RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tyś mi słońce zabrała, więc jestem w cieniu, więc ginę.Ale zlekceważyć wszystko! Odrzucić precz od siebie, jak coś, co dokucza i boli, jak się od-rzuca gada, gdy gryzie.Pozbyć się jadu, jeśli już wszczepiony w żyły, w krew?.Czy tę zarazę ze krwi wydrzećmożna?Nigdy! Nigdy!Lecz można zabić ją antydotem skutecznym.Zapomnieć.Na to chyba starczy mi sił, bez-czelności.Ha, ha, ha! Chcę być właśnie bezczelnym.Jestem nim już od dawna, po cóż więcte wszystkie komedie! Przekazać je takim Jackom.Jacek?! Gdzie on?.Tyś mi go, Halino, powierzyła, mojej opiece go oddałaś.Ach, po cóżty mi ufasz, ty i on? Po co? Nie radzę go szukać  brzmią w uszach Mgławicza zimne słowa detektywa.I znowu czuje, że gniotą go jakieś mary.Piekielny tłok w mózgu.Po co to? Na co?115 I Halina patrzy na niego tak dziwnie.Azy jej płyną po jasnej twarzy, w oczach ma wyrzutbolesny.Czy to są te same oczy Haliny?.Kiedyś miały w sobie uśmiech i czar dla niego.Jakież są teraz inne, obce.Tam w Borkowie, nad Krzną inaczej te oczy patrzyły.Na ustachnie było gorzkiego wyrzutu.Było uczucie, może pragnienie.A dziś chłodne są dla niego,płoną tam, za morzami. Zostałem sam, bez jej uśmiechu  skarży się Mgławicz i ból ostry trawi go jak robak wy-sysający życie.Godziny płyną, płyną.Smutek bezdenny spada na Mgławicza ciężki jak ziemia przytłaczająca grób.Tak czarnodokoła! Umberry rozwinęło potężne skrzydliska, zakrywa nimi wszystko i strząsa z nich gęstyczarny miał sadzy.Jak strasznie.Czy można tak trwać nadal, czy można żyć?.Po co? Naco? Dla bytu samego? Dla zaszczytu.niezaszczytnego?.Hahaha!.Wszystko marność!Umberry!A Jacek.Gdzie on jest? Czy to możliwe?. Tak  odpowiedział detektyw jednym wyrazem oczu.Nie! Jacek nie zginie.On żyć nie przestanie.On jest ponad Umberry. My młodzi pójdziemy śladem jego, dokąd on nam iść rozkazuje  mówił student.Toten sam, który pisał list, z podpisami kolegów.Oni pójdą, oni zwalczą dzisiejsze mroki, polecą do słońca.Oni się wyrwą z Umberry. Jaugrzęznę w niej, zginę.Polecą do słońca?.W przyszłość słoneczną.Mgławicza ogarnia gniew, potem rozpacz, potem wyje w nim wszystko naraz, każdy atom.Załamał ręce w bólu tragicznym. Czy już nie ma dla mnie ratunku?!Odpowiedziała mu cisza grobowa.%7ładen dzwięk nie zmącił ciszy w pokoju.Mgławiczsłuchał z natężeniem.Chciał słyszeć głos jaki realny ze świata, z życia płynący.I  nic, nic. Czy wszystko zamarło? Czy już dla mnie pozostało to nic, to głuche nic? Gdzie Jacek?  pyta ona. Nie radzę go szukać ani się nim interesować  odpowiada twardo detektyw.Och, jakaż męka!.Nagle  jakiś szmer.Może to Jacek się zbliża?   Ten sam.ten sam.Ach, to jęk murów ciemnych, zwalistych.Jak strasznie!.Czołga się ku niemu jakaś mara straszliwa.Cisza.Noc głucha i tak pustodokoła. Jestem sam  szepce Mgławicz i boi się własnego szeptu.Czemuś odeszła, Halino?.Teraz już nie wrócisz nigdy.Gdzie indziej płynie tęsknotatwoja, o czym innym śnisz.Wszystko się skończyło, zapadło w nicość.Gorzej, ugrzęzło w Umberry.Mój czynugrzązł jak w topieli czarnej, otchłannej.Jacek ugrzązł.Nie.On padł, lecz nie zginął.Onpowstanie, w nim jest duch Polski.Przyniósł go tu jako testament tamtych, na zesłaniu zagi-nionych.Duch powrócił i przyjdzie czas, że z martwych powstanie.I ujrzy słońce.i ożywiserca.i powróci ją tęsknotę, ideał, piękno, marzenie, cud.Ale już dla mnie nie powróci  nie, nie.Wszystko, co moje i dla mnie grzęznie.Po co, na co tyle męki, bólu! Dla marnego istnienia? Dla nowych zaszczytów? Chcąc żyć,trzeba wierzyć.W cóż ja wierzę?.Co mi pozostało jeszcze? Gorycz, ból, mętna topiel, wy-rzuty własne i wyrzuty Haliny? Plugawa ślina własnego jadu i  wzgarda Haliny? Bankruc-two własnej wiary i bolesna prawda, która wypełzła z pieczar, by gryzć, truć i wysysać krew?Ach, dosyć, dosyć męki, bólu, co rozdziera trzewia!.116 Mgławicz zapadł w długą martwotę ducha.Już nie rozumował, już nie miał sił do walki zesobą.Znił przeżyty sen życia.z nią.i grzązł w otchłannych mrokach Umberry.Szaro, duszno, mętny dzień bezsłoneczny.Płaszczyzna.Zielona ruń taka niewinna, ak-samitna.Idzie się w nią.Nagle.co to? Nogi zapadają się w bagno lepkie, brudne.grzę-zawisko!.Obskakują jakieś żuki napęczniałe, ohydne.coraz ich więcej, coraz więcej.Czepiają się nóg, lędzwi, idą do rąk, do piersi, do gardła.Słońca brak, szaro.czarno.tchubrak.żuki dławią.Duszno!.Coraz głębiej, głębiej do dna.To koniec! Koniec!Mgławicz otwiera oczy, pot zimny oblewa mu czoło, wstrętu ma pełną duszę.Czuje nasobie napęczniałe, śliskie, bezczelne, żarłoczne żuki.coraz ich więcej, coraz więcej.Zmierć!Zerwał się z fotela, znowu siadł.brak mu sił, grzęznie.Nikt go nie wyratuje.idzie wgłąb.znowu żuki.znowu czarna lepka grzęz.Wielkim wysiłkiem woli skupił wszystkiewładze myślowe.Tak wyraznie sobie powiedzieć po co i na co?Jął myśleć logicznie, wszystko przewidział, przeniknął.na chłodno postanowił.Gdy mętny dzień zajrzał do gabinetu, Mgławicz już spokojny, trzezwy siedział przy biur-ku! Układał papiery, coś pisał, notował.Wyglądał, jakby był w gorączce.Męka duchowa od-cisnęła swe piętno na jego twarzy, którą stratował ból.Ból ten gangrenował w nim życie.W pewnej chwili Mgławicz zadzwonił.Wręczył lokajowi krótki list. Kair, ekspresem.Lokaj wyszedł.Mgławicz wydobył coś z biurka i włożył do kieszeni.Wbił oczy w fotografię Sfinksa nabiurku.Znowu trwał jak w odurzeniu.Wolnym ruchem wyciągnął rękę, ujął ramkę, odchyliłfotografię, wydobył spoza niej podobiznę Haliny.Wygładził fotografię Sfinksa i postawił namiejsce. Umberry. wyrzekł głośno.Po chwili mówił świszczącym szeptem do Sfinksa, jak do kogoś, kto słucha. Bez niej jesteś już także Umberry.Zmiejesz się?.Wiem, widziałeś tyle, widzisz i to.Wrócił do swoich.Ten sam, ten sam.Niósł im zachowany skarb i.padł.Bo teraz.Ha, ha,ha, takie skarby.gasną w Umberry.Mgławicz śmiał się długo, strasznie.Zmiał się, patrząc na twarz Sfinksa, na której byłaironia.W śmiechu tym jął drzeć fotografię Haliny na drobne strzępy.I śmiał się, śmiał.Trwało to długo, niemiłosiernie długo.Gwałtownie zadzwonił telefon.Mgławicz wziął słuchawkę apatycznie. Kto mówi?.A!  poznał głos Brusa. Górą nasza! Nowe zwycięstwo! Tak. Cóż jesteście tak lakoniczni? Słucham was. Dziś o dziesiątej ważne posiedzenie. Wiem. Czytaliście dzisiejszą prasę? Cóż nowego zełgała? Coście oszaleli!? Nie, tylko pytam. Widzieliście tłumy, demonstrację? Widziałem.Zwaliliście wszystko na nich.Po co? Nie rozumiem was! Nie grajmy w ciuciubabkę. Co to znaczy?117  Nie łżyjmy sobie w oczy. Co to znaczy?! Wiecie, że strajk. Pod grozbą rewolwerów.Niestraszny. Mgławicz! Co wam jest? Nic.Przerwał się elektryczny prąd.Ha, ha, ha! Wyście oszaleli! Nie byłoby nic tak bardzo dziwnego.Na posiedzeniu oznajmicie.komu należy, żewiem, gdzie jest Jacek Sybirak.Nic więcej.Mgławicz wie, gdzie jest Jacek, to wystarczy.i.wam to podaję do wiadomości.przede wszystkim. Co wam.do [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl