[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego ochroniarz, czy ktokolwiek to jest, stoi za wujkiem Jackiemnieco z boku, mierząc zaniepokojonym wzrokiem mojego brata.Ja samjestem najwyrazniej zbyt nieszkodliwy, by wzbudzić jego czujność.- Pragnę ci złożyć swoje kondolencje - mruczy Jack Ziegler swoimdziwnym akcentem, ni to wschodnioeuropejskim, ni to brooklyńskim, ni toharwardzkim.Ojciec zawsze twierdził, że jest specjalnie spreparowany,równie sztuczny jak wschodnioteksańskie przeciąganie samogłosek przezEddiego Doziera.- Tak mi przykro z powodu śmierci twojego ojca.- Mówize spuszczonym wzrokiem, wpatrując się w grób.- Dziękuję.Obawiam się, że nie zauważyliśmy cię w kościele.- Nienawidzę pogrzebów.- Stwierdza to rzeczowym tonem, jakby roz-mawiał o pogodzie, sporcie czy ucieczce do innego stanu, by uniknąć oskar-żenia.- Nie mam ochoty czcić czyjejś śmierci.Zbyt często byłem świadkiemśmierci dobrych ludzi.Niektórych z twojej własnej ręki, myślę, zastanawiając się przy tym, czynie rozmawiam z człowiekiem, który zamordował własną żonę, jeśli te rza-dziej opowiadane plotki są prawdziwe.Znowu dopadają mnie strachy Ma-riah.Chronologia wydarzeń przedstawiona przez moją siostrę ma w sobiepewną obłąkaną logikę: mój ojciec spotkał się z Jackiem Zieglerem, za-dzwonił do Mariah, a w kilka dni pózniej już nie żył.Potem Jack Zieglerzadzwonił do Mariah, a teraz jest tutaj.Wczoraj, kiedy leżeliśmy już w łóż-ku, opowiedziałem Kimmer o przekonaniu żywionym przez Mariah.Mojażona, leżąc z głową na moim ramieniu, zaśmiała się i stwierdziła, że raczejjej to wygląda na dwóch starych przyjaciół, którzy spotykali się przez całyczas.Nadal nie wiem, co o tym sądzić, więc mówię tylko: - Dziękuję za przy-bycie.Teraz jeśli pozwolisz.- Czekaj - przerywa mi Jack Ziegler i po raz pierwszy podnosi wzrok,żeby spojrzeć mi w oczy.Odruchowo cofam się o pół kroku, gdyż jego twarzwidziana z tak bliska wygląda przerażająco.Blada, cienka jak papier skórajest zniszczona przez jakieś nieznane mi choroby, które uważam za właści-wą karę za życie, jakie sobie wybrał.Jednak moją uwagę przyciągają przedewszystkim jego oczy.Wyglądają jak dwa żywe, gorące węgle, żarzące sięmrocznym, radosnym szaleństwem, które powinno być zsyłane na wszyst-kich morderców na pewien czas przed śmiercią.- Wujku Jacku, prze-przepraszam - udaje mi się wykrztusić.Czy na-prawdę zacząłem się jąkać! - Muszę.muszę już iść.- Talcotcie, przebyłem tysiące mil, żeby się z tobą spotkać.Z pewnościąmożesz mi poświecić pięć minut swojego cennego czasu.- W jego głosiesłychać okropny świst i przemyka mi przez myśl, że być może wdycham to,co doprowadziło go do takiego stanu.Jednak nie mam zamiaru się cofać.- Słyszałem, że mnie szukasz - mówię w końcu.- Tak.- Robi teraz wrażenie po dziecięcemu podnieconego.Niemal de-cyduje się na uśmiech, ale po zastanowieniu rezygnuje.- Tak, to prawda.Szukam cię.- Wiedziałeś, gdzie mnie znalezć.- Wychowywano mnie tak, żebym byłuprzejmy, ale widok wujka Jacka w takich okolicznościach i po tylu latachwzbudza we mnie nieodpartą chęć niegrzecznego zachowania.- Mogłeś zadzwonić do mnie do domu.- To nie byłoby., to było niemożliwe.Rozumiesz, oni wiedzą, wzięlibyto pod uwagę, więc myślałem.myślałem, że może.- jego głos stopniowocichnie, w oczach pojawia się zmieszanie i uświadamiam sobie, że wujekJack czegoś się boi.Mam nadzieję, że perspektywy więzienia lub niewątpli-wie nadciągającej śmierci, gdyż jeśli cokolwiek innego może przerażać Jac-ka Zieglera.nie chciałbym mieć z tym do czynienia.- No, dobrze.Znalazłeś mnie.- Może to trochę przedwczesne, ale terazmniej się go boję.Z drugiej strony nie bardzo mam ochotę przebywać wjego towarzystwie.Chciałbym już uciec od tego chorego stracha na wróble ischronić się w cieple, nawet tym niedoskonałym, swojej rodziny.- Twój ojciec był wspaniałym człowiekiem - kontynuuje wujek Jack - ibardzo dobrym przyjacielem.Dużo robiliśmy razem.Nie interesy, leczgłównie przyjemności.- Rozumiem.- Bo wiesz, w gazetach pisali, że prowadziliśmy wspólne interesy.Niełączyły nas żadne interesy.To wszystko bzdury.Sfabrykowane bzdury.- Wiem - kłamię, ale jego nie interesuje moja opinia.- Ten jego aplikant.Jak on mógł tak fałszywie przysięgać.- Wydaje od-głos splunięcia, ale w rzeczywistości nie pluje.- Szumowina.- Potrząsa gło-wą w udawanym niedowierzaniu.- Gazety, oczywiście, lubują się w czymśtakim.Lewicowe sukinsyny.Wszystko dlatego, że nienawidzili twojego ojca.Dotychczas nie miałem okazji poznać opinii Jacka Zieglera na ten temat,gdyż ostatnio widzieliśmy się na długo przed przesłuchaniami ojca w Sena-cie.Sądząc po tonie jego wypowiedzi, nie chciałby usłyszeć, co ja o tym są-dzę.Zatem nie odzywam się.- Słyszałem, że temu głupcowi nie udało się już potem dostać pracy.- Powiedział to bez śladu ironii, a ja już wiem, kto pociągał przynajm-niej za niektóre sznurki.- Wcale mnie to nie dziwi.- Zrobił to, co uważał za słuszne.- Kłamał, żeby zniszczyć wielkiego człowieka i zasłużył sobie na to, cogo spotkało.Mam już tego dość.Kiedy Jack Ziegler dalej rzuca gromy, dochodzę downiosku, że szalone przypuszczenia Mariah wcale nie były takie szalone.-Wujku Jacku.- On był wielkim człowiekiem, twój ojciec - przerywa mi.- Bardzowielkim człowiekiem i bardzo dobrym przyjacielem [ Pobierz całość w formacie PDF ]