[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po tym odkryciu Tessa przestała snuć szalone myśli, iż względy okazywane jej przez Clare'a miały jakieś poważne i określone znaczenie.Było to przelotne zadurzenie się w jej urodzie, przelotna tęsknota za miłością – nic więcej.A cierniową koroną tego smutnego wniosku stała się świadomość, że ona właśnie, chwilowa wybranka, mimo że bardziej z natury uczuciowa, mądrzejsza i piękniejsza od tamtych, była z punktu widzenia konwenansów mniej godna jego miłości niż te proste dziewczęta, na które nie zwracał uwagi.Rozdział 24W tłustej, mulistej dolinie Froom z jej gorącą fermentacją w porze roku, gdy powszechne dojrzewanie czyni niemal słyszalnym szmer wzbierających soków, żadne – nawet urojone – uczucie nie mogło nie przerodzić się w namiętność.Pod wpływem tego otoczenia otwierały się szerzej serca gotowe do przyjęcia miłości.Lipiec przemknął nad ich głowami, a sierpniowy upał, jaki po nim nastąpił, zdawał się być wysiłkiem ze strony przyrody, by sprostać żarowi serc na farmie Talbothays.Powietrze, takie świeże na wiosnę i na początku lata, stało się nieruchome, duszne, denerwujące i ciężkie od zapachów, a w południe cały krajobraz zdawał się spoczywać w omdleniu.Iście afrykański żar spalił położone wyżej na stokach pastwiska, lecz tam gdzie szemrały strumyki, trawa zachowała jaskrawą zieleń.Clare czuł się nie mniej przytłoczony upałem lata niż wzrastającym żarem namiętności do łagodnej, milczącej Tessy.Po przelotnych deszczach całe płaskowzgórze objęła susza.Gdy mleczarz powracał z targu, koła jego bryczki, nurzając się w pyle gościńca, ciągnęły za sobą białe wstęgi kurzu, jak gdyby wlokący się szlak płonącego prochu.Krowy, oszalałe od ukąszeń roju much, przeskakiwały przez zbite z pięciu poprzecznych desek ogrodzenie dziedzińca.Mleczarz Crick od poniedziałku do soboty nosił stale rękawy koszuli podwinięte do góry.Otwarte okna nie przewietrzały pokoju, dopóki nie otwierano również drzwi, a w ogrodzie wilgi i kosy wpełzały pod porzeczkowe krzaki raczej na sposób stworzeń czworonożnych niż skrzydlatych.W kuchni ociężałe, natrętne i poufałe muchy spacerowały po podłodze, sprzętach i rękach służby.Tematem rozmów były przeważnie udary słoneczne, a ubijanie masła, szczególnie zaś utrzymanie go w świeżości doprowadzało wszystkich do rozpaczy.Dla większej wygody i chłodu dojono krowy na łąkach nie spędzając ich na dziedziniec.Przez cały dzień bydło uparcie chroniło się w cieniu choćby najmniejszego drzewka, krążąc wokół niego wraz z posuwaniem się słońca, a gdy przychodzili dojarze, ledwie mogło ustać na miejscu z powodu much.Pewnego takiego popołudnia cztery czy pięć jeszcze nie wydojonych krów, przypadkowo oddzielonych od reszty stada, znalazło się za rogiem żywopłotu; między nimi była Bułeczka i Stara Ślicznotka, które przekładały ręce Tessy nad ręce innych dziewcząt.Gdy dziewczyna po wydojeniu którejś krowy podniosła się ze stołka, Angel, obserwujący ją od pewnego czasu, zapytał, czy nie zechciałaby teraz wydoić tamtych, wspomnianych wyżej.Tessa w milczeniu skinęła głową i trzymając w jednej ręce stołek, a w drugiej obijające się o kolana wiadro przeszła tam, gdzie stały.Wkrótce plusk tryskającego do skopka mleka Starej Ślicznotki dał się słyszeć zza żywopłotu.Wtedy Clare`a ogarnęła chęć wydojenia pewnej bardzo opornej krowy, stojącej również za żywopłotem, gdyż teraz umiał się już do tego zabrać nie gorzej od samego mleczarza Cricka.Wszyscy mężczyźni i niektóre kobiety opierały przy dojeniu czoło o bok zwierzęcia, trzymając wzrok utkwiony w wiadrze.Natomiast inne – przeważnie młodsze – odwracały głowę bokiem.Zwyczaj ten przyjęła również Tessa Durbeyfield; oparłszy skroń o bok krowy patrzała w dal na łąkę, tak spokojnie jak ktoś pogrążony w zadumie.W danej chwili doiła w ten sposób Starą Ślicznotkę, a słońce padając płasko z góry na jej różową suknię i biały o szerokich skrzydłach czepek, rysowało ostro jej profil odcinający się z czystością kamei na brunatnym tle krowiej sierści.Nie wiedziała, że Angel poszedł za nią i że usiadł przy krowie nie spuszczając z niej oka.Nieruchomość głowy i rysów Tessy była niezwykła, dziewczyna wyglądała jak w transie, oczy miała otwarte, lecz nie widzące.W obrazie tym nic się nie poruszało prócz ogona Starej Ślicznotki i różowych rąk Tessy, a ruchy tych rąk były tak delikatne, że wydawały się tylko rytmicznym pulsowaniem posłusznym jakiemuś odruchowi i podobnym do bicia serca.Jakże twarz jej wydała mu się czarująca! Nie było w niej jednak teraz nic eterycznego, była pełna życia, realnego ciepła, realnej cielesności.Najbardziej pociągały go jej usta.Zdarzało mu się już widzieć podobnie głębokie i wymowne oczy, równie świeże policzki, brwi zarysowane podobnym łukiem, niemniej kształtny podbródek i szyję, natomiast nic na świecie nie mogło się równać z czarem jej ust.Dla młodego człowieka posiadającego choć trochę temperamentu to lekkie wzniesienie czerwonej górnej wargi było wprost niepokojące, oszałamiające, nieodparte.Nigdy jeszcze nie widział, by kobiece wargi i zęby narzucały mu tak uporczywie porównanie z czasów królowej Elżbiety o różach pomieszanych ze śniegiem.Jako zakochany, powiedziałby bez namysłu, że są doskonałe.Lecz nie, nie były to usta bez zarzutu, a ich drobna niedoskonałość dodawała im tylko słodyczy, gdyż właśnie dzięki niej były w pełni ludzkie.Clare tak często przyglądał się zarysowi tych warg, że nawet nie widząc ich odtwarzał je z łatwością w wyobraźni.Teraz, gdy znów patrzał na nie, czerwone i żywe, poczuł wszystkimi nerwami ciała dreszcz, który nieledwie przyprawił go o zawrót głowy, a potem dzięki jakiemuś tajemniczemu procesowi fizjologicznemu wywołał prozaiczne kichnięcie.Wtedy Tessa spostrzegła, że na nią patrzy, lecz nie chcąc się z tym zdradzić nie zmieniła pozycji.Tylko jej szczególna, rozmarzona nieruchomość znikła i uważny obserwator mógłby zauważyć na jej twarzy gęstniejący rumieniec, który stopniowo gasł zostawiając tylko nieznaczne zaróżowienie.Podniecenie, jakie ogarnęło Clare'a niby objawienie z nieba, nie mijało [ Pobierz całość w formacie PDF ]