[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tym to obozie mieli zamiar regimentarze dać odpór Chmielnickiemu i zatrzymaćnawałnicę dopóty, dopóki by król z resztą sił i pospolitym ruszeniem wszystkiej szlachty nie nadciągnął.Ale czy byłto zamiar wobec potęgi Chmielnickiego podobny do spełnienia? Wielu wątpiło i słuszne przytaczało wątpliwościpowody, a między innymi i ten, że w samym obozie zle się działo.Naprzód, między wodzami wrzała tajonaniezgoda.Regimentarze bowiem po niewoli przyszli pod Zbaraż ulegając w tym żądaniu księcia Jeremiego.Początkowo mieli regimentarze chęć bronić się pod Konstantynowem, ale gdy rozeszła się wieść, że Jeremi obiecujestanąć własną osobą tylko w takim razie, jeżeli Zbaraż na miejsce obrony zostanie wybrany, żołnierstwonatychmiast oświadczyło królewskim wodzom, że chce iść na Zbaraż i gdzie indziej bić się nie będzie.Nie pomogłyżadne perswazje ani powaga buławy i wkrótce regimentarze poznali, że jeżeli w dłuższym uporze trwać będą, tedywojska, począwszy od poważnych znaków husarskich aż do ostatniego żołnierza z rot cudzoziemskich, opuszczą ichi zbiegną pod chorągwie Wiśniowieckiego.Był to jeden z tych smutnych, coraz częstszych w owym czasieprzykładów niekarności wojskowej, którą zrodziły zarazem nieudolność wodzów, niezgody ich między sobą,bezprzykładna groza przed potęgą Chmielnickiego i niebywałe dotychczas klęski, a zwłaszcza piławiecka.Tak więc regimentarze musieli ruszyć pod Zbaraż, gdzie władza mimo nominacji królewskich miała siłą rzeczyprzejść w ręce Wiśniowieckiego, bo jego jednego tylko chciało słuchać wojsko, bić się i ginąć pod nim jednym.Aletymczasem tego faktycznego wodza nie było jeszcze w Zbarażu, więc niepokój w wojsku wzrastał, karnośćrozluzniała się do reszty i serca upadały.Już było bowiem wiadomo, że Chmielnicki, a z nim chan ciągną z potęgą,jakiej od czasów Tamerlana nie widziały ludzkie oczy.Coraz nowe wieści nadlatywały do obozu, jakby złowrogieptactwo, coraz nowe, coraz straszliwsze posłuchy, i wątliły męstwo żołnierza.Były obawy, aby popłoch, podobnydo piławieckiego, nie zerwał się nagle i nie rozproszył tej garści wojska, która zagradzała Chmielnickiemu drogę doserca Rzeczypospolitej.Wodzowie sami tracili głowy.Sprzeczne ich rozporządzenia nie były wcale wykonywanelub wykonywano je z niechęcią.Rzeczywiście jeden Jeremi mógł odwrócić klęskę wiszącą nad obozem, wojskiem ikrajem.Pan Zagłoba i Wołodyjowski, przybywszy z chorągwiami Kuszla, wpadli zaraz w wir wojskowy, ledwie bowiemstanęli na majdanie, otoczyli ich towarzysze różnych znaków, pytając jeden przez drugiego o nowiny.Na widokjeńców tatarskich otucha wstąpiła zaraz w serca ciekawych: Uszczknęli Tatarów! Jeńcy tatarscy! Bóg dałwiktorię! powtarzali jedni. Tatarzy tuż i Burłaj z nimi! wołali drudzy. Do broni, mości panowie! Nawały! Wieść leciała przez obóz, a zwycięstwo Kuszlowe rosło przez drogę.Coraz więcej ludzi kupiło się naokółjeńców Pościnać ich! wołano co tu będziemy z nimi robili! Posypały się pytania tak gęsto, jakoby śnieżnazadymka, ale Kuszel nie chciał odpowiadać i poszedł z relacją do kwatery kasztelana bełskiego zaśWołodyjowskiego i Zagłobę witali przez ten czas znajomi spod chorągwi ruskich , a oni wykręcali się, jak mogli,było im bowiem również pilno zobaczyć się ze Skrzetuskim.Znalezli go w zamku, a z nim starego Zaćwilichowskiego, dwóch księży, miejscowych bernardynów, i panaLongina Podbipiętę.Skrzetuski ujrzawszy ich przybladł nieco i oczy zmrużył, bo mu zbyt dużo wspomnień na myślprzywiedli, aby miał bez bólu znieść ich widok.Jednakże powitał ich spokojnie, a nawet radośnie pytał, gdzie byli, izadowolił się pierwszą lepszą odpowiedzią, gdyż poczytując kniaziównę za umarłą, niczego już nie pragnął, niczegosię nie spodziewał i najmniejsze podejrzenie nie wkradło mu się do duszy, że ich długa nieobecność może być wjakimkolwiek z nią związku.Oni też słowem o celu wyprawy nie wspomnieli, choć pan Longinus spoglądał to najednego, to na drugiego badawczym wzrokiem i wzdychał, i kręcił się na miejscu chcąc choć cień nadziei na ichobliczach wyczytać.Ale obydwaj zajęci byli Skrzetuskim, którego pan Michał co chwila brał w ramiona, bo muserce miękło na widok tego wiernego i dawnego przyjaciela, który tyle się wycierpiał, tyle przebył i tyle utracił, żeprawie żyć nie miał po co. Ot! do kupy się znowu zbieramy wszyscy starzy towarzysze mówił do Skrzetuskiego i dobrze ci będzie znami.Wojna też przyjdzie taka, widzę, jakiej jeszcze nie bywało, a z nią i rozkosze wielkie dla każdej duszyżołnierskiej.Byle ci Bóg dał zdrowie, nieraz jeszcze husarzy poprowadzisz! Bóg mi już zdrowie wrócił! odpowiedział Skrzetuski i sam sobie więcej nie życzę, jeno służyć, póki jestpotrzeba.Jakoż Skrzetuski zdrów był już w istocie, bo młodość i potężna siła zwalczyły w nim chorobę.Zgryzotyprzeżarły mu duszę, ale ciała zgryzć nie mogły.Wychudł tylko bardzo i pożółkł tak, że czoło, policzki i nos miałjakby z wosku kościelnego uczynione.Dawna kamienna surowość została mu w twarzy i był w niej taki skrzepłyspokój, jak w twarzach umarłych [ Pobierz całość w formacie PDF ]