RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie mamy ich.Mamy tylko mapy naszego zlewiska.- Ale może je pani ściągnąć przez komputer.- Mamy umowę tylko na ten obszar.Ściągnięcie mapy spoza niego jest kosztowne.Pięćdziesiąt dolarów od sztuki.Wprowadzamy numery sekcji.Jakiś komputer w kraju prze­twarza zamówienie, weryfikuje numer naszego konta, prze­syła nam dane i wystawia fakturę.- Numery sekcji?- Jest katalog map identyfikowanych na podstawie przy­pisanego im numeru.Shan sięgnął do kieszeni i wyjął świstek z liczbami przepi­sanymi z tajnych akt Jao.- Ten katalog.- odezwał się z ożywieniem.- Macie go tu­taj?Liczby pasowały do formatu idealnie.Zlokalizowanie od­powiednich sekcji zabrało im niecałe pięć minut.Obejmowały rejon Szponu Północnego i położonych za nim terenów upraw­nych.Jao widział zdjęcia obszaru, który mylnie ujęto w przy­znanych kopalni prawach wodnych.- Ale on nie dostał tego od nas - zaprotestowała Fowler.- Te tereny nie wiążą się z naszą działalnością.Nigdy nie za­mówilibyśmy map spoza własnego obszaru.- Jest pani pewna? Czy to jest dokumentowane?- Na fakturach są wymienione wszystkie zamówienia.Jestem jakieś trzy miesiące do tyłu, jeśli chodzi o dokładną kontrolę.Przeszli do jej gabinetu.Pięć minut później znalazła odpo­wiedni zapis.Dwa tygodnie przed śmiercią prokuratora ktoś zamówił trzymiesięczną sekwencję zdjęć północnego obszaru.Shan włożył fakturę do swego notatnika.- Czy może pani wydrukować te same, które widział Jao?Odpowiedziała słabym skinieniem głowy.Shan stanął w drzwiach, by się upewnić, że nikt nie podsłuchuje.- Proszę przynieść mi je jutro do Nefrytowego Źródła.I mu­szę wziąć dyskietki.Te, które zabrała pani z jaskini.Fowler zawahała się.- Ja też ich potrzebuję.- Przeglądała je pani?- Oczywiście.Większość plików jest po chińsku, więc nie umiemy z Kincaidem ich przeczytać.Jest też kilka po angiel­sku, z wykazem zawartości świątyni.Ołtarz pojechał do no­wej restauracji w Lhasie.Jansen będzie tym zainteresowany.- Dlaczego mieliby robić wykaz po angielsku?Fowler spojrzała na niego z ukosa.- Nie pomyślałam o tym.- Dlatego - podsunął Shan - że to jest pułapka.Usiadła ciężko przy biurku.- Na nas?- Na panią.Na mnie.Na Kincaida.Na kogokolwiek, kto mógłby je zabrać.Myślę, że to major je tam zostawił.- Chcę przekazać je biuru ONZ.- Nie.- Dlaczego major?Shan opadł na krzesło przy ścianie.- Rodzaj polisy ubezpieczeniowej.- Pochylił się, na chwi­lę kryjąc twarz w dłoniach.Czuł nieodpartą pokusę, by zwi­nąć się na dywanie i zasnąć.Uniósł wzrok.- Gdyby została pani zmuszona do rezygnacji z funkcji, kto by panią zastąpił?Fowler skrzywiła się.- Chodzi panu o zawieszenie koncesji - powiedziała z wes­tchnieniem.- W umowie jest przewidziana odpowiednia pro­cedura.Pierwszego dyrektora wyznacza firma.Wybór następ­nego należy do rady nadzorczej.- Amerykanin?- Niekoniecznie.Być może Kincaid.Ale równie dobrze mógłby to być Hu.- Jeśli chce pani zachować pracę, panno Fowler, muszę mieć te dyskietki.Przyglądała mu się przez chwilę, potem szybkim, gwałtow­nym ruchem wyjęła parę książek z górnej półki.Sięgnąwszy za pozostałe tomy, wyciągnęła grubą kopertę.Podała mu ją.- Jeszcze jedno - powiedział Shan przepraszająco.- Chcę, żeby zabrała mnie pani do Lhasy.Pułkownik Tan czekał w ich baraku w Nefrytowym Źródle, paląc papierosy w ciemnościach.Spostrzegłszy wyraz jego twa­rzy, Feng i Yeshe zawahali się i wycofali za drzwi.Shan włączył światło i usiadł naprzeciwko.Na stole, obok tekturowej teczki, stało rzędem na ustnikach pięć niedopałków papierosów.Twarz Tana była ściągnięta.Wyglądał na wykończonego, jak gdyby wrócił właśnie z przedłużonych manewrów.- Uwierzyliście w to, prawda? - powiedział do papierosa.- W to, co napisano o mnie w Księdze Lotosu?- Powtórzyłem tylko to, co przeczytałem - odparł Shan.Atmosfera była tak krucha, że wydawało się, iż jeszcze chwi­la, a rozsypie się w proch.- Czy to tak ważne, w co ja wierzę?- Do diabła, nie - odwarknął Tan.- W takim razie dlaczego mielibyście czuć się tak urażeni tym, co jest w Księdze Lotosu?- Dlatego, że to jest kłamstwo.- Dlatego, chcecie powiedzieć, że to jest kłamstwo na wasz temat.- Sierżancie Feng! - ryknął Tan.Głowa Fenga pojawiła się w drzwiach.- Gdzie ja byłem w roku 1963?- Byliśmy w 208.Obozie Wojsk Pogranicznych.Mongolia Wewnętrzna, towarzyszu pułkowniku.Tan popchnął teczkę w stronę Shana.- Tu jest zapis mojej służby.Wszystko.Placówki.Pochwa­ły.Nagany.Przydziały.Do roku 1985 nie postawiłem nogi w Ty­becie.Jeśli chcecie, porozmawiajcie z panią Ko.Chcę, żeby te kłamstwa się skończyły.- Chcecie, żeby Sungpo został stracony, czy chcecie, żeby skończyły się kłamstwa?Tan rzucił mu nad stołem wściekłe spojrzenie.W słabym świetle, kiedy wypuszczał dym przez nozdrza, jego koścista twarz zdawała się unosić, jakby oddzielona od reszty ciała.-Chcę, żeby skończyły się kłamstwa - powtórzył.- To nie pomoże mnichowi, którego stracono w Czterysta Czwartej.- To pałkarze.Nie konsultowali się ze mną.- Jakoś trudno jest mi uwierzyć, pułkowniku, że nie mo­glibyście ich powstrzymać, gdybyście chcieli to zrobić.Spod drzwi dobiegło ciche przekleństwo.Shanowi mignęła sylwetka Fenga, wycofującego się w stronę placu apelowego.Sierżant nie chciał być w polu rażenia spodziewanego wybu­chu.Tan, milcząc, wciąż wpatrywał się w Shana pałającym wściekłością wzrokiem.- Zastępca prokuratora Li złożył mi propozycję.Sposób na rozwiązanie tego wszystkiego - oświadczył Shan.- Propozycję? - powtórzył złowieszczo Tan.- Żeby powiązać to wszystko w schludny pakiet.Powie­dział, że prokurator Jao prowadził przeciwko wam śledztwo o korupcję.Tak więc kazaliście go zabić.Powiedział, że jeśli was obciążę, może ze mnie zrobić bohatera.Oczy Tana zwęziły się do dwóch groźnych szpar.Jego dłoń zacisnęła się na leżącej na stole paczce papierosów, powoli miażdżąc jej zawartość.- I jakie są wasze zamiary, towarzyszu? - Z paczki zaczę­ły się sypać okruchy tytoniu.Shan patrzył na niego pewnym wzrokiem.- Pułkowniku, mógłbym powiedzieć, że jesteście bezwzględ­ni, uparci, popędliwi, przebiegli i zdecydowanie niebezpieczni.Tan poruszył się niespokojnie.Wydawało się, że lada chwi­la rzuci się Shanowi do gardła.- Ale nie jesteście skorumpowani.Pułkownik spojrzał na zgniecioną paczkę papierosów.- Więc nie uwierzyliście mu.Shan powoli pokręcił głową.- Nigdy nie ufaliście Li [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl