[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usługiwała jej tylko Murzynka.Lecz gdy na bladym błękicie zabłysła gwiazda wieczorna, widziałem ją, jak szła przez ogród.Z największą ostrożnością postępowałem za nią.Zbliżała się do świątyni Wenus.Obserwując ją dalej skrycie, zajrzałem przez szparę w drzwiach.Wanda, z rękami złożonymi jak do modlitwy, stała przed wspaniałym posągiem bogini, a święty blask gwiazdy miłości rzucał na nią błękitne promienie.* * *Długo w nocy nie mogłem zasnąć, ogarnęła mnie trwoga, że ją utracę; rozpacz i zwątpienie miały tak wielką moc, że uczyniły ze mnie bohatera.Zaświeciłem małą, czerwoną lampkę oliwną, która wisiała przed świętym obrazem w korytarzu i przygaszając światło ręką, wkroczyłem do jej sypialni.Lwica znalazła się wreszcie w potrzasku, upolowana.Zasnąwszy, leżała na swych poduszkach na wznak z zaciśniętymi kurczowo dłońmi i oddychała ciężko.Zdawało mi się, że miała jakiś straszny sen.Czerwone światło mojej lampki padło na jej cudne oblicze.Nie zbudziła się jednak.Cicho postawiłem lampkę na podłodze, usiadłem obok łóżka Wandy i położyłem swą głowę na jej miękkim, pałającym ramieniu.Poruszyła się, lecz i teraz nie zbudziła się jeszcze.Jak długo tak leżałem, skamieniały w okropnej męce wśród nocy — nie wiem.Wreszcie pochwyciły mnie gwałtowne dreszcze i mogłem — płakać.Łzy moje spadały na jej ramię.Wanda drgnęła kilkakrotnie, wreszcie podniosła się, przetarła oczy i spojrzała na mnie.— Sewerynie! — zawołała bardziej przestraszona niż gniewna.Nie odpowiedziałem.— Sewerynie — mówiła dalej z cicha — co ci jest? Jesteś może chory?Jej głos brzmiał tak czule, tak kochająco, że chwycił mnie jak kleszczami za serce.Zacząłem głośno szlochać.— Sewerynie — ciągnęła znowu — ty mój biedny, nieszczęśliwy przyjacielu.Przesunęła łagodnie rękę po moich włosach.— Ja cię bardzo, bardzo żałuję; nie mogę ci jednak nic pomóc, mimo najlepszych chęci nie znam żadnego lekarstwa dla ciebie.— O! Wando, czy musi już tak być? — jęczałem w strasznym bólu.— Cóż to, Sewerynie? O czym mówisz?— Nie kochasz mnie więc zupełnie? — mówiłem dalej — nie czujesz odrobiny litości dla mnie? Obcy, piękny mężczyzna zagarnął cię już całkiem?— Nie mogę zaprzeczyć — odparła łagodnie po krótkiej przerwie.— Wywarł on na mnie wrażenie niepojęte, wskutek którego cierpię i drżę; wrażenie takie, jakie opisać mogą tylko poeci; wrażenie, którego obraz widziałam tylko na scenie, lecz uważałam zawsze za wytwór fantazji.O! To jest mężczyzna zupełnie jak lew, silny a piękny, dumny a przecież czuły, nie taki brutalny jak nasi mężczyźni północy! Wierz mi, Sewerynie, ubolewam nad tobą, bardzo mi ciebie żal.Jednak to jego muszę posiadać! Co mówię? Ja muszę się jemu oddać, jeżeli tylko zechce!— Wando, pomyśl choć o swojej czci, której dotąd przecież nie skalałaś.Jeżeli ja dla ciebie niczym już nie jestem.— Myślę o tym — odpowiedziała — chcę być silna, jak tylko długo zdołam, chcę — ukryła zawstydzoną twarz w poduszki — pragnę być jego żoną, jeżeli on tego zechce.— Wando! — krzyknąłem, przejęty znowu śmiertelną trwogą, która łamała mi oddech i niemal pozbawiała przytomności.— Ty chcesz zostać jego żoną, pragniesz należeć do niego na zawsze? O, nie odpychaj mnie od siebie! On ciebie nie kocha!— Któż ci o tym mówił? — zawołała gwałtownie.— On ciebie nie kocha — mówiłem dalej namiętnie — lecz ja cię kocham,.modlę się do ciebie, jestem twoim niewolnikiem, chcę się poświęcić tobie, przenieść cię na swych ramionach przez życie!— Kto ci mówił, że on mnie nie kocha? — przerwała mi gwałtownie.— O! bądź moją — błagałem — bądź moją! Nie mogę żyć bez ciebie, nie mogę istnieć! Miej przecież litość, Wando, miej litość!Spojrzała na mnie, a było to znowu zimne, bezlitosne spojrzenie, któremu towarzyszył szyderczy śmiech.— Mówisz, że on mnie nie kocha? — rzekła drwiąco.— Więc dobrze, ciesz się z tego! — I odwróciła się ode mnie z pogardą.— Boże, Boże! Wando, czy ty nie jesteś kobietą, nie masz zupełnie serca? — wołałem, podczas gdy pierś moja falowała jak w konwulsjach.— Wiesz przecież — odparła złośliwie — jestem kobietą z kamienia, "Wenus w futrze", twoim ideałem, klęknij więc i módl się do mnie.— Wando! — błagałem.— Litości!Zaśmiała się.Wcisnąłem twarz w jej poduszkę, a łzy, w których mieścił się mój ból okropny, lały się strumieniem.Długą chwilę było zupełnie cicho, następnie Wanda podniosła się powoli.— Nudzisz mnie — zaczęła.— Wando!— Jestem śpiąca, daj mi spokój.— Litości — błagałem znowu — nie odtrącaj mnie od siebie, nie znajdziesz żadnego mężczyzny, nie znajdziesz nikogo, kto by cię tak kochał, jak ja.— Daj mi spać! — odwróciła się do mnie plecami.Zerwałem się, szarpnąłem za rewolwer, który wisiał obok jej łóżka i przyłożyłem lufę do swej piersi.— Zabiję się tu, w twej obecności — mamrotałem głucho.— Czyń, co chcesz — odrzekła z zupełną obojętnością — pozwól mi tylko spać.— Następnie ziewnęła głośno.— Jestem bardzo śpiąca.Przez moment stałem skamieniały.Potem zacząłem się śmiać i znowu głośno płakałem, wreszcie schowałem rewolwer i rzuciłem się przed nią na kolana [ Pobierz całość w formacie PDF ]