[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zbliżyła się szybko i, schwyciwszy go za ramię, wciągnęła do wnętrza.— Pan Bóg cię zesłał tej nocy.Mój Tony jest taki chory, chodź go zobaczyć.Wejdźże!Davidson wszedł za nią.Żaden z mężczyzn nie poruszył się oprócz Bamtza, który zrobił ruch, jakby miał się podnieść, lecz opadł z powrotem na krzesło.Davidson, przechodząc obok niego, usłyszał, jak mruknął coś, co brzmiało podobnie do: „Biedny malec!”Dziecko leżało rozpalone na nędznym posłaniu, skleconym ze starych skrzyń po wódce, i wpatrywało się w Davidsona szeroko otwartymi sennymi oczami.Był to widocznie ciężki atak febry.Davidsona uderzyło niezwykłe zachowanie się kobiety, stojącej obok niego, gdy ją uspokajał, obiecując pójść na statek po lekarstwa.Wpatrując się z rozpaczą w posłanie dziecka, nagle spoglądała trwożnie na Davidsona, a potem w kierunku sąsiedniego pokoju.— Tak, moje biedactwo — szepnął, tłumacząc na swój sposób jej roztargnienie, choć nie umiał go sobie wytłumaczyć jasno — obecność tych czterech nie wróży ci nic dobrego.Skąd się tu wzięli?Schwyciła go za ramię i szepnęła gwałtownie:— Oni dla mnie nie są niebezpieczni, och nie! Ale boję się o ciebie, bo oni czyhają na dolary, które wieziesz na statku!— Skąd o nich wiedzą?! — zawołał Davidson ze zdumieniem.Z lekka uderzyła w dłonie, najwidoczniej zatroskana:— A więc to prawda, że te dolary są na twym statku? Strzeż się więc!Stali przy łóżku chorego chłopca i patrzyli na niego, wiedząc, że mogą ich obserwować z tamtego pokoju.— Należy natychmiast dać mu na poty — rzekł Davidson zwykłym swym głosem.— Daj mu się napić czegoś gorącego, a ja pójdę na statek i przyniosę ci, oprócz innych rzeczy, spirytusową maszynkę.— A ledwie dosłyszalnym głosem dodał: — Czy planują morderstwo?Nie zrobiła najmniejszego ruchu, przyglądając się znów z rozpaczą choremu dziecku.Davidson sądził, że nie słyszała pytania, gdy wtem, nie zmieniając wyrazu twarzy szepnęła cichutko:— Francuz zamordowałby cię od razu, ale tamci odkładają morderstwo do chwili, gdy — zaczniesz się opierać.To wcielony diabeł; on ich podmawia do wszystkiego.Bez niego gadaliby tylko.Zaprzyjaźniłam się z nim.Co zrobić, jeśli się jest z kimś takim, jak ten Bamtz? Bamtz się ich boi i oni o tym wiedzą.Ze strachu tylko należy do ich bandy.O Davy, odpłyń stąd czym prędzej!— Za późno — odparł Davidson — statek ugrzązł już w mule.— Gdyby dziecko nie było takie chore, byłabym z nim uciekła do ciebie albo w lasy, albo dokądkolwiek.Och! Davy! Czy on umrze?! — zawołała nagle głośno.Davidson spotkał we drzwiach trzech z tych ludzi.Usunęli mu się z drogi, nie śmiejąc spojrzeć mu w oczy.Ale tylko Bamtz patrzył w ziemię jak winowajca.Ogromny Francuz pozostał na krześle, niedbale rozparty, trzymając okaleczone ręce w kieszeniach, i rzekł zwracając się do Davidsona:— Okropna bieda z tym dzieckiem, wzrusza mnie głęboko rozpacz matki, ale jestem do niczego.Nie mógłbym nawet poprawić poduszki pod głową chorego przyjaciela, bo nie mam dłoni.Czy nie mógłbyś włożyć jednego z tych papierosów w usta biednego, nieszkodliwego kaleki? Muszę uspokoić nerwy, słowo daję, potrzebne mi to.Davidson uczynił to ze zwykłym swym dobrym uśmiechem.Davidson już jest taki, że jego wewnętrzny spokój pogłębia się, im więcej ma powodów do zdenerwowania, a oczy jego, gdy umysł z wytężeniem pracuje, stają się spokojne i senne; łatwo więc zrozumieć, iż ogromny Francuz mógł przypuszczać, że Davidson to istna owca, gotowa na rzeź.Powiedziawszy „merci bien”, dźwignął swe ogromne cielsko, aby dosięgnąć papierosem do zapalonej świecy.Wówczas Davidson opuścił chatę.Droga na statek i z powrotem dała mu dosyć czasu dla rozejrzenia się w sytuacji.Z początku skłonny był przypuszczać, że ludzie ci (oprócz Bamtza znał z widzenia tylko jednego Niclausa, Białego Nakhodę) nie posunęliby się do ostateczności.Z tego też powodu, po części, nie wydał żadnych rozporządzeń na statku.Nie można było liczyć na pomoc spokojnych Kalaszów w walce przeciw białym, a tchórzliwy mechanik dostałby ataku na samą myśl o jakiejkolwiek walce.Davidson wiedział, że może polegać tylko na sobie, gdyby doszło do jakiegoś zatargu.Oczywiście nie doceniał mocy charakteru Francuza, który umiał pchnąć innych do czynu; nie wiedział też, jak silne były jego pobudki: dla beznadziejnego kaleki dolary te były niesłychaną gratką.Jego część łupu posłużyłaby mu do założenia nowego sklepu we Władywostoku, Hajfongu, Manilli czy gdzie indziej, byle daleko stąd [ Pobierz całość w formacie PDF ]