[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Odzyskam pani pieniądze, czek będzie czekał w moim biurze.- Podał jej wizytówkę.- Proszę zadzwonić pod ten numer w przyszłym tygodniu.Kobieta wzięła wizytówkę, podziękowała krótko.- Zadzwoń do tego baru - rzekł do mnie Mordecai - przedstaw się jako jej adwokat i porozmawiaj, na początku grzecznie, ale podnieś głos, gdyby właściciel chciał robić jakieś trudności.Jeśli zajdzie taka potrzeba, wpadnij tam i osobiście odbierz czek.Sumiennie spisałem te polecenia, jakby były niezmiernie złożone.Miałem wywalczyć dla Waylene należne jej dwieście dolarów.W ostatniej sprawie antytrustowej, jaką prowadziłem w kancelarii Drake’a i Sweeneya, walka toczyła się o majątek wartości dziewięciuset milionów dolarów.Drugi klient nawet nie potrafił sprecyzować swojej sprawy.Chyba chciał tylko z kimś pogadać.Był wstawiony albo chory umysłowo, a może jedno i drugie.Po kilku minutach Mordecai zaprowadził go do kuchni i poczęstował gorącą kawą.- Niektórzy z tych biedaków nie wytrzymują ciągłego napięcia psychicznego - oznajmił po powrocie.Następna kobieta mieszkała w przytułku od dwóch miesięcy, zatem kwestia braku adresu nie wchodziła w rachubę.Miała pięćdziesiąt osiem lat, wyglądała czysto i schludnie, była wdową po weteranie wojennym.Według zapisów w papierach, które pobieżnie przejrzałem, podczas gdy mój zwierzchnik rozmawiał z klientką, należała jej się renta po mężu.Ale wpłaty wpływały na konto bankowe w Maryland, do którego nie uzyskała dostępu.Szczegółowo wyjaśniła swoje kłopoty, co zresztą potwierdzały przyniesione dokumenty.- Ze związkiem weteranów nigdy nie mieliśmy większych problemów - rzekł Mordecai na zakończenie.- Załatwimy, żeby otrzymywała pani czeki pod tym adresem.Klientów przybywało, poszerzał się też zakres spraw, ale żadna nie była dla Greena nowością: bony żywnościowe nie docierały z powodu braku stałego adresu, właściciel kamienicy nie chciał zwrócić kaucji za wynajmowane wcześniej mieszkanie, opieka społeczna odmawiała wypłacenia zasiłku rodzinnego, za wystawianie czeków bez pokrycia policja aresztowała bez odpowiedniego nakazu, towarzystwo ubezpieczeniowe wstrzymało wypłaty renty inwalidzkiej.Po upływie dwóch godzin i rozmowach z dziesięcioma klientami przeniosłem się na koniec stolika i uruchomiłem drugi punkt konsultacyjny.Już podczas pierwszego dnia pracy w nowej firmie zacząłem działać na własną rękę, tak samo sporządzałem notatki i podejmowałem szybkie decyzje jak szef ośrodka.Moim pierwszym klientem został Marvis.Chciał uzyskać rozwód, podobnie jak ja.Ale po wysłuchaniu jego bardzo smutnej opowieści zapragnąłem szybko wrócić do domu i rzucić się Claire do stóp.Żona Marvisa odkryła zbawienne dla niej działanie kokainy, przez którą stopniowo popadła w biedę, zaczęła więc sprzedawać wszystko z domu i kraść w sklepach, wreszcie wylądowała na ulicy.On początkowo spłacał jej długi, później wystąpił do sądu z wnioskiem o ogłoszenie bankructwa.Rok temu żona zabrała dwójkę dzieci i zamieszkała z jakimś ciemnym typkiem, w końcu została prostytutką.Marvis zaczął mnie wypytywać na temat procedury spraw rozwodowych.Niewiele o tym wiedziałem, mogłem mu jedynie przybliżyć ogólnikowe przepisy.W pewnej chwili, kiedy robiłem notatki, uderzył mnie szokujący kontrast: wyobraziłem sobie Claire w elegancko urządzonym gabinecie znanego adwokata rozwodowego, omawiającą dokładnie w tej samej chwili sposoby anulowania naszego związku.- Jak długo to może potrwać? - zapytał Marvis, odrywając mnie od tych rozważań.- Pół roku.Sądzi pan, że żona wyrazi sprzeciw?- Co to znaczy?- Chcę wiedzieć, czy pańska żona zgodzi się na rozwód.- Nie rozmawiałem z nią na ten temat.Już od roku był sam, przyszło mi więc do głowy, że można wystąpić o rozwód z powodu ewidentnego porzucenia.Gdyby dodać do tego zdradę małżeńską, sprawa powinna być prosta.Marvis mieszkał w przytułku od tygodnia.Był czysty i trzeźwy, szukał jakiejś pracy.Przyjemnie mi się z nim rozmawiało przez pół godziny.Obiecałem zająć się sprawą jego rozwodu.Czas upływał błyskawicznie.Szybko pozbyłem się początkowej tremy.Ekscytowało mnie to, że mogę pomóc zwykłym ludziom w ich zwykłych codziennych kłopotach - biednym ludziom, nie mającym się do kogo zwrócić o pomoc prawną.Wyczuwałem bijący od nich strach, nawet nie tyle przede mną, ile przed skomplikowanym systemem przepisów prawa, zarządzeń, sądów i biurokracji jako takiej.Momentalnie nauczyłem się uśmiechać przyjaźnie i serdecznie witać każdego klienta.Niektórzy przepraszali za to, że nie mogą mi zapłacić, toteż musiałem powtarzać, że pieniądze nie mają żadnego znaczenia.Przed dwunastą zwolniliśmy stolik, gdyż zaczynano podawać lunch.W stołówce zrobiło się tłoczno, zupa była już gotowa.Nie chciało nam się wracać do centrum, poszliśmy więc razem na przekąskę do pobliskiego „Florida Avenue Grill”.Byłem jedynym białym w barze, ale i do tego zdążyłem już przywyknąć.Jak dotąd nikt nie usiłował mnie zamordować.Nikt nawet nie zwracał na mnie szczególnej uwagi.Sofia znalazła sprawny aparat telefoniczny, leżał na dnie szuflady bezpańskiego biurka stojącego najbliżej wejścia.Podziękowałem jej uprzejmie i zaniosłem telefon do swego pokoju.W sali ogólnej naliczyłem aż osiemnaście osób czekających w kolejce po uzyskanie porady od Sofii, chociaż nie była prawnikiem.Mordecai poprosił, abym po południu zajął się sprawami klientów z Samaritan House, których zebrało się w sumie aż dziewiętnastu.Ale jednocześnie dał mi do zrozumienia, że powinienem się pospieszyć i przejąć jeszcze paru klientów Sofii.Myliłem się grubo, sądząc, że w roli obrońcy ulicy będę miał mniej roboty.Już pierwszego dnia zwaliły mi się na głowę dziesiątki ludzkich problemów.Na szczęście wciąż byłem bezprzykładnym pracoholikiem i ostro zabrałem się do dzieła.W pierwszej kolejności zadzwoniłem jednak do kancelarii Drake’a i Sweeneya.Poprosiłem do telefonu Hectora Palmę z działu nieruchomości, ale kazano mi czekać.Po pięciu minutach przerwałem połączenie i po raz drugi wybrałem numer.Zgłosiła się inna sekretarka i też kazała mi czekać.Wreszcie rozpoznałem w słuchawce chrapliwy głos Bradena Chance’a.- Czym mogę służyć?Przełknąłem ślinę i powiedziałem szybko podniesionym, piskliwym tonem:- Szukam Hectora Palmy.- A kto mówi?- Rick Hamilton, jego dawny kolega ze szkoły.- Przykro mi, lecz Hector Palma już tu nie pracuje.Chance odłożył słuchawkę, a ja przez kilka sekund gapiłem się w swoją jak urzeczony [ Pobierz całość w formacie PDF ]