RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wziąłem go pod ramię i weszliśmy razem.Dwie czy trzy sale otwarte miały nadziedziniec drzwi i okna, wybrałem tę, w której nie było nikogo.Przy świetle zauważyłem, że mu włosy porosły długie, a twarz ogorzała odsłońca i wichrów.Posiwiał.Zmarszczki na czole i koło oczu pogłębiły się, snadzwszelkim przygodom i niepogodom stawił czoło.Trzymał się jednak prosto, jak ten,co wytrwale do określonego, wytkniętego dąży celu.Nic go zatrzymać lub zawrócić zdrogi nie mogło.Otrząsnął śnieg z płaszcza i kapelusza, otarł twarz, po czym usiadłnaprzeciw mnie przy stole, tyłem do drzwi i wyciągnąwszy swą szorstką dłoń ścisnąłmnie znów silnie za rękę.- Opowiem paniczowi, gdzie byłem i co słyszałem - rzekł.- Byłem daleko, leczdowiedziałem się mało.Zadzwoniłem na służbę, zgodził się na szklankę piwa i czekając, aż je ogrzeją,usiadł zamyślony.Na twarzy jego rozlana była powaga.Nie ośmieliłem się przerywaćmilczenia. - Gdy małym była dzieckiem - począł podnosząc powoli głowę - prawiła ciągle omorzu, o tych siwych sukniach, w które morze przyobleka się w dni pochmurne, i otych połyskach słonecznych, które w dni pogodne odbija, mnoży na grzbiecie każdejfali! Uderzało to jej dziecięcą wyobraznię, dlatego może, że jej ojciec utonął, i zdawałosię jej, może myślała, że odpłynął gdzieś daleko ku zawsze zielonym brzegom.- Zgodne to z dziecięcymi wyobrażeniami - zauważyłem.- Gdyśmy ją stracili - mówił pan Peggotty - przyszło mi na myśl, że on wywiózłją tam daleko, na obce brzegi.Cuda jej musiał opowiadać, cuda jej musiał, gołąbcemojej, obiecywać, tam daleko! Po widzeniu się z jego matką pewien już byłem, że takjest, a nie inaczej.Przepłynąłem tedy kanał i znalazłem się we Francji.Drzwi się uchyliły.Wpadło parę płatków śniegu.Więcej się jeszcze uchyliły, zcicha, ostrożnie przytrzymywała je ręka jakaś.- Odszukałem tam - ciągnął pan Peggotty - pewnego dżentelmena, który był uwładzy, i opowiedziałem mu o celu mej podróży.Zaopatrzył mnie w różne papiery,chciał dać pieniędzy, lecz tych nie potrzebowałem.Podziękowałem mu tedy ślicznie. Będziemy pisać i mówić o panu, gdzie tylko się da - upewniał.- Nie zginiesz wśródobcych. Wyraziłem mu raz jeszcze mą wdzięczność i puściłem się w drogę.- Sam, pieszo? - spytałem.- Po większej części pieszo - odrzekł - czasem wozem z jadącymi na targchłopami, w pustych czasem dyliżansach, często w towarzystwie ubogich jakichśżołnierzy.Rozmawiać nie mogliśmy z sobą, lecz zawsze nie szliśmy osamotnieni popustej drodze.- Przybywając do miast - ciągnął - wchodziłem do karczmy, wyszukując kogobądz, kto by rozumiał po angielsku.Wówczas objaśniałem, że poszukuję mejbratanicy, i wywiadywałem się o znajdujących się w hotelach i zajazdachcudzoziemców, i pytałem, czy kto nie widział gdzie podobnej do Emilki kobiety?Rozpytawszy, szedłem dalej.Pomału, gdym się gdzie zjawiał, zauważyłem, że coś już omnie słyszano.Wieśniacy wynosili mi jedzenie i picie, zapraszali na nocleg i niejednamatka, mająca równe wiekiem Emilce córki, wyczekiwała na mnie na rozstajnychdrogach, pytając, czym nie wpadł na ślad zaginionej.Niektórym z nich śmierć wydarłaich dziewczęta.Bogu wiadomo, ile mi te kobiety okazały współczucia i dobroci.W uchylonych ostrożnie drzwiach stała Marta.Pewien tego byłem i drżałem, byoglądając się, nie spostrzegł jej czasem pan Peggotty.- Nieraz - ciągnął - sadzały mi na kolana swe dziatki, zwłaszcza dziewczątka, i nieraz wieczorem siadywałem na progu chat ich tak, jakbym siadywał wśród własnejdziatwy.O, moje kochanie!Azy go dławiły.Położyłem dłoń na ręce, którą zakrył oczy.- Dziękuję, paniczu - rzekł.- To przejdzie.Po chwili odjął rękę od oczu i zakładając ją na piersi, ciągnął:- Nieraz rano przeprowadzały mnie poza wieś, a gdym żegnał je dziękując,wyglądały zawsze tak, jak gdyby rozumiały moje słowa.Przybyłem wreszcie na brzegmorza.Nietrudno mi było, psu morskiemu, dostać się do Włoch.Tam znalazłem sięod razu jak w znajomym miejscu.Ludziska zawsze byli dla mnie względni idowiedziałem się, że ją widziano, tam w górach, w Szwajcarii.Ktoś, kto znał jegolokaja, opowiedział mi, że widział ich razem podróżujących.Dniem i nocą podążałemw góry, ale im dalej szedłem, tym dalej góry uciekały.Przeszedłem je wreszcie, doupatrzonego dotarłem miejsca.Tu dopiero pomyślałem, co pocznę, gdy ją zobaczę.U drzwi podsłuchiwała wciąż ta sama kobieta; ręce jej wyciągnęły się ku mniebłagalnie, abym jej nie zdradził.- Ani na chwilę, nigdy - twierdził pan Peggotty - nie zwątpiłem o niej.Niechtylko, myślałem sobie, ujrzy mnie, głos posłyszy, przypomni dom opuszczony,dzieciństwo swe, chociażby królową została, myślę sobie, do nóg mi upadnie.Wiedziałem, że tak będzie.Wiedziałem.Ani na chwilę nie wątpiłem.Ileż razy śniło misię, że woła  stryju i jak martwa w objęcia mi pada. Emilko serce moje, wszystkoprzebaczone, zapomniane, wracajmy razem do domu.Umilkł na chwilę, potrząsnął głową i tak dalej mówił:- Nic o nim nie chciałem wiedzieć, Emilka wszystkim mi była.Kupiłem dla niejprostą, wieśniaczą suknię i wiedziałem, że pójdzie za mną po kamienistej drodze i nieopuści mnie więcej.Przykryć ją nową tą suknią, precz odrzucić wszystko, co przedtemmiała na sobie, wziąć ją pod ramię, wracać z nią, zatrzymywać się po to tylko, bywypoczęły strudzone jej nogi, zranione biedne serce, oto o czym myślałem.Na niegonie spojrzałbym nawet.Ale, panie Davy, spózniłem się.Odjechali! Gdzie? Dowiedziećsię nie mogłem.Jedni mówili - tam, inni - ówdzie.Chodziłem tam, chodziłem ówdzie,ale nigdzie nie mogłem znalezć.Wróciłem do domu.- Dawno?- Przed kilku dniami.Wieczorem spojrzałem w okna łodzi, świeca stała.Zbliżywszy się zajrzałem do środka.Przed ogniem siedziała poczciwa pani Gummidge,sama, jak było umówione.Zapukałem do drzwi mówiąc:  Nie bój się, ja to, ja sam, Daniel.Wszedłem.Anim przypuszczał kiedy, aby łódz mogła być tak pusta.Z kieszeni na piersiach wydobył ostrożnie paczkę, zawierającą dwa czy trzylisty.Rozłożył je na stole.- To pierwszy - rzekł wybierając.- Nadszedł w tydzień po moim odejściu.Pięćdziesiąt funtów w banknotach w kopercie pod moim adresem.Ktoś położył to naprogu.Kochanie moje! Oszukać mnie chciała zmieniając pismo.Starannie, po dawnych załomach, złożył kartkę i odsunął ją na bok.- Ten - mówił rozkładając drugi list - pani Gummidge otrzymała przed dwomaczy trzema miesiącami.Popatrzył na list i podając mi go dodał:- Niech panicz z łaski swojej przeczyta.Czytałem, co następuje:Ach! Co tam pomyślicie widząc to pismo i widząc, że moja to niegodziwakreśli ręka.Nie dla mnie, nie zasługuję na to, ale przez pamięć na stryja otwórzciemi serce na chwilę.Proszę i błagam o to.Wezcie kawałek papieru i napiszcie na nimjedno, jedyne stówko: jak się stryj miewa i co mówi o mnie, jeśli tam jeszcze mniewspominacie kiedy! Czy wieczorem, wracając, ogląda się jeszcze czasem za tą, którąniegdyś tak czule kochał? Serce mi pęka, gdy myślę o tym [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl