[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.i płać”.Tak otworzył nam drogę z miasteczka, ale nie jest to droga, którą powinniśmy wybrać.Jeśli ją wybierzemy, jeśli opuścimy Desperation, nie wypełniwszy zadania, które nam Bóg przeznaczył, zapłacimy za to cenę.Jeszcze raz przyjrzał się otaczającym go twarzom i znów ostatnią, tą, na której zatrzymał wzrok, była twarz Johna Marinville'a.- Ja zostanę niezależnie od okoliczności - dodał jeszcze - ale żeby wypełnić zadanie, musimy pozostać wszyscy.Musimy oddać się Bogu, wypełnić Jego wolę i musimy być gotowi na śmierć.Bo śmierć może spotkać nas wszystkich.- Jesteś szalony, mój chłopcze - stwierdził Johnny.- Na ogół w moich ustach to komplement, ale tym razem sprawy zaszły nieco za daleko, nawet dla mnie.Nie dożyłem swych zaawansowanych lat po to, by zostać zastrzelonym na pustyni albo zadziobanym przez ścierwniki.Jeśli zaś chodzi o Boga, dla mnie Bóg umarł w Strefie Zdemilitaryzowanej mniej więcej w sześćdziesiątym dziewiątym.Umarł przy wtórze Purple Haze Jimi Hendrixa, granej przez Radio Armii Amerykańskiej.- Niech pan wysłucha reszty, bardzo proszę.Zrobi pan to dla mnie?- A powinienem? Dlaczego?- Bo to dobra historia - odparł David, pociągnął łyk jolt coli i skrzywił się, przełykając.- Bardzo dobra historia.Wysłucha jej pan?- Przecież ci mówiłem.Godzina opowieści minęła.David milczał.W półciężarówce Steve'a zapadła cisza.Steve uważnie przyglądał się Johnny'emu.Gdyby Johnny wykonał choćby najdrobniejszy ruch ku tylnym drzwiom rydera, gdyby choć spróbował je podnieść, miał zamiar rzucić się na niego i przytrzymać.Nie marzył o tym, wiele lat spędził w rygorystycznie hierarchicznym światku rockowych półgwiazd i półgwiazdek, więc coś takiego sprawiłoby, że czułby się jak Fletcher Christian przy kapitanie Blighu, ale miał zamiar przytrzymać Marinville'a, jeśli będzie do tego zmuszony.Kiedy Johnny tylko wzruszył ramionami, uśmiechnął się, przysiadł obok Davida i wybrał sobie butelkę jolta, Steve poczuł więc wielką ulgę.- Doskonale, godzina opowieści zostaje przedłużona.Ale tylko na dzisiejszy wieczór.- Wyciągnął rękę i zmierzwił włosy Davida.Niezdarność tego gestu uczyniła go dziwnie wzruszającym.- Wiesz, dobre historie były moją piętą Achillesową praktycznie od chwili, kiedy wyszedłem z kojca.Jedno chcę ci jednak wyjaśnić.Chciałbym, żeby ta historia zakończyła się słowami: “A potem żyli długo i szczęśliwie”.- Nie tylko ty - westchnęła Cynthia.- Sądzę, że facet, którego spotkałem, powiedział mi wszystko, ale wielu rzeczy nadal nie wiem - wyznał chłopiec.- Niektóre są jakby.zamazane albo po prostu ich nie ma.Może dlatego, że nie potrafiłem ich zrozumieć, może dlatego, że nie chciałem.- Zrób wszystko, co w twojej mocy - poradził mu Ralph.- To z pewnością wystarczy.David spojrzał w cienie i zastanowił się - choć Cynthii wydawało się, że raczej coś przywołuje - a potem zaczął mówić.3- Billingsley opowiedział nam legendę i jak chyba w większości legend, w niej też prawie wszystko było nieprawdziwe.To nie zawał zamknął Chińską Sztolnię, to po pierwsze.Została zamknięta celowo.I nie zdarzyło się to w tysiąc osiemset pięćdziesiątym ósmym roku, choć wtedy rzeczywiście sprowadzono pierwszych Chińczyków, lecz we wrześniu tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego dziewiątego.Na dole, kiedy to się zdarzyło, było pięćdziesięciu siedmiu górników, nie czterdziestu, i czterech białych, nie dwóch.A korytarz sięgał na sześćdziesiąt metrów w głąb, nie czterdzieści pięć, jak w opowieści pana Billingsleya.Wyobrażacie sobie? Sześćdziesiąt metrów w łupkach, które mogły zawalić się na nich lada chwila.David przymknął oczy.Sprawiał wrażenie nieprawdopodobnie wręcz delikatnego, niczym dziecko, które właśnie wyszło z ciężkiej choroby; choroby, której nawrót może nastąpić lada chwila.Nieco z tego wyglądu zawdzięczał być może cienkiej warstwie zielonkawego mydła, nadal pokrywającej jego skórę, Cynthia nie sądziła jednak, by chodziło tylko o to.Nie wątpiła też w jego moc i nie miała najmniejszego problemu z zaakceptowaniem idei, że został dotknięty ręką Boga.Wychowała się w końcu na plebanii, widywała wcześniej podobnych mu ludzi.podobnych, lecz nie takich jak on.- Dziesięć po pierwszej po południu dwudziestego pierwszego września górnicy na przodku przebili się do czegoś, co początkowo wzięli za jaskinię.Znaleźli tam stos tych kamiennych figurek.Były ich tysiące.Przedstawiały niektóre zwierzęta, niższe zwierzęta, timoh sen cah.Wilki, kojoty, węże, pająki, szczury, nietoperze.Strasznie ich to zdumiało.Zachowali się najnaturalniej w świecie, czyli zaczęli je podnosić i oglądać.- Kiepski pomysł - mruknęła Cynthia.David skinął głową.- Bardzo kiepski.Niektórzy oszaleli od razu.Rzucali się na przyjaciół, do diabła, rzucali się na krewnych, by rozszarpać im gardła.Inni, nie tylko ci, którzy stali dalej, w korytarzu, więc nie mieli w rękach can tah, lecz i ci, którzy byli blisko i wzięli je, wydawali się zdrowi, przynajmniej na razie.Dwaj z nich byli braćmi, pochodzącymi z Tsing-tao, nazywali się Ch'an Lu-shan i Shih Lu-shan.Obaj zajrzeli przez otwór z korytarza do jaskini, będącej w zasadzie podziemną salą, okrągłą jak dno studni.Ściany zrobione miała z pysków, z tych zwierzęcych pysków.Pysków can tak chyba, ale tego nie jestem całkiem pewien.Po jednej stronie znajdowało się coś w rodzaju małego budyneczku, pirin moh, przepraszam, ale nie wiem, co to znaczy, a w środku dziura o średnicy jakichś czterech metrów.Dziura jak wielkie oko, albo kolejna studnia.Studnia w studni.Jak te rzeźby, które są w zasadzie zwierzętami z innymi zwierzętami w pyskach, zamiast języków.Can tak w can tah, can tah w can tak.- Albo jak camera w camera - wtrącił Johnny.Uniósł przy tym brew, sygnalizując na swój sposób, że żartuje, ale David wziął jego słowa na serio.Skinął głową.Zadrżał.- Było to miejsce Taka - powiedział.- Ini, studnia światów.- Nie rozumiem - przerwał mu Steve bardzo łagodnie.David nie zwrócił na niego uwagi, mówił przede wszystkim do Marinville'a.- Siła zła z ini [ Pobierz całość w formacie PDF ]