[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do ważniejszych czynności należało marcowe puszczanie latawców.W jednym z budynków było ich mnóstwo — całych i uszkodzonych; wisiały między stosami plastikowych butów, szarych peleryn i zwiniętych parasoli.Gdy nadchodził właściwy dzień (najlepiej chłodny i wietrzny), ci z Rejestru szli na wzgórze w kapeluszach zawiązanych pod brodą i kapotach szarpanych wiatrem, by puszczać latawce.A może tak mi się tylko wydaje.Mniejsza z tym.Pewnego dnia, gdy powietrze było nieruchome i ciężkie od zapachów, obrazek z latawcem został wreszcie przełożony; na jednym stosie były trzy plakietki, a na drugim dziewięć.Gapie zgromadzeni wokół kalendarza westchnęli z zachwytu na widok kwietniowego wizerunku.Srebrzysty deszcz zacinał ostro, padając w kałuże wielkimi kroplami; woda chlapała na boki.Połyskliwe oczka wodne otaczała młoda zieleń skąpana w deszczu.Po raz pierwszy dziewczynka nie była ubrana na niebiesko.Dzieci nosiły takie same połyskliwe żółte płaszczyki, a łagodnie zaokrąglone łydki ginęły w szerokich żółtych buciorach.Dziewczynka miała jednak niebieską parasolkę.Padało wprawdzie przez okrągły rok, ale ci z Rejestru tylko w kwietniu nosili parasole, by się porządnie opłukały.W dżdżyste dni obserwowałem przez mur przechodni, jak chodzą po wielkim kamiennym placu, trzymając otwarte parasole.Niektóre zostały starannie połatane, w innych druty były pogięte albo ich brakowało, a słabo naciągnięta tkanina upodabniała inne do skrzydeł nietoperza.Wśród spacerowiczów był Houd; jego czarno-zielony parasol był większy niż inne i miał oryginalnie rzeźbioną rączkę.Houd szczerzył do mnie zęby, jakby z tamtej strony muru przechodniego widział mnie tak wyraźnie, jak ja widziałem jego.Zaczęli się schodzić, gdy dzwon zabrzmiał pięć razy; nie był to już wieczór, tylko środek dnia.Strząsnęli wodę z kapeluszy i złożonych parasolek; nie wiedzieć czemu otwartych nie można było wnosić do budynków.Od spacerowiczów biła woń ciepłego deszczowego dnia; przynosili zieleń: liście paproci, młode gałązki, świeże kwiaty ociekające deszczem.Zgromadzili się w ogromnej sali, a Zhinsinura siedząca na przyniesionym specjalnie dla niej wysokim krześle obserwowała ich niczym kotka i jak ona miała w oczach spokój i znajomą ciekawość.Uniosła wielkie dłonie i gestem nakazała zebranym, by usiedli.Przez chwilę panowało ogólne zamieszanie, ale wnet uciszono dziatwę, a dorośli spokojnie i bez pośpiechu rozsiedli się, gdzie kto mógł.Ci z Rejestru okazują w takich chwilach przyrodzoną cierpliwość.W końcu uformowano dwa kręgi; wewnętrzny z kobiet i dziewcząt, zewnętrzny z mężczyzn i chłopców.Uśmiechnięta Jednodniówka przeszła obok mnie, ocierając mokrą twarz i przyłączyła się do kobiet.Chętnie usiadłbym obok niej, ale tego dnia Rejestr wspominał Drogę Przymierza i Matkę Tom, a wówczas mężczyźni wiedzieli, gdzie ich miejsce, trzymali się na uboczu i powściągali języki.Za murem przechodnim nagle lunęło, jakby niebiosa także płakały; po chwili deszcz ustał.Milczeliśmy.Zhinsinura przemówiła.Koty były zaciekawione.CZWARTA FASETAW ostatnim miesiącu zimy — zaczęła, mówiąc z pozoru tylko do kotów leżących u jej stóp — gdy powoli nadchodzi wiosna, lód na rzece, do tej pory gruby i dostatecznie mocny, by utrzymać spory ciężar, popękał i hałaśliwie popłynął z nurtem; lodowa kra wyglądała bardzo malowniczo.— Jak rzeka tego dokonała? — zapytał lód, a woda tak mu na to odpowiedziała:— Lód rozpoczął dzieło, którego nie był w stanie doprowadzić do końca.Resztka wody, której nie zmroził, pozostała rzeką.A co do fiaska jego zamiarów, nie moja to rzecz; upływ czasu i ciągła zmienność pomogły mi przetrwać.— Tak by pewnie odparła rzeka — powtórzyła Zhinsinura — ale nie było już lodu, by mógł tego wysłuchać [ Pobierz całość w formacie PDF ]