RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po pierwsze, lista Eastera nie była oprawionym wy-drukiem, lecz została zgrana na dyskietkę, a to oznaczało, że musiał on w jakiś sposóbwłamać się do komputera sądowego i skopiować interesujący go plik.Po drugie zaś ro-dziło się pytanie: Do czego temu urlopowanemu studentowi i hackerowi dorywczo pra-cującemu w sklepie był potrzebny kompletny spis wyborców?Jeżeli Easter umiał się włamać do komputera sądowej kancelarii, to z pewnościąmógł też wprowadzić w nim takie zmiany, aby jego nazwisko znalazło się w gronie kan-dydatów na przysięgłych w sprawie Wooda.Im więcej Fitch rozmyślał na ten temat, tym bardziej owo podejrzenie pasowało mudo pozostałych faktów.* * *W niedzielę rano Hoppy siedział z zaczerwienionymi i podkrążonymi oczyma przyswoim biurku, popijał bardzo mocną kawę i nerwowo spoglądał na zegarek.Nic nie jadłprzez całą dobę, od tego banana, którego przygotował sobie w sobotę rano, nastawiw-szy ekspres do kawy, parę minut przed tym, jak Napier i Nitchman zadzwonili do drzwijego domu.Strach bezustannie ściskał mu żołądek.Nerwy miał w strzępach.W sobotniwieczór zdołał przemycić do domu butelkę wódki, czego Millie stanowczo zabraniała.Ale upił się, kiedy dzieci już spały.Nikomu nie powiedział ani słowa o swojej sytu-acji, w gruncie rzeczy nawet nie miał ochoty z nikim na ten temat rozmawiać.Czuł sięgłęboko upokorzony, przez co łatwiej mu było zachować całą sprawę w tajemnicy.Dokładnie o dziewiątej Napier i Nitchman wkroczyli do jego biura.Towarzyszył imtrzeci mężczyzna, starszy, również elegancko ubrany i nadzwyczaj poważny, jakby za-229 mierzał natychmiast wymierzyć surową karę biednemu Hoppy emu.Nitchman przed-stawił go jako George a Cristano.Z Waszyngtonu! Z Departamentu Sprawiedliwości!Tamten pospiesznie uścisnął mu dłoń na powitanie.Od razu dało się wyczuć, żez nim nie będzie żartów! Czy miałbyś coś przeciwko temu, Hoppy, abyśmy porozmawiali gdzie indziej? zapytał jowialnie Napier, ze zdegustowaną miną rozglądając się po jego skromnymgabinecie. Tak będzie bezpieczniej  dodał Nitchman. Nigdy nie wiadomo, gdzie można trafić na założony podsłuch  wtrącił Crista-no. O tym nie trzeba mnie przekonywać  odparł Dupree, lecz nikt nie potrakto-wał tego jako dowcipu.Czując, że nie ma prawa niczego odmówić, powiedział:  Tak,oczywiście.Pojechali czarnym, eleganckim lincolnem.Nitchman i Napier siedzieli z przodu,Hoppy zajmował miejsce z tyłu, obok Cristana, który dość szybko zaczął mu opowia-dać o swojej pracy.Był ponoć jakimś ważnym asystentem w kancelarii prokuratora ge-neralnego.Im bardziej zbliżali się do portu, tym bardziej jasna stawała się jego bardzowysoka pozycja w biurokratycznej strukturze wymiaru sprawiedliwości.Pózniej zapa-dło milczenie. Jesteś demokratą czy republikaninem, Hoppy?  zapytał Cristano po dłuższejprzerwie.Napier skręcił przy nabrzeżu i pojechali na zachód, wzdłuż plaży.Dupree przez chwi-lę się zastanawiał nad odpowiedzią, nie chciał bowiem nikogo obrazić. Trudno powiedzieć  mruknął w końcu. Zawsze głosowałem na konkretne-go kandydata, rozumie pan.Nigdy nie przywiązywałem większej wagi do przynależ-ności partyjnej.Cristano odwrócił głowę i popatrzył za okno, jakby ta odpowiedz go nie satysfakcjo-nowała. Miałem nadzieję, że jesteś dobrym republikaninem  powiedział, wciąż patrzącna lekko sfalowaną powierzchnię morza.Hoppy gotów był dowolnie nagiąć swoje poglądy polityczne w zależności od tego,czego tamci by sobie życzyli.Równie dobrze mógł się przedstawić za fanatycznego ko-munistę rozdającego ulotki na ulicach, gdyby tylko w ten sposób mógł zadowolić panaCristano. Głosowałem na Reagana i Busha  oznajmił chełpliwie. A także na Nixona.Nawet na Goldwatera.Cristano ledwie dostrzegalnie pokiwał głową i Dupree odetchnął z ulgą.Napier ponownie skręcił, wyhamował i zatrzymał wóz.Znajdowali się na przysta-230 ni w Bay Saint Louis, czterdzieści minut drogi od centrum Biloxi.Hoppy ruszył za Cri-stanem po jednym z pomostów, weszli na pokład luksusowego, dwudziestometrowegojachtu o szumnej nazwie  Przedwieczorna Rozkosz.Nitchman z Napierem zostali przysamochodzie i po chwili zniknęli im z oczu. Siadaj, Hoppy  rzekł gość ze stolicy, wskazując mu tapicerowaną ławkę przyburcie.Ten przysiadł na brzeżku.Jacht kołysał się delikatnie, mimo że na terenie przysta-ni fale były prawie niewidoczne.Cristano usiadł na drugiej ławce, naprzeciwko niego,i pochylił się do przodu.Ich głowy znalazły się o metr od siebie. Piękna łódz  zauważył Dupree, gładząc palcami grubą wykładzinę ze skaju. Nie nasza.Posłuchaj, Hoppy.Nie masz przy sobie mikrofonu i nadajnika, praw-da?Dupree wyprostował się błyskawicznie i zrobił zdziwioną minę. Ależ skąd! Przepraszam, ale takie rzeczy się zdarzają.Chyba powinienem cię zrewidować. Cristano obrzucił go uważnym spojrzeniem od stóp do głowy.Hoppy emu ciarki przeszły po grzbiecie na samą myśl, że nieznany mężczyzna miał-by go obmacywać. Przysięgam, że nie mam żadnego urządzenia podsłuchowego.Jasne?  oznajmiłstanowczo, odczuwając dumę ze swojej postawy. Naprawdę chce mnie pan zrewido-wać?Rozejrzał się pospiesznie, chcąc sprawdzić, czy nikt ich nie obserwuje.To musiałobywyglądać podejrzanie, gdyby dwaj dorośli mężczyzni, w pełnym blasku dnia, zaczęli sięobmacywać na pokładzie jachtu przycumowanego do pomostu. A może pan ma mikrofon?  zapytał. Nie. Słowo? Przysięgam. W porządku.Dupree nie miał innego wyjścia, jak uwierzyć tamtemu.Zresztą nie potrafił sobiewyobrazić, czemu miałoby służyć rejestrowanie tejże rozmowy.Cristano skwitował to uśmiechem.Ale zaraz zmarszczył brwi i pochylił się niżej.Po-nownie zrobił śmiertelnie poważną minę. Powiem krótko, Hoppy.Mamy dla ciebie pewną propozycję [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl