RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na jego perlistoszarej tunice i pończochach widniały czerwono-białe symbole.Brązowe włosy miał krótko przystrzyżone.W miejscu, gdzie powinna być prawa ręka, sterczała z rękawa skórzana tuba.- Nie pragnę Smoczego Tronu, uwierz mi, Eliasie - szepnął.Mówił ła­godnie, a mimo to jego słowa docierały do kryjówki Simona jak strzały.-Ostrzegam cię tylko przed duchownym Pryratesem, to człowiek o.nieczystych zamiarach.Nie sprowadzaj go tutaj, Eliasie.Jest niebezpieczny, uwierz mi.Znam go jeszcze z dawnych czasów seminaryjnych z Usir w Nabban.Mnisi unikali go jak zarazy.A ty wciąż dajesz mu posłuch, jakby można mu było ufać tak jak księciu Isgrimnurowi albo staremu sir Fluirenowi.Głupcze! On doprowadzi nasz dom do ruiny.- Uspokoił się po chwili.- Proszę, zrozum, chcę tylko udzielić ci płynącej z serca rady.Nie czynię najmniejszych zakusów na tron.- W takim razie opuść zamek! - warknął Elias i skrzyżowawszy ramiona odwrócił się od brata.- Odejdź i pozwól mi przygotować się do objęcia rzą­dów, tak jak mężczyźnie przystało, bez narzekań i manipulacji.Starszy książę też miał wysokie czoło i zakrzywiony nos, lecz był znacznie potężniej zbudowany niż Josua.Wyglądał na takiego, co potrafi przetrącić komuś kark gołymi rękoma.Jego włosy były równie czarne jak jego buty do konnej jazdy i tunika.Miał na sobie przybrudzone w podróży zielone pończochy i zie­lony płaszcz.- Obaj jesteśmy królewskimi synami, och, przyszły Królu.- Josua uśmiechnął się szyderczo.- Zgodnie z prawem korona należy do ciebie.Niech cię nie trapią żale, jakie mamy do siebie.Daję ci słowo, że twa królewska dusza może być spokojna.Ale - tutaj jego głos znowu nabrał siły - nie pozwolę, słyszysz, nie pozwolę się wygnać z domu mojego ojca nikomu - nikomu.Nawet tobie, Eliasie.Jego brat odwrócił się.Ich spojrzenia skrzyżowały się jak dwa miecze.- My mamy do siebie żale? - warknął Elias, a jego głos załamał się.-Jakiż ty możesz mieć do mnie żal? Może chodzi o twoją rękę? - Odszedł kilka kroków i stanął tyłem do brata.Mówił teraz z goryczą w głosie: - Strata ręki.Przez ciebie ja jestem wdowcem, a moja córka półsierotą, więc nie mów mi o żalach!Josua zastanowił się, zanim odpowiedział.- Wie.wiem o twym bólu, bracie - powiedział wreszcie.- Lecz czy nie wiesz, że nie tylko rękę, ale i życie bym oddał.!Elias odwrócił się, sięgnął dłonią do szyi i wyciągnął spod tuniki coś bły­szczącego.Simon otworzył usta.Nie był to nóż, lecz coś miękkiego, jakby kawałek lśniącego materiału.Elias z drwiną machnął tym przed twarzą zasko­czonego brata, po czym rzucił na podłogę i odwróciwszy się na pięcie odszedł w górę nawy.Josua stał jakiś czas nieruchomo.Wreszcie jakby we śnie schylił się, by podnieść jasny przedmiot - kobiecy srebrny szal.Gdy patrzył, jak lśni w jego dłoni, twarz wykrzywił mu grymas bólu, a może wściekłości.Simon odetchnął kilkakrotnie, zanim Josua schował szal za koszulę i wyszedł za bratem z kaplicy.Odczekał dość długo, nim poczuł się tak bezpieczny, by ośmielić się wyjść ze swej kryjówki i przekraść do głównych drzwi.Czuł się, jakby oglądał lalkowe przedstawienie, specjalnie dla niego wystawioną sztukę Usiresa.Świat nagle wy­dał mu się mniej pewny, mniej stabilny, jeśli książęta Erkynlandu, spadkobiercy całego Osten Ard, potrafili krzyczeć i awanturować się jak pijani żołnierze.Kiedy Simon wyjrzał z chóru, zaskoczył go jakiś ruch.Postać w brązowej kurtce oddalała się pospiesznie; był to ktoś młody, w wieku Simona albo nawet młodszy.Obcy obejrzał się do tyłu - Simon dostrzegł zaskoczone oczy, lecz nie rozpoznał osoby.Czy i tamten szpiegował książąt? Simon poczuł się ogłu­piały jak powalony słońcem wół.Zdjął z gniazda kapelusz, co przywróciło ptakom światło dzienne i wywołało ich piski.Pokiwał głową.Był to burzliwy poranek.4.KLATKA DLA ŚWIERSZCZYMORGENES ciskał się po swej pracowni w poszukiwaniu zagubionej książki.Machnął Simonowi ręką, żeby poszukał sobie jakiejś klatki dla ptaków, i po­wrócił do swych poszukiwań, wywracając stosy manuskryptów i foliałów, ni­czym ślepy olbrzym w mieście pełnym kruchych wież.Znalezienie domu dla piskląt okazało się trudniejsze, niż Simon przypuszczał.Wprawdzie było tu mnóstwo klatek, lecz żadna nie była cała.Niektóre miały tak szeroko rozstawione pręty, że wydawały się być przeznaczone dla świń lub niedźwiedzi.Inne pełne były różnych przedmiotów, które ani trochę nie przy­pominały ptaków.Wreszcie znalazł odpowiednią pod belą lśniącego materiału.Sięgała mu do kolan i miała kształt dzwonu.Wykonano ją z ciasno poskręcanych rzecznych trzcin.Była pusta i tylko na dnie wypełniono ją warstwą piasku.Ciasno zawiązany sznurek blokował niewielkie drzwiczki.Simon rozwiązał wę­zeł i otworzył klatkę.- Przestań! Przestań natychmiast!- Co? - Simon odskoczył.Doktor był już przy nim i nogą zamknął drzwiczki.- Przepraszam, że cię przestraszyłem - rzucił zdyszany - ale powinienem pomyśleć, zanim po­zwoliłem ci tu grzebać.To ci się chyba nie przyda.- Dlaczego nie? - Simon pochylił się nad klatką, lecz nie znalazł w niej nic nadzwyczajnego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl