[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Shan i Hostene spoglądali to na równię, to na malowidło, znówprzyjrzeli się żółwiowi i obserwowali Yangkego, który zszedł na dół izaczął chodzić od kwadratu do kwadratu.- Cesarz Yu - mruknął Shan, widząc, jak Yangke wędruje zygzakiemmiędzy kamieniami.- Cesarz?- To dawna opowieść, starsza niż pisane dzieje.Tybetańczycyzapożyczyli wiele rzeczy z Indii i Chin, gdzie pierwsi astrologowiepisali na skorupach żółwi i kościach.Mityczny cesarz Yu otrzymał odbogów skorupę żółwia z wyrytym kwadratem magicznym.Następnieobjechał dziewięć prowincji swego królestwa w kolejnościwyznaczonej przez jego liczby.- Shan zademonstrował to, wodzącpalcem po brzuchu żółwia, wskazując symbol przypominającyprzechyloną w prawo arabską trójkę, potem kolejną tybetańską cyfrę,która wyglądała jak trójka z ogonkiem.Jeden, potem dwa.-To się nazywa Dziewięć Kroków Cesarza Yu.Ojciec powiedział mi,że ten wzór jest używany także na Zachodzie, ale tam nosi nazwęPieczęci Saturna.- Ale widzimy przecież, co jest przed nami.To oczywiste, zemusimy wciąż iść w stronę szczytu - stwierdził Hos-tene, opierając sięna kosturze.- I jest tylko jedna ścieżka prowadząca w górę - dodał,wskazując długą wstęgę cienia na grzbiecie na wschód od równi.- Poco tracić czas na chodzenie zygzakiem po tych kwadratach?- Bo wierni nie kwestionują przypisanego im losu - odparł Shan,schodząc na równię.- Bo całe życie jest zygzakiem.-Na górze jest Abigail - powiedział Hostene do jego pleców, ale jegoprotestowi brak było krztyny energii.-Znawczyni dawnych religii z pewnością rozpoznała kwadrat izrobiła to, co przewidziano - zauważył Shan.Hostene ruszył za nim na równię.Przyjmując, że górny bok kwadratu powinien być zwrócony napółnoc, Yangke poprowadził ich do pola odpowiadającego cyfrzejeden.Opadł na kolana, wyciągnął ręce i położył się na ziemi, po czympodciągnął się do przodu i uniósł.- Nie rozumiem - powiedział Hostene.Shan, przyglądający się Tybetańczykowi, z wahaniem skinął głową.- Yangke ma rację.Musimy być pielgrzymami pod każdymwzględem.Pielgrzym posuwałby się naprzód w pokłonach.- Dostrzegłfrustrację na twarzy Hostene'a.- Niektórzy pielgrzymi nadalprzebywają w ten sposób setki kilometrów, tracąc miesiące na dotarciedo sanktuarium.My -ciągnął, opadając na kolana - musimy tylkoodtworzyć Dziewięć Kroków Cesarza Yu.Była to powolna, żmudna czynność.W trzecim polu Yangke kichnął,podnosząc się z pyłu od rozsypanego po całym kwadracieczerwonawego żwiru.W piątym polu Shan przystanął na chwilę,patrząc na biały pył, który nagle pojawił się na jego dłoni.Na skrajuostatniego pola, gdzie zakończyli swoje pokłony, był mały występskalny, który z perspektywy zwykłego przechodnia przesłoniłbynamalowane na płaskiej skale pod nim słowa.Ale oni byliczołgającymi się po ziemipielgrzymami, tak więc dostrzegli je.Om nidhi ghata pra-ticchasuaha, przeczytali.- To mantra używana w obrzędach ofiarnych - powiedział Yangke. Odnosi się do drogocennego naczynia z nektarem nieśmiertelności.- Ale mogliśmy przyjść tu od razu.To jedyna droga -narzekałHostene, gdy weszli na krótką, stromą ścieżkę, prowadzącą dowybrzuszonej formacji skalnej w kształcie drogocennej wazy.- Nie - odparł Shan.- To miało swój cel.- Przystanął, ponownieprzyglądając się kwadratom, barwnym plamom na swoich dłoniach,przebarwieniom na kolanach ich wszystkich.- Chodzi o kolory.- Kuwyraznemu rozgoryczeniu Hostene'a wrócił na kwadraty.Naniektórych, lecz nie na wszystkich, znajdowała się lekko zabarwionaziemia lub drobny żwir, zauważalne dla leżącego twarzą przy ziemipielgrzyma, ale tak subtelne, by nie dostrzegło ich przelotne spojrzenie.- Kolejność - stwierdził.- Czerwień, biel i zieleń.- Dlaczego? - zapytał Yangke.- Nie wiem - przyznał Shan.- Powie nam to drogocenna waza -stwierdził i poprowadził ich z powrotem na ścieżkę.Wspinaczka do butelkowatej skały była mordęgą.Docierali nawysokość, gdzie rozrzedzenie powietrza zaczynało być odczuwalne.Hostene musiał przystawać raz po raz, opadając na kolana, i zdawałosię, że lada chwila osunie się na jedną ze skał przy szlaku, gdy naglewykrzyknął radośnie.Gdy Shan podbiegł do niego, Indianin pokazałmu biały kredowy znak na skale.Pospiesznie nakreślony schematkroków cesarza Yu wskazywał, że Abigail była tutaj.To, co znalezli pod szerokim nawisem skalnym za brzuchatą iglicą,nie było hołdem dla bogów, ale przypomnieniem o ludzkiejznikomości.Ludzie pracowali tu, gdyż w skale znajdowała sięokopcona, foremna jama wyglądająca na mały piec.Na ziemi leżałykawałki żeliwa, obrośnięty porostami żelazny kształt na kamiennymsłupie, który okazał się kowadłem z żelaznym pierścieniem upodstawy, kilkadziesiąt centymetrów od wbitego w ziemięwyschniętego jałowcowego słupa podtrzymującego pozostałościpotężnego miecha.Ale uwagę towarzyszy Shana przyciągnęło cośinnego.Na wielkiej kamiennej płycie za piecem leżał tuzin kościotrupówułożonych niczym szprychy koła, z czaszkami przy piaście.Dalej, natonącej w cieniu małej, wąskiej półce, stało dwadzieścia czaszek.Naniższej półce, półtora metra nad ziemią, leżały szkielety rąk i dłoni,przemieszane z podniszczonymi rękami i łapami z rytualnychkostiumów demonów opiekuńczych.Hostene, który obawiał się sów, a nawet samych rozmów0 śmierci, stał przed tą wystawą jak skamieniały.Yangke jednakwydawał się zafascynowany.- Pielgrzymi - oznajmił pełnym trwożnego podziwu szeptem,oparłszy kostur o skałę i wskazując dłonie. Sprzed setek lat.Czyczujecie ich.- Urwał nagle, wydając zduszony krzyk przerażenia, gdyręka jednego z demonów uniosła się, chwyciła go za nadgarstek ibrutalnym szarpnięciem rzuciła nim o ścianę.Uderzył głową o skałę iosunął się po niej, po czym runął bez życia na ziemię.Wyrywając się ztransu, Hostene rzucił się do jego boku.Kostur Yangkego uniósł się1 spadł na plecy Indianina, zwalając go z nóg.Shan skoczył naprzód, po czym zamarł w bezruchu.W unoszącej sięw powietrzu dłoni demona pojawił się pistolet, wycelowany wprost wniego [ Pobierz całość w formacie PDF ]