[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tuż obok leżeli pierwsi Strzelcy Ladyburscy.Rozpoznał wszystkich, chociaż napoczęły ich już sępy.Leżeli w szerokim kręgu, obróceni twarzą na zewnątrz.A potem spostrzegł dalsze ciała leżące z rzadka na drodze prowadzącej w stronę zbocza góry.Podążał szlakiem, którym ochotnicy usiłowali przedrzeć się ku brzegom Tugeli i przypominało to zabawę w podchody.Po obu stronach, w miejscach gdzie padli Zulusi, zostafy ślady na trawie.- Co najmniej dwudziestu na każdego z naszych - szepnął Sean z nikłą iskierką dumy.Wspiął się wyżej.Na szczycie pagórka, tuż pod wznoszącymi się stromo skałami Isandhlwany, odnalazł swego ojca.Było ich tam czterech, ostatnich czterech: Waite Courteney, Tim Hope-Brown oraz Hans i Nile Erasmusowie.Leżeli blisko siebie; Waite na plecach, z rozrzuconymi szeroko rękoma.Ptaki obgryzły mu twarz do kości, ale pozostawiły brodę, która unosiła się lekko nad piersią, poruszana podmuchami wiatru.Muchy, zielone, wielkie muchy o metalicznym połysku, łaziły po jego otwartym brzuchu niczym rojące się pszczoły.Sean usiadł przy swoim ojcu.Podniósł leżący obok, niepotrzebny już filcowy kapelusz i przykrył nim jego straszliwie okaleczoną twarz.Na rondzie kapelusza wciąż tkwiła zielono-żółta kokarda, dziwnie wesoły akcent w obliczu wszechobecnej śmierci.Muchy bzyczały posępnie i kilka z nich usiadło Seanowi na twarzy i na wargach.Zgonił je.- Znasz tego człowieka? - zapytał Mbejane.- To mój ojciec - odparł Sean, nie podnosząc wzroku.- Ty też.- W głosie Mbejane zabrzmiało współczucie i zrozumienie.Odwrócił się, żeby zostawić ich samych.“Nie mam nic” - powiedział nie tak dawno Mbejane.Teraz to samo mógł powiedzieć o sobie Sean.Była w nim pustka; nie czuł gniewu, smutku ani bólu.Nie docierała do niego nawet rzeczywistość.Przyglądając się okaleczonym zwłokom, nie potrafił uwierzyć, że należały kiedyś do istoty ludzkiej.Zostało tylko mięso; człowiek zniknął.Mbejane wrócił po jakiejś chwili.Z jednego z nie spalonych wozów wyciął płótno, w które owinęli Waite'a.Wykopali mu grób.Praca była żmudna, ziemia kamienista i ilasta.Pochowali Waite'a z rozpostartymi w rigor mortis ramionami.Sean nie potrafił się zmusić, żeby je złamać.Delikatnie przysypali go ziemią i usypali w tym miejscu kopczyk z kamieni.Stanęli obaj obok grobu.- Cóż, tato.- głos Seana brzmiał nienaturalnie.Nie był w stanie uwierzyć, że mówi do swego ojca.- Cóż, tato.- zaczął znowu, mamrocząc pod nosem.- Chciałbym podziękować ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.- Przerwał i odchrząknął.- Wiesz chyba, że zadbam o mamę i o farmę.najlepiej jak potrafię.i o Garry'ego także.Po raz kolejny umilkł i odwrócił się do Mbejane.- Brakuje mi słów - powiedział głosem, w którym brzmiało zdumienie, prawie uraza.- Tak - potwierdził Mbejane.- Brakuje słów.Sean stał jeszcze chwilę nad grobem, zmagając się z potwornością śmierci i próbując pojąć jej nieodwołalność, a potem odwrócił się i ruszył w stronę Tugeli.Z boku szedł za nim cofnięty o krok Mbejane.“Nie dojdziemy do rzeki przed zapadnięciem zmroku” - pomyślał Sean.Był bardzo zmęczony i utykał na jedną nogę, tę z obtartą piętą.29.Już niedaleko - powiedział Denis Petersen.- Tak - mruknął Sean.Irytowało go stwierdzenie rzeczy oczywistej; jeśli jedzie się z Mahoba Kloof i po lewej stronie widać wijący się Baboon Stroom, to wiadomo, że do Ladyburga pozostało nie więcej jak pięć mil.Jak powiedział Denis: “Już niedaleko”.Denis wjechał w chmurę kurzu i rozkaszlał się.- Pierwsze piwo chyba wyparuje mi z gardła.- Myślę, że możemy pojechać przodem - Sean przesunął ręką po twarzy, rozcierając po niej kurz.- Mbejane i inni służący zaopiekują się bydłem przez resztę drogi.- Właśnie miałem ci to zaproponować.- Denisowi wyraźnie ulżyło.Gnali prawie tysiąc sztuk bydła, które tłoczyło się przed nimi, wzbijając tyle kurzu, że trudno było oddychać.Dwa dni wędrowali z Rorkes Drift, gdzie rozwiązany został korpus ekspedycyjny.- Dzisiaj w nocy przetrzymamy je w zagrodach, a jutro rano pogonimy dalej [ Pobierz całość w formacie PDF ]