniałopoza tym, co działo się na scenie.Ja sam poddałem się urzekającemu realizmowimisterium, ale nie pochłaniało mnie ono całkowicie.Sceny przesuwały się szybko, chwilami niezdarne, część dialogu żałośnie ku-lała.Napięcie publiczności wzrastało, w miarę jak dramat się rozwijał.PostaćJudasza nabierała wyrazu i ten człowiek rzeczywiście był wspaniałym aktorem.Wydawało mi się prawie niewiarygodne, że ja z nim w gospodzie popijałem piwo.Judasz występował w żółtej szacie i w ciemnopomarańczowej pelerynie, w ko-stiumie łotra tak oczywistym, jak czarny kapelusz w westernach.On był czarnymcharakterem, ale grał swoją rolę w całej rozciągłości, wykraczając poza melodra-mat.Jego monolog dorównywał hamletowskiemu, kiedy zaniepokoiło go to, żeChrystus pozornie nie zamierza utworzyć na nowo kwitnącego potężnego króle-stwa Izraela, tylko mówi o rozstaniu i o śmierci. Dosyć mam nadziei i czekania powiedział ten niespokojny Judasz.Przede mną wciąż ubóstwo i niedola.Nic innego nie zaznałem od początku życia.Może byłoby dobrze opuścić Go, póki jeszcze czas.Pragnąłem z Nim dzielićJego Królestwo chwały.ale ono nie nadchodzi.A co nadchodzi? Wciąż niedolai ubóstwo.Kto pragnie to z Nim dzielić? Nie ja.Nie ja.Miał w sobie jakąś nieokrzesaną siłę wygłaszając ten monolog, a także i wte-dy, gdy Datan ostrożnie badał, czy on jest gotów wskazać Chrystusa żołnierzom.Kurtyna opadła, a kiedy podniosła się znowu, Chrystus i apostołowie siedzieliprzy długim stole.To była w każdym szczególe Ostatnia Wieczerza Leonarda daVinci.Chrystus już pobłogosławił chleb i wino, już powiedział, że to Ciało i KrewJego, i oznajmił, że któryś z tych przy stole zdradzi Go.Apostołowie protestowaliwstrząśnięci i przestraszeni [ Pobierz całość w formacie PDF ]