RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szukaliśmy na antresoli ci-chych zakątków iprzesiadywaliśmy tam o zmierzchu.Niekiedybywała smutna o tej porze, a właściwie udzielał jej się smutekwieczornych godzin.Wyjmowali-śmy lampę z ukrycia, choć to jeszcze nie byłokonieczne, i udawaliśmy, że zapa-dła noc.Skóradziewczyny, opalona latem, pobladła, ciemnewłosy spływały naramiona.Zniliśmy we dwoje, otoczeni ludzkągromadą.Zawstydzenie pokrew-ne obyczajom Rejestru sprawiło, że nie chciaławspominać zdarzeń, które miały miejsce gdzieindziej, jakby udawała, że wcale nie nastąpiły.Wgruncie rzeczy trudno to nazwać zawstydzeniem.Jednodniówka nie chciała, by fakty nabierałyznaczenia; czas musi płynąć, nic więcej.Jak weśnie, nie miała przeszłości.Wyrzekła się słów, boich nie potrzebowała.Wtedy się ocknąłem.Wiem, że śniłem, a teraz żyjęna jawie. TRZECIA FASETAMnóstwo śniegu spadło w miesiącu, który wkalendarzu oznaczony był ob-razkiem przedstawiającym ciepło ubrane dzieci; ześnieżnych kul ułożyły dziwną postać z gałązkamizamiast rąk, w kapeluszu charakterystycznym dlamężczyznz Rejestru.Potem nadszedł luty.Pewnego dniasiedzieliśmy na antresoli, obserwując śnieg, któryz wolna przechodził w deszcz.Ciemne drzewaociekające kropla-mi wody zdawały się sunąć kunam powoli, ale daleko nie zaszły.Jednodniówkaprzytulona do Broma w skupieniu obgryzałapaznokcie do ulubionej długości i polerowała je ochropowaty mur.Wokół nas słyszało się zimoweopowieści o małych leśnych wrotach, do którychprowadzi wydeptany szlak, a za nimi jaśniejeświatłość; przez szparę widać ciekawskie ślepia.To jest czas, gdy ci z Rejestru oddają się lenistwu; gdyby założyć, że umieją czekać, można bypowiedzieć, że jedynym ich zajęciem staje sięwtedy czekanie na wiosnę.Wtedy rodziło się unich najwięcej dzieci, a terminy zostały uprzedniostarannie wyliczone.Mieliśmy w pobliżugromadkę skupioną wokół noworod-ka; zapewnebyła to dziewczynka, bo wszyscy okropnie się nadtym maleństwemroztkliwiali.Dwoje starszych dzieci stało nadotwartym kufrem, raz po raz zmieniając ubrania;jedno zdjęło połyskliwy czarny pas, wymieniającgo na kudła-tą perukę oraz sztuczne futro.Maluchy obwieszałysię biżuterią i poplamionymi szarfami,przymierzały zegarki i stare koszule, obracały siężądne uwag na temat swego wyglądu i popiskiwałyz zachwytu.Moim zdaniem najładniej wygląda-ły, gdy zamiast łachów ukazywała się jasna skóra.Mimo woli podsłuchiwaliśmy dziecięce rozmowy, choć głosy były stłumione iniezbyt wyraziste. Drzwi na zakręcie  mamrotał senny bajarzsiedzący w pobliżu. Uchy-lają się nieco, a szparą wchodzi zima, która mrozinam serca.Przypomniałem sobie, jak Blask okutany po czubeknosa powtarzał, że światjest mały.Tak, tak; wspomniałem, że tamci są roztropni iuważni, gdy idzie o ich spra-wy.Nie zginą; Rejestr sobie na to nie pozwoli,mimo że czasami wydawało misię, jakoby taki mieli cel.Porwie ich nurt czasu,bo po raz wtóry i na dobre pu-ścili w niepamięć dawne zmagania człowieka ze światem, dwukrotnie i na dobrezapomnieli o supełkach wiązanych przez ludzi dlapamięci; niczym stworzenia128zamknięte w swych muszlach dają się unosićprądom, jak koty nie zdradzą niko-mu swych zamiarów, wciąż na nowo odliczającdwanaście pór roku, a tymczasemlas i woda pochłoną anielskie wytwory, Drogę, amoże nawet Małe Domostwo. Luty jest najkrótszym miesiącem  tłumaczyłaJednodniówka, ostrożniedrapiąc się w policzek, by sprawdzić, czypaznokcie są dobrze spiłowane  ale najbardziejsię dłuży.W wielkiej sali na parterze koty czuły się jak u siebie w domu, na równi z ludz-mi, wśród których spacerowały powoli.Wspomniałem o kotach zamieszkałychw Małym Domostwie; o ludziach z Rejestrupowiedziałbym raczej, że mieszkająu swoich kotów.Wyglądem różniły się zresztą odnaszych.Houd powiedział mi,że koty Rejestru pochodziły z innej grupy niż znanemi zwierzaki.Można powiedzieć, że przodkowiewielkich, spokojnych i mądrych kocurów zostalistworzeni przez aniołów, którzy zmienili dawnąkocią rasę metodami stosowanymi doprzekształcania istot ludzkich; obu przemiandokonano z tego samego powodu: dlawygody.Przez wiele pokoleń kontrolowanorozwój nowej rasy przez dobór od-powiednich matek i reproduktorów.Wielkie kotyrzadko polowały, chętnie nato- miast jadły żywność szykowaną dla nich wkuchniach Domu Dwudziestu OśmiuZapachów; niezwykle rzadko wydawałyrozpaczliwe bolesne jęki przypominają-ce dziecięcy płacz, które zdarzało mi się słyszeć wlasach otaczających Małe Domostwo.Wspomniałem, że ci z Rejestru sprawiali wrażeniedojrzałych, lecz gdy obserwowałem spacerującekoty, przyszło mi do głowy, że one są dorosłe, aludzie to ich małe.Jak dziatwa poznaje zasady,naśladując dorosłych, tak ci z Rejestru uczyli siężycia od swych kotów.Byłem dumny z tych paru odkryć.Nie zdawałemsobie sprawy, że jestem bli-sko prawdy, więc i tak na nic się nie zdały.Zhinsinura z gromadą ziomków weszła przez murprzechodni; mieli na sobiemnóstwo łachów, bo liczne warstwy najlepiej chroniły przed zimnem. Wyruszamy do lasu  oznajmiła stara.Chodzcie z nami. Po co?  dopytywała się Jednodniówka. Kotka zaginęła.Trzeba ją ratować.Puff, bardzo stara i osłabiona kocica o jasnorudejzmierzwionej sierści, ślepa na jedno oko.Gdyubieraliśmy się z mozołem, Zhinsinura oznajmiła,że kotki nie ma od dwóch dni.Gdyby Brom alboFa afa zniknęli na tak długo, nikt by się nie przejął,ale Puff sama, i to zimą.Kobieta zaczęła naspopędzać.W lesie było mokro, ciemno, okropnie.Siąpiłdeszcz.Nie sądziłem, by wę-drowcy znalezli w puszczy cokolwiek poza błotemi topniejącymi zaspami śnież-nymi.Mimo to maszerowali śmiało, jakby widzieli ścieżkę.Wkrótce gromada się rozproszyła istraciłem z oczu resztę poszukiwaczy.Brnąłemprzez las w towarzystwie nieznajomego mężczyznyokutanego w szare łachy tak, że było mu widaćjedynie oczy.Rozrzucał kosturem brudny śnieg idyszał ciężko, wypuszczającprzez nos kłęby pary.129 Pomóż  mruknąłem, czując, że moja stopauwięzła pod śniegiem. Psia pogoda  stwierdził nieznajomy. Co mówiłeś?  zapytałem, gdy wspólnymisiłami udało się uwolnić nogęz potrzasku. Psia pogoda. Wskazał kosturem w głąb lasu. One tam są.W lutym marnie im się wiedzie.Chodzą słuchy, że gdy niezdołają niczego upolować, biegają w kółko, ażnajsłabszy padnie.Mają wówczas co jeść.Sam niewiem.To jest wyjście.Zwykle jednak znajdująinną ofiarę.Puff była stara i zziębnięta; łatwa zdobycz.WMałym Domostwie mówiło się,że wszystkie psy zostały przed wiekami zabite izjedzone.A może w lasach. Psia pogoda  powtórzył mężczyzna.Bystreoczy spoglądały znad sza-rych chust zamotanych wokół szyi.Zatrzymaliśmysię, by ocenić sytuację.Odgłos kapiących kropliwypełnił mi uszy; nie byłem w stanie wyłowić zniego innychdzwięków.Korony drzew ginęły we mgle, awilgoć zdawała się toczyć ich pniejak robactwo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl