[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było tam już tak ciepło, że musiał zrzucić kurtkę.Szarpiący, wahliwy ruch wagonika tłukł nim systematycznie o jedną ściankę więc, gdy pociąg zwolnił bieg, prawe ramię miał obolałe.Nadzorca wykonał gest zapowiadający, że mają za chwilę wyłazić, po czym sam - zanim jeszcze pociąg stanął - zwinnie wyskoczył.Odwrócił się i machnął niecierpliwie dłonią, żeby grupa szła za nim.Will wraz z trzema poborowymi wszedł do małej izby, gdzie otrzymali narzędzia, kaski ochronne i lampy.Nadzorca pokazawszy im, jak się obchodzić z lampą zasilaną przez baterie, ruszył chodnikiem przed siebie.Było tak wąsko, że wydawało się niemożliwe, że tamtędy przeciskają się wagoniki.Usłyszeli daleki łoskot.Nadzorca wpędził ich w niszę chodnika, a chwilę później wyłonił się z mroku wagonik wypełniony węglem, pchany przez trzech jeńców z oczyma świecącymi jakby spoza sczerniałych twarzy.- Wyście te nowe Jankesy? - spytał wychudzony młodzik.- My.- No to szczęść wam Boże.Wszyscy trzej byli chudsi od Willa, który patrzył na nich, gdy go mijali, z podziwem.Ich ciała pokrywał węglowy kurz.Ściekające po plecach strugi potu ujawniały białą skórę.Uszli jeszcze ćwierć mili, gdy nadzorca wskazał strop.Nie mieli pojęcia, o co mu chodzi.Trzej jeńcy zaczęli odgarniać szuflami odłamki skał na jedną stronę.Rozwścieczyli tym nadzorcę i ten rąbnął najbliżej stojącego w łeb, wrzeszcząc:- Nie na ten bok!Will to przełożył i zgłosił gotowość przekazywania poleceń.Nadzorca skinął głową.Powiedział, że muszą zbudować szalunek, żeby podeprzeć strop, ale najpierw trzeba odgarnąć głazy.- Spieszcie się, zanim ten strop runie!Ledwie to Will przetłumaczył, a już jeńcy żwawo usunęli głazy i zaczęli obudowywać obwisły strop.Było tak gorąco, że pozostali w samych majtkach.Do lunchu pierwsze stemple obudowy stanęły tam, gdzie powinny i niebezpieczeństwo zawału zażegnano.Gdy jeńcy jedli, nadzorca opowiadał Willowi o swojej rodzinie.Miał pięcioro dzieci i z trudem zarabiał na ich utrzymanie.Dobrze jest pracować dla Mitsui, dodał, ponieważ płacą premie.Po lunchu Will przestał pracować fizycznie, zajął się dozorowaniem pracy innych.Zirytował tym nadzorcę i wcale go nie udobruchał informacją, że jest oficerem.- Czy chciałbyś, żeby Amerykanie kazali pracować oficerowi japońskiemu?- Żaden oficer japoński się nie poddaje - odparł nadzorca, ale już do tematu nie wracał.Prace przy obudowie zajęły całą, trwającą dziesięć godzin szychtę.Wracali za nadzorcą utrudzeni, w górę sztolni, mnąc w dłoniach zawilgocone łachy.Oddali na powierzchni kaski, lampy, narzędzia i poszli za nadzorcą do kopalnianej łaźni.Czekały na nich wielkie kadzie z ciepłą wodą głębokości pięciu stóp.Will zanurzył się w nią, moczył ciało kilka minut, by po chwili stwierdzić, że staje się coraz zimniejsza i brudniejsza.Wytarł ciało ręcznikiem wielkości ścierki; musiał go wielekroć wyżymać, po czym się ubrał.Podczas kolacji powiedziano im, że karty pocztowe do domów mogą wysyłać raz na trzy miesiące.Nie wolno pisać więcej niż trzydzieści pięć słów.Nie wolno wspominać o obozie ani o jego położeniu, ani o warunkach pracy, ani o sposobie ich traktowania.Nie wolno pisać o chorobach i dolegliwościach, o przebiegu wojny, o potrzebach w zakresie wyżywienia i ubrania, ani o kwestiach finansowych.Dowiedzieli się także, że podstawowa wypłata dla oficerów wynosi czterdzieści jenów miesięcznie, podoficerów dziesięć jenów, szeregowych cztery jeny.Próbowali potem odszukać Popova, ale go w baraku nie zastali.Ktoś podsunął domysł, że został zabrany do szpitala.Następny tydzień Will spędził w kopalni, nadzorując wydobycie węgla.Warunki pracy były podłe, pod koniec dnia ludzie ledwie powłóczyli nogami.Początkowo praca w ciepłej kopalni sprawiała przyjemność, wkrótce jednak jeńcy dorobili się siniaków i obrażeń, a słony pot palił skórę, piekł w oczy, a nawet parzył genitalia.Drapali się beznadziejnie.Jedynym ich pocieszycielem był Inouye, który starał się w miarę sił ułatwiać im życie, często się za nimi wstawiał, choć to poważnie zagrażało jego stanowisku.Lekarz zdradził Willowi, że Popov został umieszczony na oddziale specjalnym.- To zwykła chałupa, bez ogrzewania, bez niczego - powiedział.- Nazywamy ją Domem Śmierci.Bliss uznał, że trzeba i można go stamtąd wyrwać z powrotem do zwykłego szpitala.- Cud będzie, jeżeli przetrwa do rana - dodał lekarz.- A jeśli przetrwa, postarasz się go zabrać do szpitala? - spytał Will.- Nikt z Domu Śmierci nigdy nie wyszedł żywy.Wymienili spojrzenia.- Damy ci pięćdziesiąt jenów – obiecał Will.- I po dziesięć za każdy dzień jego pobytu w szpitalu - podbił stawkę Bliss.Lekarz wahał się jeszcze.Bliss podał mu cztery papierosy.Tamten wsunął je do kieszeni.- A jeśli do rana umrze?- Mimo to damy ci te pięćdziesiąt jenów.Tuż przed północą Will, zabrawszy dwa koce, manierkę wypełnioną gorącą wodą i pudełko ryżu z rybą wyczołgał się z baraku.Było przeraźliwie zimno.Jasny zimowy księżyc oświetlał ogrodzony dziedziniec, szczęśliwie teraz pusty.Ostrożnie otworzył drzwi baraku.Dostrzegł w księżycowej poświacie trzy lub cztery nieruchome kształty.- Popov! - szepnął.Cisza.Podszedł do pierwszej postaci, dotknął jej twarzy.Była zimna jak kamień.Trup.Podszedł do następnej i usłyszał świszczący oddech.- Popov! - potrząsnął człowiekiem.Człowiek jęknął.Był obcy.- Popov!Z końca baraku dobiegł słaby głos:- Tutaj.Will był już przy nim.- Chcemy cię stąd wyrwać.- Zapomnieliście o mnie - żalił się Popov.Szczękał zębami.Will położył mu na piersi ciepłą manierkę i nakrył go dwoma kocami.- Nie pozwalają nam wchodzić do szpitala.- Podał Popovowi kilka łyżeczek ryżu pachnącego rybą.- Rano medyk zabierze cię stąd do lazaretu.- Dz-dzięki, chłopcy.Bałem się, żeście o mnie wszyscy zapomnieli.- Trzymaj się do rana.Dasz radę.- Zdjął kurtkę i ubrał w nią, choć nie bez trudu, Popova.Potem znowu owinął go dwoma kocami.Inouye-san dostrzegł po śniadaniu, że Will dygoce.I gdy Bliss zdradził, że oddał komuś kurtkę, tłumacz tak się wzruszył, że zdjął z pleców i podarował mu swój ciepły, wełniany sweter [ Pobierz całość w formacie PDF ]