RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli rzeczywiście zamierzał coś dla niej zrobić, będzie musiał w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin w jakiś sposób porozumieć się z nią, odzyskać jej zaufanie i jakoś wyrwać ją spod kurateli strażników, żeby mogła zjawić się w umówionym czasie na szczycie zamkowej wieży.To wszystko wydawało się niemal niewykonalne.Żywił tylko nadzieję, że gdy wreszcie będą mogli poroz­mawiać, ona pozwoli mu się wytłumaczyć.Obsługa destylatom tłoczyła się wokół skraplacza, obser­wując powoli skapujące do butelki krople brandy.Dennis chwycił na palce trochę płynu i powąchał.Wzdryg­nął się gwałtownie czując, jak budzi się w nim tęsknota za butelką trzydziestoletniego Johny Walkera, prawdopodobnie ciągle stojącą w jego szafce w Instytucie Saharańskim.Podstawił dłoń pod wylot skraplacza i chwycił jeszcze kilka kropel.Zlizał je z dłoni i niemal się zakrztusił.O tym bimbrze można było wiele powiedzieć, ale na pewno nie to, źc jest słaby.Zjawiła się wieczorna zmiana zużywaczy, zastępując tych.którzy pracowali w czasie dnia.I tak był już najwyższy czas na zmianę kociołka, więc kilkakrotnie przećwiczył tę czynność z coyliańskimi więźniami, aż nabrał pewności, że będą ją wykonywali prawidłowo.Gdy wreszcie skończył, na niebie już zaczęły pojawiać się gwiazdy.Upewnił się jeszcze, że wszystko jest w porządku, i podniósł wiszącą na ogrodzeniu pelerynę.- Chcę trochę rozprostować nogi - powiedział do straż­ników.Żołnierze skłonili się lekko i podążyli za nim.Jakkolwiek jego przywileje zostały poważnie zredukowane, ciągle jednak, przynajmniej oficjalnie, był tu czymś w rodzaju gościa.a poza tym czarownikiem.Mógł się swobodnie poruszać po całym zamkowym dziedzińcu, pod warunkiem, że wszędzie towarzyszyli mu strażnicy.Poszedł najdłuższą trasą, obok szop, w których trzymano szybowce, a potem wzdłuż głównej bramy.Gdy zbliżył się do tej części zamku, w której księżniczka Linnora miała swoją kwaterę, jego wątpliwości powróciły z nową siłą.Parapet każdego piętra otoczony był na skraju rzędem ostro zakoń­czonych kołków, zużywanych każdego dnia przez grupy uzbrojonych w połcie mięsa żołnierzy.Lądowanie szybowcem na którymś z tych parapetów, a potem ponowny start wyda­wały się przedsięwzięciem równie niewykonalnym, jak wdrapanie się na górę po tych gładkich, błyszczących murach.Czy powinien przyjmować i tak już ryzykowny plan, a po­tem redukować do zera szansę jego powodzenia, podejmując próbę uwolnienia księżniczki? Czy to byłoby w porządku wobec Artha?Skręcił za róg i poczuł, jak jego serce zaczyna, bić szybszym rytmem.W świetle migoczących lamp ściennych zobaczył smukłą, ubraną na biało dziewczynę, spoglądającą przez kraty trzy piętra wyżej.Księżniczka wpatrywała się w rozgwież­dżone niebo, wiatr targał jej powiewnym strojem.Dennis podszedł bliżej i zobaczył, że księżniczka się odwraca.Na balkon weszła jakaś druga osoba.Dennis pochylił się, udając przed strażnikami, że poprawia sznurowadła, przekrzywił nieco głowę i dyskretnie spojrzał w górę.Zobaczył barona Kremera, podchodzącego energicznie do księżniczki i zatrzymującego się tuż przed nią.W porów­naniu z nim Linnora wydawała się maleńka i krucha.Baron coś powiedział i dziewczyna potrząsnęła stanowczo głową.Próbowała się odwrócić, ale chwycił ją za ramię znowu coś mówiąc, tym razem ostrzej.Dennis nie słyszał słów, ale łatwo mógł się domyślić tonu tej rozmowy.Linnora chciała się wyrwać, ale Kremer zaśmiał się tylu przyciągnął ją do siebie i nie zważając na jej opór, przycisnął do swej szerokiej piersi.Jeden ze stojących za plecami Dennisa strażników zażartował grubo.Najwyraźniej żołnierze byli przekonani, że ich władca daje wyniosłej L'Toff poczuć smak tego, co i tak nieuchronnie ją czeka.Dennis wsunął palce pod płócienną szarfę, służącą mu jako pas.Znajdowały się tam cztery starannie wybrane, gładkie kamienie.Niestety, nie miał dotychczas żadnej możliwości żeby chociaż trochę popracować nad swoją bronią.Jej jakość była dokładnie taka sama jak w chwili, w której ją zrobił.W sumie ta nowa proca nie była dużo lepsza od zaimprowi­zowanej za pomocą paska od spodni na pamiętnym, ostatnim przyjęciu w Instytucie.A jednak zdążyłby chyba wystrzelić jeden czy dwa kamie­nie, zanim strażnicy by go dopadli.Poza tym Kremer stanowił taki znakomity, duży cel.„Gdybym był postacią z Szekspira - pomyślał - pewnie uważałbym, że warto jest umrzeć w obronie niewieściej cnoty.A przynajmniej honoru”.Opuścił ramiona z westchnieniem.Większość szekspirows­kich bohaterów to byli afektowani idioci.Nawet gdyby mu się udało powalić teraz Kremera, Linnora zyskałaby tylko chwilę oddechu.A on sam straciłby życie.To była gra niewarta świeczki.Tym bardziej że być może przy odrobinie cierpliwości będzie w stanie całkowicie ją uwolnić.Gotów był ryzykować dla niej życie, ale nie w bezsensowny sposób je oddawać.W górze rozległ się dźwięk dartego materiału.Dennis odwrócił głowę, żeby nie patrzeć na to, co się tam dzieje.Mógł przynajmniej, odchodząc stąd i zmuszając straż­ników do podążenia za sobą, oszczędzić dziewczynie publicz­ności, świadków jej upokorzenia.Z opuszczoną głową poszedł szybko przed siebie.Strażnicy chichotali, trzymając się w od­ległości kilku kroków za jego plecami.Przeszedł kilkanaście metrów i nagle zauważył na niebie,.ja południowej jego stronie, jakby przesuwający się cień.Coś przesłaniało gwiazdy na niewielkim obszarze, porusza­jąc się przez ciemności nocy szybciej od chmury, miało też bardziej regularny kształt i powiększało się w miarę zbliżania.Wytężył wzrok, ale światło lamp na murach uniemożliwiało dokładniejsze widzenie w ciemności.Nagle jego twarz rozjaśniła się uśmiechem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl