[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdecydowanie wolał dystans.107Coś mu jednak mówiło, że zanim ta podróż dobiegnie końca, nieraz zapra-gnie znalezć się w cywilizowanym otoczeniu.Aódz ciągnąca się za Santa Lourąprzyda się w trakcie poszukiwania Rachel Lane.Wraz z Jevym będą płynąć ma-łymi rzeczkami, przedzierać się przez krzaki i ciemne, pełne wodorostów wody.Niewątpliwie napotkają tam nie tylko jacares, ale i inne gatunki drapieżnych ga-dów, czekających na obiadek.Co dziwne, Nate wcale się tym nie przejmował.W głębi Brazylii udowodnił,że potrafi być wytrzymały.To była przygoda, a jego przewodnik sprawiał wraże-nie nieustraszonego.Schwyciwszy za poręcz barierki, zszedł ostrożnie po schodkach i powlókł sięwąskim przejściem, mijając kabinę i kuchnię, w której Welly postawił jakiś garnekna kuchence.Diesel w maszynowni ryczał wniebogłosy.Ostatnim przystankiembyła toaleta, małe pomieszczenie z muszlą klozetową, brudną umywalką w ro-gu i paskudnym prysznicem, kołyszącym się kilkanaście centymetrów nad głową.Załatwił swoje potrzeby, przyglądając się przewodowi od prysznica.Odwróciłsię i pociągnął.Ciepła woda o lekko brązowawym zabarwieniu popłynęła dośćwartko.Niewątpliwie czerpano wodę prosto z rzeki nieograniczonego zródła i przypuszczalnie jej nie filtrowano.Nad drzwiami wisiał metalowy koszykz zapasowymi ręcznikami i ubraniami, więc trzeba było się rozebrać, w jakiś spo-sób stanąć okrakiem nad ubikacją i jednocześnie pociągać jedną ręką za linkę odprysznica, a drugą się myć.Do diabła, zaklął w duchu.Po prostu nie będzie zbyt wielu kąpieli.Zajrzał do garnka na kuchni i zobaczył, że jest pełen ryżu i czarnej fasoli.Zastanawiał się, czy wszystkie posiłki będą takie same.Ale nie dbał o to.Jedzenienie stanowiło dla niego problemu.W Walnut Hill prowadzono terapie odwykowejednocześnie łagodnie głodząc pacjentów.Już wiele miesięcy temu przestał miećapetyt.Usiadł na schodkach prowadzących na mostek, tyłem do kapitana i Welly ego,i patrzył, jak rzeka pogrąża się w mroku.O zmierzchu zwierzęta przygotowywałysię do nocy.Ptaki latały nisko nad wodą, przenosząc się z drzewa na drzewo.Szu-kały ostatniego piskorza czy innego posiłku na noc.Nawoływały się, a ich piskiwznosiły się nad równomiernym terkotem silnika.Aligatory wylegujące się nabrzegach zrywały się i pędziły do wody.Może były tam również węże, olbrzymieanakondy, lecz Nate wolał o nich nie myśleć.Czuł się bezpiecznie na pokładzie Santa Loury.Aagodna i ciepła bryza wiała mu prosto w twarz.Burza zniknęła.Gdzieś indziej czas pędził jak zwariowany, lecz w Pantanalu nie miał znacze-nia.Nate powoli się do tego przyzwyczajał.Pomyślał o Rachel Lane.Jak zmieniąją te pieniądze? Nikt, niezależnie od siły wiary i stopnia poświęcenia, nie mógłpozostać obojętny w obliczu takiej fortuny.Czy poleci razem z nim do Stanów,by się zająć majątkiem ojca? Zawsze mogłaby wrócić do swoich Indian.Welly brzdąkał na starej gitarze, a Jevy wtórował mu niskim i niezbyt czystym108głosem.Miło było słuchać tego osobliwego duetu.Muzyka działała kojąco piosenka prostych ludzi żyjących z dnia na dzień, a nie z minuty na minutę.Ludzi,którzy niewiele myśleli o dniu jutrzejszym, a na pewno nie zastanawiali się nadtym, co przyniesie kolejny rok.Zazdrościł im, przynajmniej kiedy śpiewali.Niezły powrót jak na człowieka, który poprzedniego dnia próbował zapić sięna śmierć.Radował się chwilą, był szczęśliwy, że żyje, i niecierpliwie czekał nadalszy rozwój wydarzeń.Jego przeszłość leżała w jakimś zupełnie innym świecie,lata świetlne stąd, na zimnych, mokrych ulicach Waszyngtonu.Nie czekało go tam nic dobrego.Udowodnił jasno, że nie mógł zachowaćabstynencji, spotykając tych samych ludzi, wykonując tę samą pracę, lekceważącstare przyzwyczajenia, sprzed załamania.Zresztą tam musiało nastąpić załamanie.Welly zagrał solówkę, która wyrwała Nate a ze wspomnień.Powolna, żałosnaballada trwała do chwili, gdy rzeka zatonęła w ciemnościach.Jevy włączył dwiemałe lampy po obu stronach dziobu.Aatwo było manewrować po rzece po-ziom wody podnosił się i opadał w zależności od pory roku i nigdy nie była zbytgłęboka.Płaskodenne łodzie dobrze sobie radziły z łachami piasku, które częstostawały im na drodze.Jevy wpłynął na jedną z nich tuż po zapadnięciu zmro-ku i Santa Loura stanęła na mieliznie.Kapitan dał całą wstecz, potem ruszyłw przód i po pięciu minutach manewrowania uwolnił się z łachy.Aódz wydawałasię niezatapialna.W rogu kabiny, tuż przy czterech kojach, Nate zjadł posiłek, siedząc samotnieprzy przytwierdzonym do podłogi stole.Welly podał mu fasolę z ryżem oraz go-towanego kurczaka i pomarańczę, a do popicia zimną wodę w butelce.Nad stołemleniwie dyndała żarówka na przewodzie.W kabinie panował straszny upał.Wellyzaproponował spanie w hamaku.Jevy przyszedł do Nate a z mapą nawigacyjną Pantanalu.Chciał, by ustalilijakiś plan i w końcu posunęli się do przodu, bo póki co trudno było o tym mówić.Przesuwali się centymetr po centymetrze Paragwajem i na mapie nie oddalili sięnawet od Corumby. Wysoka woda wyjaśnił Jevy. Z powrotem będziemy płynąć szybciej.Nate nie myślał o powrocie. Nie szkodzi powiedział.Przewodnik wskazywał różne kierunki, obliczając dokładniej drogę. Pierwsza wioska indiańska leży w tym rejonie powiedział pokazującpalcem miejsce oddalone o kilka tygodni, jeśli wziąć pod uwagę ich obecne tempopodróżowania. Wioska Indian Guato? Sim.Tak.Myślę, że tam powinniśmy dotrzeć najpierw.Jeśli jej tam nie ma,może się dowiemy, gdzie jej szukać. Kiedy tam dopłyniemy? Za dwa, może za trzy dni.109Nate wzruszył ramionami.Czas się zatrzymał.Zegarek tkwił w kieszeni.Je-go zestaw godzinnych, dziennych, tygodniowych, miesięcznych grafików poszedłw zapomnienie.Kalendarz procesowy, jedyna nienaruszalna mapa jego życia, le-żał wciśnięty w jakąś szufladę biurka sekretarki.Nate oszukał śmierć i każdykolejny dzień traktował jak dar. Mam mnóstwo do czytania powiedział.Jevy ostrożnie złożył mapę. Dobrze się czujesz? zapytał. Tak.Zupełnie dobrze [ Pobierz całość w formacie PDF ]