[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Prawda powiedział Minc. A jest on przede wszystkim znany z teore-matu, nazwanego na jego cześć.Czy moglibyśmy gdzieś porozmawiać? Nie mamy o czym rozmawiać, Lwie Christoforowiczu powiedział sta-rzec.Minc nie zdziwił się.Zaletą, jak i wadą jednocześnie, życia w niewielkimmieście, jest to, że człowiek jest znany.I powinien znać resztę. Możemy pójść do mnie powiedział Minc. Na Puszkina.Poczęstujępana herbatą z moroszką, przysłali mi z Norwegii.Mój doktorant zawsze przysyłami baryłkę maliny moroszki na rocznicę śmierci Puszkina. Nie powiedział staruszek. Nie mam o czym z panem rozmawiać.Jestem zmęczony. Przecież ja niczego od pana nie chcę powiedział mc. Chciałbym tylkookazać panu swój szacunek. Ach, bez kpin! odciął Bruno Wasyljewicz. Niemało ludzi w moimżyciu obiecywało mi swoje poparcie i nawet pieniądze.Jednakże kończyło się towszystko kolejnym rozczarowaniem.Chce mnie pan do czegoś wykorzystać? Nieuda się panu.Jestem nieprzydatny. A to? zapytał Minc podsuwając Bruno Wasyljewiczowi pod nos seme-stralną pracę Gawriłowa. To jest dowód mojej bezsilności nie zawahawszy się nawet odpowiedziałBruno Wasyljewicz Jeśli nie chce pan iść do mnie powiedział Minc to ja odprowadzępana. Ach, po co to panu? niemal rozpłakał się staruszek. Ponaigrywa siępan, pokpi ze starego, a ja potem będę się czuł jeszcze gorzej! Po co to panu,profesorze, do którego przyjeżdżają akademicy, któremu moroszkę przysyłają, nopo co takiemu człowiekowi brudzenie rąk o osobę tak nikczemną jak ja? Dość! krzyknął Minc, który potrafił być twardy i nawet okrutny, jeśli godo tego skłaniały okoliczności. Skoro nie idzie pan do mnie, to ja do pana.140 Do mnie nie wolno powiedział Bruno Wasyljewicz. Mam niedobrąsąsiadkę. I bardzo dobrze ja też jestem niedobry.Bruno Wasyljewicz całkowicieoklapł i już się nie sprzeciwiał.Milczał aż do samego domu.Minc też milczał.Czuł się podle z powodu tej napaści na bezbronnego człowieka.Zatrzymali się przed czarnym ze starości, drewnianym piętrowym domem.Kiedyś w Wielkim Guslarze była wybudowana cała dzielnica takich domów zetrzydzieści.Miał się bowiem rozwijać przemysł drzewny, kosztem tu zesłanych.To było na początku lat trzydziestych.Dzielnica nazywała się Belki.Od tego czasu wiele się zmieniło, zesłańcy wyjechali i baraki niemal wszystkiezostały zburzone. Od tamtych czasów pan tu mieszka? domyślił się Minc. Nie odpowiedział Bruno Wasyljewicz. My jesteśmy przyjezdni.W korytarzu było ciemno choć oko wykol, Bruno Wasyljewicz czymś szele-ścił, macał palcami po ścianie, szukając klamki do swoich drzwi. Nie zamykam na klucz powiedział.W jego pokoju panował półmrok, okno zasłaniała stora.Z różnych ciemnychkątów ruszyły do nich koty, nie miauczały, tylko piorunowały ludzi wzrokiem. One wiedzą, jaki jest do nich stosunek mojej sąsiadki, Marii Siemionow-nej szepnął Bruno Wasyljewicz. Już niejeden raz wzywała milicję.Koty wpuściły ludzi do pokoju.Stały dookoła nich, podnosząc pyszczki i ude-rzając o podłogę ogonami; było ich tu pół tuzina, albo i więcej. Czuje pan, jakie są głodne? zapytał Bruno Wasyljewicz. Tak powiedział Minc.Koty patrzyła na niego jak dzieci w sierocińcu, dzieci, które wiedzą, że płakaćnie wolno bo jeszcze zbiją, a jeść i tak nie dadzą. Proszę chwilę poczekać powiedział Minc.Chciał skoczyć na róg, tamwidział sklep spożywczy.Ale nie zdążył pobiec, ponieważ spod schodów wyłoniło się bezczelne na okobabsko w futrze z norek.Niosła duże pudełko z napisem Whiskas. Pieniądze masz? zapytała. Poznajcie się powiedział Bruno Wasyljewicz. Maria Siemionowna.Nasza sąsiadka i ostoja.Jednakże, muszę panią, Mario Siemionowno, rozczaro-wać.Nie dali mi pieniędzy na uniwersytecie.Nie dali, kazali przyjść jutro. Ile to kosztuje? zapytał Minc. Plus piętnaście procent powiedziała Maria Siemionowna. Proszęmnie też zrozumieć emeryturę mam nie ludzką a kocią.Ale żołądek, proszęo wybaczenie, ludzki.Minc kupił pudełko z kocią karmą, Maria Siemionowna odeszła przeliczającpo drodze pieniądze.Bruno Wasyljewicz i koty patrzyli na Minca nie mrugając.Minc Poczuł, że i Bruno Wasyljewicz jest gotów skosztować kociej karmy.141Pokój świadczył o biedzie właściciela, był przy tym zagracony ponad miarę,zastawiony rozwalającymi się meblami, jakby specjalnie urządzono go tak, bykotom było miło bawić się w chowanegoBruno Wasyljewicz postawił pudełko na stole, a koty zaczęły zawzięcie drzećkarton.Pokój dzieliła na dwie części zasłona.Niespodziewanie rozległ się zza niejgłuchy, przerywany głos: Otrzymałeś honorarium?I nie wiadomo było, czy to głos męski, czy kobiecy.Bruno Wasyljewicz od-wrócił się do profesora, przyłożył palec do ust, a potem odezwał się: Honorarium za wykłady mają zapłacić pod koniec tygodnia.Dzisiaj niemieli w kasie pieniędzy. Zawsze tak! Leń! złościł się ktoś za zasłoną. Poszedłbyś wcześniej,to i dla ciebie by wystarczyło.Koty szeleściły opakowaniem Whiskasa , chrupki rozsypały się po stole, ko-ty chwytały je i chrzęściły. Proszę siadać. Bruno Wasyljewicz wskazał krzesło, sam usiadł na wy-gniecionej kanapie. Mogę panu pożyczyć powiedział Lew Christoforowicz [ Pobierz całość w formacie PDF ]