[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Może i tak - odrzekł po chwili.Może wszystko sprowadzało się właśnie do tego.- Nie jestem w stanie pana powstrzymać - powiedziała.- Nie.- Na potwierdzenie skinął głową.- A jednak zostanę - uznała Sarah.- Nawet jeśli nie mogę pana powstrzymać.Dlatego że gdybym wyszła, a pan by się zabił, do końca życia zadawałabym sobie pytanie, co by się stało, gdybym jednak została.Rozumie pan?Ponownie kiwnął głową.- Proszę bardzo - powiedziała Sarah.Wstał.- Nie odczuję bólu - powiedział.- Chociaż mogę sprawiać takie wrażenie.Pamiętaj, że roboty organiczne mają w ciele minimalne obwody bólowe.Zamiast tego doświadczę najintensywniejszej.- Niech pan przestanie - wpadła mu w słowo.- Proszę robić to, co pan zamierza, albo nie robić tego w ogóle.Niezgrabnie - bardzo się bał - naciągnął rękawice do obsługi mikronarzędzi i sięgnął po miniaturowy skalpel.- Przetnę taśmę zamontowaną w piersi - wyjaśnił, śledząc przez soczewkę ruch narzędzia.-I tyle.- Gdy podnosił skalpel, zadrżała mu ręka.Za chwilę będzie po wszystkim, pomyślał.Po wszystkim.I.będę miał czas, aby złączyć fragmenty taśmy.Przynajmniej pół godziny.Jeżeli zmienię zdanie.Przeciął taśmę.- Nic się nie stało - wyszeptała skulona ze strachu Sarah.- Mam trzydzieści lub czterdzieści minut.- Zdjąwszy rękawiczki, ponownie usiadł przy stole.Zauważył, że drży mu głos, niewątpliwie Sarah również była tego świadoma.Rozzłościł się na siebie, wiedząc, że ją wystraszył.- Przepraszam - rzucił bez sensu, chciał ją pocieszyć.- Może powinnaś już iść - dodał w przypływie paniki i zerwał się z krzesła.Ona uczyniła to samo, jak gdyby go naśladując, przestraszona stała naprzeciw niego.Idź sobie - rozkazał ostro.- Wracaj do biura, tam gdzie powinnaś być.Gdzie oboje powinniśmy być.- Zlutuję taśmę, postanowił.Nie mogę znieść tego napięcia.Sięgnął po rękawiczki i próbował nasunąć je na zesztywniałe palce.Spoglądając przez soczewkę dostrzegł skierowany ku górze promień z fotokomórki celujący prosto w skaner, jednocześnie zobaczył, jak koniec taśmy znika pod skanerem.zrozumiał, za późno, pomyślał.To już koniec.Boże dopomóż.To wydarzyło się szybciej, niż przewidziałem.A więc teraz.Ujrzał jabłka, kocie łby i zebry.Poczuł ciepło, jedwabisty dotyk tkaniny, ogarnęły go fale oceanu i porywisty wiatr z północy, jakby chcąc go dokądś zabrać.Wszędzie widział Sarę i Dancemana.Nowy Jork lśnił:w ciemnościach, samoloty przelatywały obok niego nocą i dniem, podczas suszy i ulewy.Masło topiło mu się na języku, smród drażnił nozdrza i obrzydliwy smak zalewał gardło: kwaśna obecność trucizn, cytryn oraz źdźbeł letniej trawy.Tonął, spadał, leżał w ramionach kobiety na wielkim, białym łożu, słysząc w uszach pobrzękiwanie upływającego czasu: ostrzegawczy dźwięk zepsutej windy w starym, zrujnowanym hotelu.Żyję, żyłem, nigdy nie będę żył, pomyślał i wraz z jego myślami nadbiegło każde słowo, każdy szmer, owady pędziły w obłąkańczej gonitwie, on zaś pogrążył się do połowy we wnętrzu homeostatycznej maszyny gdzieś w pracowniach Tri-Planu.Chciał powiedzieć coś Sarze.Otworzywszy usta, próbował wydobyć z nich słowa - logiczny ciąg spośród skłębionej masy rozpalającej mu umysł i trawiącej go swym skrajnym znaczeniem.Jego usta płonęły.Zastanawiał się dlaczego.Przyciśnięta do ściany Sarah Benton otworzyła oczy i zobaczyła kłąb dymu dobywający się z na pół otwartych ust Poole'a.Robot opadł na kolana i łokcie, po czym z wolna osunął się na podłogę.Od razu wiedziała, że „umarł”.Sam sobie to zrobił, pomyślała.I nie czuł bólu, tak powiedział.Przynajmniej nie bardzo, może troszkę.Zresztą i tak już po wszystkim.Lepiej zdzwonię do pana Dancemana i opowiem mu, co się stało, postanowiła.Wciąż roztrzęsiona podeszła do telefonu i wykręciła numer.Myślał, że jestem tylko bodźcem na jego taśmie rzeczywistości, stwierdziła w duchu.Uważał, że umrę z chwilą jego „śmierci”.Dziwne, pomyślała.Skąd mu to przyszło do głowy? Nigdy nie stanowił części prawdziwego świata, „żył” we własnej elektronicznej rzeczywistości.Jakie to dziwne.- Panie Danceman - powiedziała, gdy połączono ją z biurem.- Poole odszedł.Zniszczył się na moich oczach.Niech pan lepiej tu przyjedzie.- Nareszcie się od niego uwolniliśmy.- Tak, czy to nie miłe?- Przyślę tam paru ludzi - odrzekł Danceman.Popatrzył ponad jej ramieniem i dostrzegł Poole'a leżącego przy kuchennym stole.- Proszę iść do domu i odpocząć - polecił.- Musi pani być tym wszystkim wyczerpana.- Tak - odrzekła.- Dziękuję, panie Danceman.- Odłożyła słuchawkę i dalej stała nieruchomo.Wówczas coś przykuło jej uwagę.Moje ręce, pomyślała.Podniosła je [ Pobierz całość w formacie PDF ]