RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Takiego sobie przyuważ, choćby był szpetny jak diabeł albo rozpustnik.Inaczej w chorobę kobiecą popadniesz jak wiele innych, co ciągle uda zaciskają.Lepkie wargi niemowlaka ssały mocno dużą brodawkę piersi Leśniakowej, która przymknęła powieki.- Czy to cię boli? - zapytała Weronika.- Co takiego?- Jak cię mocno ssie.- Zgłupiałaś, Weroniko? To jest prawie tak samo przyjemne, jakby cię chłop załatwiał.Mam dużo pokarmu i karmię dzieciaka tylko lewą piersią.Prawą daję swojemu chłopu, żeby był silniejszy.Z początku trochę się brzydził mojego pokarmu, ale teraz już przywykł.A mnie jest jeszcze przyjemniej, kiedy tak obydwoje mnie ciućkają.Nigdy nie dawałaś mężowi possać swojej piersi?-Nie.- To źle.Oni się wzięli z kobiety, to znaczy, że każdego mężczyznę jakaś tam kobieta urodziła i wykarmiła piersią.Każdy też wyszedł nie uchem, ale z krocza.Dlatego te rzeczy tak ich do nas ciągną.Weronika milczała.Myślami była bardzo daleko w lesie, przy Marynie.To, co się z nią działo, nie było takie proste, jak to przedstawiała Leśniakowa.Kochała Maryna miłością wielką, czystą i prawdziwą, nie żądał od niej, aby rozchylała mu swoje nogi, aby dawała mu ssać swoją pierś, mówił, że nie pożąda żadnej kobiety.Ale dodał, że to mu minie - i co ona wtedy zrobi? Czy potrafi go zmusić, aby ją wziął siłą, tak jak tylu mężczyzn w lesie, jak jej były mąż? Już raz uciekła z jego łóżka.Gdy jej znowu dotknie, też chyba ucieknie z ich wspólnej sypialni.Wracała do domu, kiedy Józef Maryn na plantacji nasiennej kończył rozmowę z leśniczym Stęborkiem.- Jak pan widzi, panie Maryn, prawie wszystkie sadzonki przetrzymały zimę - chwalił się Stęborek.- Bo trzeba panu wiedzieć, panie Maryn, że jest o lesie prawda naukowa, ale jest i inna.Las musi człowieka pokochać.A miłość jest tajemnicza.Dla przykładu zdradzę panu pewną historię, którą niech pan zachowa dla siebie.Otóż mam żonę ładną i czyściutką jak blask księżycowy.A przecież mogę z nią co najwyżej raz w tygodniu mieć przyjemność.Raptem spotkałem kobietę zupełnie inną, co tu dużo gadać, nawet wstrętną, z tłustym ciałem i ogromnym zadem.I proszę sobie wyobrazić, miałem z nią stosunek aż jedenaście razy.Kolejno.Tutaj, na tej plantacji.Nawet nie wiedziałem, że jest we mnie taka potężna siła.Czy pan myśli, że ta moja siła nie emanuje na te małe sadzonki? Może to tylko dzięki tej potężnej sile przetrzymały one zimę? Rad jestem, że pan tutaj wrócił, panie Maryn, i nie widzę powodu, aby nie nawiązać z panem przyjaźni.Otrzymałem już dom po Kuleszy, piękną leśniczówkę, a tamtą po Izajaszu Rzepie wzięto do remontu.Nie patrzę już chciwym okiem na dom po Horście.Maryn kiwał głową i udawał, że słucha Stęborka.Dowiedział się, na którym zrębie pracują Budrys i Karaś, i gadanina leśniczego nic go nie obchodziła.Udawał jednak, że słucha wynurzeń, wyrozumiale uśmiechał się, potem pożegnał Stęborka i ruszył we wskazane miejsce.Ogromny traktor Budrysa ściągał ż golizny zrębu stuletnie sosny i układał je wzdłuż drogi leśnej.Na środku zrębu Karaś palił wielkie ognisko i wrzucał do niego gałęzie i czubki sosen.Człowiek musiał najpierw uporządkować las, aby posadzić nowe drzewa.Maryn zeskoczył z klaczy, puścił ją wolno i podszedł do ogniska.Zobaczył go Budrys, zatrzymał traktor i też ruszył w kierunku Maryna, który już zdążył usiąść przy ognisku na dwóch podsuniętych sobie pod tyłek grubych drągach.Dopiero gdy zbliżył się Budrys, także i Karaś odważył się przykucnąć przy ognisku.- Pan już nie jest strażnikiem łowieckim - odezwał się Budrys.- Tak.Dlatego tu przyjechałem - wyjaśnił Maryn.Bez słowa wyjął z raportówki dużą kopertę, otworzył ją i tak samo bez słowa zaczął wrzucać do ogniska fotografie, oświadczenia, cały materiał, który kiedyś zebrał przeciw kłusownikom.- To już nie musimy być pana przyjaciółmi? - upewniał się Karaś.- Nie.- Na pewno?- Na pewno, panie Karaś.Spaliłem przy was wszystkie dowody.- Dlaczego? - wtrącił się podejrzliwie Budrys.- Ponieważ przestałem być strażnikiem łowieckim i nic mnie nie obchodzi, co się dzieje w lesie.- I pistoletu też pan już nie ma - zauważył radośnie Karaś.- Nie mam.- To teraz możemy panu dać nauczkę za pobicie i za strach - podjudzał się Karaś.- Tak - uśmiechnął się Maryn.Ów uśmiech rozzłościł Karasia.Rozejrzał się.Zobaczył sękaty kij i chwycił go, aby nim uderzyć Maryna.Ale ten zerwał się jak sprężyna, złapał za jeden z drągów, na którym siedział, bo niczego w tej chwili bardziej nie pragnął jak dać tym dwóm ludziom nową nauczkę.W walce na drągi i kije był kiedyś najlepszy.Wprawdzie dawne to czasy - lecz przecież pamiętał wszystkie konieczne w takiej sytuacji ruchy obronne i atakujące.Budrys chwycił kij trzymany przez Karasia i wyrwał mu go z ręki.- Nie bądź głupi, Karaś.Czy on by tu przyjechał tak spokojnie, gdyby się bał twojego kija?Maryn usiadł przy ognisku.- Żaden z was nie trafił na milicję ani do sądu - rzekł.- Oczekiwałem wdzięczności, a nie kija, panie Karaś.I za to, że odwołał pan swoje oświadczenie, też nie miał pan żadnych kłopotów.Dostałem majątek po Horście Sobocie i będziemy musieli żyć obok siebie przez długie lata.- Są takie miejsca w lesie.- zaczął Karaś.Dokończył za niego Maryn:-.takie miejsca, gdzie jak pana zawlokę, nikt już pana nie znajdzie do końca świata.Budrys znowu usiadł przy ognisku, z kieszeni wyplamionej kurtki wyjął chleb ze słoniną w zatłuszczonym gazetowym papierze.- Pan nie pogardzi kawałkiem chleba, panie Maryn? - zapytał grzecznie.- Nie pogardzę.- A ty, Karaś?- Nie chcę - odburknął tamten.Żałował, że dał sobie wyrwać kij i nie mógł się zemścić na Marynie.Ale pilnie słuchał, co do Maryna mówił Budrys.- Stary Horst dał panu cały majątek.Nie Weronice, lecz właśnie panu.To był wariat, nie taki jednak, aby oddawać majątek byle komu.Dlatego tak sobie myślę, że w panu coś jest, co on odkrył, ale innym nie tak łatwo zauważyć.Gadają, że pan potrafi się zmieniać w wilka.Tylko stare baby wierzą w takie głupstwa.Pan jest gorszy od wilka.- Tak.- I na to zwróciłem uwagę, że dobrze się pan czuje w lesie, choć przyszedł pan tutaj z miasta.Pan jest tak jak i my: leśnym człowiekiem.- Szkoda, że o tym nie wiedział stary Horst.Nie dałby mi swego majątku - uśmiechnął się Maryn.- Nienawidził lasu i leśnych ludzi.- To prawda - przytaknął Marynowi i wręczył każdemu po kromce chleba ze słoniną.- Dlatego zastawił na pana pułapkę.- Jaką? - zainteresował się Karaś, z którego już uleciał gniew i zaczai odczuwać coraz większą ciekawość wobec dawnego strażnika łowieckiego.- Tę kobietę w domu.Weronikę.- powiedział cicho Budrys.- Wszyscy ją mieli.- pogardliwie wzruszył ramionami Karaś.- Ja nie miałem - odparł Maryn.- I to pana szczęście - oświadczył z powagą Budrys.- Bo kto ją miał, już od dawna uciekł stąd, gdzie go oczy poniosły.To mściwa bestia.Wilk nie jest tak groźny jak wilczyca.Z nadleśniczego Tarchońskiego tylko strzępy zostały, które lekarze musieli zszywać.A gajowy Wzdręga to nie ruszał się bez strzelby, w końcu stchórzył i wyniósł się gdzie indziej.Rozbierz się, Karaś, pokaż panu Marynowi szramy na ciele [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl