RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I jeżeli do nich zadzwonię, ile będą sobie w stanie przypomnieć? Jak silna będzie ich wiara? Czy wystarczy jej, aby raz na zawsze położyć kres temu koszmarowi, czy też może ich przyjazd tutaj będzie się równał wyrokowi śmierci?To ich wzywa - jestem o tym przekonany.Każde kolejne morderstwo w tym nowym cyklu jest dla nich wezwaniem.Dwukrotnie prawie udało się nam To zabić, a w końcu zagnaliśmy To w głąb mrocznego labiryntu cuchnących tuneli pod Derry.Mimo wszystko wydaje mi się, że To zna jeszcze jedną tajemnicę.To jest nieśmiertelne (a w każdym razie długowieczne), podczas gdy z nami rzecz ma się dokładnie na odwrót.To musiało po prostu odczekać, aż okres głębokiej wiary, która uczyniła z nas potencjalnych zabójców potworów, przeminie.Dwadzieścia siedem lat.Być może tyle właśnie trwa okres snu Tego, i jest dlań tym samym, czym dla nas krótka, pokrzepiająca popołudniowa drzemka.A kiedy To się budzi, jest takie samo jak dawniej, podczas gdy my w tym czasie mamy za sobą jedną trzecią życia.Nasze horyzonty uległy zawężeniu, a wiara w magię, która sprawia, że owa magia może się ziścić, została starta jak połysk z nowych butów po całym dniu długiego, forsownego marszu.Dlaczego To nas przyzywa? Czemu po prostu nie pozwoli nam umrzeć? Wydaje mi się, że dlatego, iż o mało Tego nie zabiliśmy i z całą pewnością nieźle To wystraszyliśmy.Dlatego, że To pała teraz żądzą zemsty.A teraz, kiedy już wierzymy w świętego Mikołaja, Wróżkę Zębatkę, Jasia i Małgosię czy trolla pod mostem, To jest gotowe na nasz powrót.Wróćcie - mówi - wróćcie, najwyższy czas, żebyśmy uregulowali stare porachunki.Przywieźcie swoje zabawki! Zabawimy się! Powróćcie do Derry, zobaczymy, czy pamiętacie najprostszą rzecz - jak to jest być dzieckiem, pokładać ufność w wierze i jednocześnie bać się ciemności.Co się tyczy ostatniego, jestem tego pewien już nie na sto, ale na tysiąc procent.Jestem przerażony.Śmiertelnie przerażony.Część piątaRYTUAŁ CHŰDTego nie da się zrobić.Kurtyna nasiąkła zgniliznąWięzy przegniły.Ciało oderwane od maszyny nie utworzy więcej mostów.Poprzez jakie powietrze lecieć będziesz, by połączyć kontynenty?Niechaj słowa padają jakkolwiek, aniżeli uczucia jakoweśmiałyby urazić.To będzie nadzwyczajna wizyta.Zbyt wiele chcą uratować, powódź dokonała dzieła zniszczenia.William Carlos Williams PatersonSpójrz i zapamiętaj.Spójrz na ten kraj.Wódź wzrokiem po owych farmach i polach porośniętych trawą.Niewątpliwie, o tak, niewątpliwie pozwolą ci na to bez przeszkód.A potem przemów i zapytaj lasu i ziemi.Co słyszysz?Co mówi ci ta kraina?Ziemia została zdobyta - to nie jest już twój domKarl Shapiro Traveloque for ExilesROZDZIAł 19NOCNE CZUWANIE1Biblioteka Publiczna w Derry - 1.15Kiedy Ben Hanscom skończył opowieść o srebrnych kulach, chcieli jeszcze rozmawiać, ale powiedział, że teraz powinni już iść do siebie i trochę się zdrzemnąć.- Wystarczy na teraz - rzekł, ale to właśnie Mike wyglądał, jakby miał już dosyć.Jego oblicze było zmęczone, rysy ściągnięte.Beverly pomyślała, że Mike wygląda, jakby był chory.- Jeszcze nie koniec - rzekł Eddie.- A co z resztą? Nadal nie pamiętam.- Mike ma r-r-rację - stwierdził Bill.- Albo sobie przypomnimy, albo nie.Na razie przypomnieliśmy sobie wszystko, co trzeba.- Może tak jest dla nas najlepiej? - zasugerował Richie.Mike skinął głową.- Spotkamy się jutro.- A potem spojrzał na zegar.- To znaczy dziś, nieco później.- Tutaj? - zapytała Beverly.Mike wolno pokręcił głową.- Proponuję, żebyśmy się spotkali przy Kansas Street, tam gdzie Bill ukrywał swój rower.- Pójdziemy do Barrens - rzekł Eddie i nagle zadygotał.Mike ponownie skinął głową.Nastała chwila ciszy, podczas gdy wszyscy popatrywali jeden na drugiego.Wreszcie Bill podniósł się i pozostali zrobili to samo.- Uważajcie na siebie przez resztę wieczoru - powiedział Mike.- To będzie tutaj.Może być wszędzie tam, gdzie i wy.Ale to spotkanie wprawia mnie w radośniejszy nastrój.- Spojrzał na Billa.- Powiedziałbym, że to nadal może być zrobione, nie uważasz?Bill wolno pokiwał głową.- Tak.Myślę, że tak.- To również będzie o tym wiedzieć - rzekł Mike.- I zrobi wszystko, żeby zdobyć jak najwięcej punktów dla siebie.- Co zrobimy, jeśli To się pokaże? - spytał Richie.- Schwycimy się za nosy, zamkniemy oczy, obrócimy się trzy razy i będziemy myśleć o czymś dobrym? Dmuchniemy Temu w twarz magicznym proszkiem? Zaśpiewamy stare piosenki Presleya? Co?Mike pokręcił głową.- Gdybym mógł ci to powiedzieć, nie byłoby problemu, no nie? Wiem tylko, że jest jeszcze inna siła - a w każdym razie była, kiedy byliśmy dziećmi - która chciała, abyśmy pozostali przy życiu i zrobili naszą robotę.Może nadal istnieje.- Wzruszył ramionami.To był gest pełen znużenia.- Myślałem, że do czasu naszego wieczornego spotkania dwoje, a może nawet troje spośród was zginie.Zaginie albo umrze.Już samo to, że tu dotarliście, napawa mnie nadzieją.Richie spojrzał na zegarek.- Kwadrans po pierwszej.Jak ten czas szybko mija przy milutkiej pogawędce, no nie, Humbak?- Bip-bip, Richie - rzekł Ben i uśmiechnął się pod nosem.- Chciałabyś wrócić do hotelu ze mną, Beverly? - spytał Bill.- W porządku.Włożyła płaszcz.Biblioteka wydawała się teraz bardzo milcząca, mroczna, przerażająca.Bill czuł na sobie, przygniatające go, brzemię zdarzeń ostatnich dwóch dni.Gdyby to tylko zmęczenie, wszystko byłoby w porządku, ale to coś więcej, uczucie gwałtownego rozbicia, snu, ułudy, paranoicznych zwidów.Wrażenie, że jest obserwowany.Może wcale mnie tu nie ma - pomyślał - może znajduję się w zakładzie psychiatrycznym doktora Sewarda*, naprzeciwko stoi rozpadający się dom hrabiego, a po drugiej stronie korytarza w pokoju znajduje się Renfield - on ze swymi muchami i ja z moimi potworami, przy czym obaj wiemy, że zabawa trwa na całego, jesteśmy do niej odpowiednio ubrani, tylko że nie w smokingi, lecz w kaftany bezpieczeństwa.- Co z t-tobą, R-richie?Richie pokręcił głową.- Chyba pozwolę, aby Humbak i Kaspbrak odprowadzili mnie do domu - stwierdził.- No nie, chłopaki?- Jasne - rzekł Ben.Zauważył przelotne spojrzenie Beverly stojącej blisko Billa i poczuł ból, o którym już prawie zapomniał.Nowe wspomnienie zadrżało, prawie schwytane w jego sieci, a potem odpłynęło.- A t-t-ty, Mike? - zapytał Bill.- Chcesz pójść z B-beverly i ze mną?Mike pokręcił głową.- Muszę.I właśnie wtedy Beverly krzyknęła - to był wysoki, piskliwy dźwięk rozcinający panującą w bibliotece ciszę.Kopuła znajdująca się nad ich głowami przechwyciła jej krzyk, a echo, jakie stworzyła, przypominało śmiech hien.Minęła dłuższa chwila, nim echo w końcu ucichło.Bill odwrócił się w stronę Bev.Richie cisnął swoją marynarkę, którą zdjął z oparcia krzesła - rozległ się brzęk tłuczonego szkła, kiedy Eddie strącił na podłogę pustą butelkę po dżinie.Beverly cofała się, wyciągając obie ręce przed siebie.Jej twarz była biała jak dobry gatunek papieru maszynowego.Oczy niemal wychodziły jej z orbit.- Moje ręce! - krzyknęła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl