[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Nie tylko materiał nic niewart, ale i robota!– Twoja wina, żeś nie dopatrzył!– I moja też! – spokojnie przyznał cieśla.– Zbyt wiele czasu sam pracowałem zamiast tylko doglądać, zbyt wierzyłem ludziom.Ale wszystkiego dopilnować nie można, a nasi ludzie pracują źle! Coraz gorzej! W niebezpieczeństwo przestali wierzyć!– Tak? Przypomnę im o tym! Wszystkich mężczyzn powołam do kopania rowów pod murami! Prócz głównej fosy jeszcze kilka rowów.W zasięgu naszych machin!– Tych machin – z pogardą ukazał Gerastart.– Nie, porządnie wykonanych! Malkus, za robotę tego śmiecia nie wolno płacić! Kupców, którzy dostarczyli drewna i lin, skuć – pod mój sąd! Dobrego drewna na krzyże nie zabraknie! Kadmos, odszukasz Lesterosa i Makassusa, pojedziesz do świątyń! Jutro o świcie zgromadzenie ludowe na placu Hannona! Wstrząsnę tym miastem i tym ludem, który zasypia! Zmuszę do pracy! Jeśli zapału zabrakło, niech ich popędza strach!W tak nieodpowiedniej chwili podszedł do wodza wyzwoleniec i szepnął, że dostojna Elissar prosi, aby roszesz szaliszym raczył przybyć zaraz do domu.– Co tam znowu? Nie mam czasu na domowe sprawy! Powiedz dostojnej baalat, że nie przyjadę dziś ani pewnie jutro!– Panie, to nie o domowe sprawy chodzi! Tylko przybył jakiś obcy i mówi, że pilnie musi coś oznajmić samemu wodzowi! Mówi po grecku!– Obcy? Jak się dostał? Od dwóch dni nie wpłynął żaden statek!Tego jednak wyzwoleniec nie wiedział.Tylko tyle, że obcy rozmawiał z dostojną Elissar długo, że pani kazała mu podać posiłek i zaraz wysłała ludzi w różne strony, aby odszukali wodza.– To musi być coś istotnie ważnego! – odezwał się Kadmos.– Może jednak trzeba, wodzu, abyś pojechał? Dostojna Elissar nie wzywałaby cię na próżno.Hasdrubal mruknął coś gniewnie, ale posłuchał rady, wsiadł na konia i ruszył spiesznie w stronę Byrsy.Znalazł obcego w perystylu, bawiącego się wesoło z małym Magonem i Hamilkarem.Pozdrowił wodza z szacunkiem, przyglądając mu się bacznie i przemówił zaraz po grecku.– Daruj, wielki roszesz szaliszymie Kart Hadaszt, że nie władając waszym pięknym językiem, muszę mówić moją mową.Ale wiem, że będę zrozumiany, jeśli nawet dzieci twe tak biegle mówią mową Homera.– Witaj, obcy przybyszu.Owszem, mówię po grecku.Ale jeszcze nie wiem, kim jesteś, skąd, jak i z czym przybywasz.Gość skłonił się ponownie, lekko się uśmiechając.– Jestem Pariandos, syn Anthenora, rodem z Pelii, w Macedonii.Przybywam z mojego kraju, ale jak się dostałem – wybacz! – powiedzieć nie mogę.Musiałem zaprzysiąc to na cienie ojca i matki memu przewodnikowi, który jeszcze do tego zawiązał mi starannie oczy!– Przybyłeś od morza czy od lądu?– I tego nie mogę powiedzieć!Hasdrubal zmarszczył się gniewnie.– Mam więc pogodzić się z tym, że obcy ludzie zjawiają się w mieście, które walczy, jakimiś drogami, o których ja nic nie wiem?Pariandos poważnie potwierdził.– Tak jest.Zjawiają się i mogą zniknąć.Ale o tym chyba wiedziałeś, wodzu? Tak jest zawsze we wszystkich twierdzach!– Ale nie tu! – Hasdrubal już tracił cierpliwość.– Jesteśmy na półwyspie! Z trzech stron morze, z czwartej nasze mury! Mysz nie może ujść, aby straże nie wiedziały! A straże też nie są zwyczajne! Tych nie przekupisz! To ochotnicy, z ludu! Jako Grek winieneś wiedzieć, co to walczący lud!– Jestem Macedończykiem, wodzu, nie Grekiem! Przyjęliśmy grecki język i kulturę, ale pozostajemy sobą! Co do ludu, owszem, wiem, co o nim sądzić! Z tą właśnie sprawą przybywam!– Jesteś posłem?– Właściwie tak! Choć, oczywiście, bez pergaminów, pieczęci i wszystkiego, czym zwykle legitymują się posłowie.Oficjalnie jestem kupcem z Krety, w drodze do Mauretanii.– Słucham cię!Obcy rozejrzał się wokoło i dopiero upewniwszy się, że nikt ich nie może słyszeć, począł mówić, zniżywszy jeszcze bardziej głos.Hasdrubal słuchał w milczeniu, kręcąc palcami brodę i patrząc bystro na Macedończyka.Ten ciągnął gładko, widać przemowę ułożył sobie dokładnie.Mówił o walce, jaką toczy Macedonia z Rzymem, o zwycięstwie króla Andriskosa nad pretorem Publiuszem Juwencjuszem, o połączeniu się z Trakami, przedstawił dość szczerze nadzieje, możliwości.Oczywiście, szansa największą, właściwie jedyną, było to, że Rzym walczy na trzy strony jednocześnie.W Iberii, z Kartaginą i Macedonią.Obecnie Macedonia szykuje się do największego, decydującego wysiłku.– Ale nim zorganizujemy wszystko, Andriskos, król mój, pragnie się upewnić, że siły Rzymu będą nadal zajęte i na tych polach walki również.Czyli że żaden z walczących krajów nie zawrze niespodzianie pokoju z Rzymem.Z Iberii mamy zapewnienie.Póki walczy Wiriates, ani Rzym nie zwycięży, ani o pokoju nie ma mowy.Ale tu.– Czyżbyś wątpił w naszą szczerą chęć walki? – oburzył się Hasdrubal.– Czy nie dość jeszcze dowodów? Powołaliśmy cały lud, uzbroiliśmy miasto na nowo, odnieśliśmy tyle zwycięstw na lądzie i na morzu.– To prawda! Wiemy o tym dokładnie.Choć, daruj, wodzu, wiemy też o porażkach.– O jakich porażkach?– O tym, że armia Karthalona nie może się ruszyć z gór ku południowi.– To ja nie pozwalam się ruszyć! Muszą wisieć z tyłu za Rzymianami i stale im zagrażać! Gdybym chciał, jutro byliby w Kart Hadaszt!Poseł skłonił się.Po chwili wymownego milczenia ciągnął dalej:– Wiemy o nieszczęśliwej wyprawie po słonie.Hasdrubal szarpnął gniewnie brodę.Już o tym wiedzą? A to dopiero miesiąc temu.Ech, nie, ten poseł dowiedział się zapewne dopiero tu, na miejscu i wygrywa tę wiadomość.A swoją drogą – Zebub radował się tamtego dnia! Kabiry chichotały tak, że głos ich w powiewie wichru rozróżniał każdy! Tak wszystko było ułożone! Lagos przybył ponownie z wieścią, że karawana zbliża się, ustalili dzień i miejsce spotkania – no i wypad głównych sił kartagińskich natrafił na zasadzkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]