RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W domu panował jeszcze większy rozgardiasz niż przedtem: wszędzie walały się resztki pospiesznie przyrządzanych posiłków.Sprawka małego łakomczucha - domyślił się Grillo: hot dogi i lody.- A gdzie jest mama? - zapytał Grillo.Philip wskazał na drzwi sypialni, wziął jakiś talerz - połowa zawartości talerza była już zjedzona - i zabrał się z pokoju.- Poczekaj! - wstrzymał go Grillo.- Jest chora?- Nie - odparł chłopczyk.(Wygląda, jakby od tygodni nie dosypiał - pomyślał Grillo).Ona Już nie wychodzi z pokoju - ciągnął Philip.- Najwyżej w nocy.Poczekał, aż Grillo kiwnie głową na znak, że zrozumiał, po czym odszedł do swojego pokoju, udzieliwszy, jak sądził, wszelkich należnych informacji.Grillo słyszał, jak chłopiec zamyka drzwi swojego pokoju, pozostawiając go sam na sam z jego problemem.Ostatnie wydarzenia nie dawały mu wiele czasu na miłosne marzenia, ale godziny, które spędził w pokoju, w którym teraz ukrywała się Ellen, pozostawiły niezatarte wspomnienie w jego umyśle i lędźwiach.Mimo wczesnej pory, ogólnego zmęczenia i rozpaczliwej sytuacji, panującej w Grove, jakaś jego część pragnęła zakończyć sprawę, która pozostawała otwarta od ostatniej wizyty: porządnie pokochać się z Ellen tuż przed zejściem pod ziemię.Zapukał do jej drzwi.Jedyną odpowiedzią był jęk.- To ja - powiedział Grillo.- Czy mogę wejść?Nie czekając na odpowiedź, nacisnął klamkę.Drzwi nie były zamknięte na klucz - otwarły się na pół cala, ale coś nie pozwalało im otworzyć się szerzej.Popchnął je mocniej Jeszcze mocniej.Krzesło, wsunięte pod klamkę po tamtej stronie drzwi upadło z hałasem na podłogę.Grillo wszedł do środka.Najpierw pomyślał, że jest sama.Chora i opuszczona.Leżała na niezaścielonym łóżku w szlafroku - nie zawiązanym, z rozrzuconymi połami.Poza szlafrokiem nie miała na sobie nic.Powolutku zwracała głowę w jego kierunku - jej oczy połyskiwały w zatęchłym powietrzu - a kiedy znieruchomiała, potrzebowała dobrych kilku chwil, by wykrzesać z siebie jakąś reakcję na jego widok.- To naprawdę ty? - spytała.- Oczywiście, że ja.Któż by inny?Usiadła na łóżku, przysłoniła się połą szlafroka.Zauważył, że nie goliła się od czasu, gdy tu był.Powątpiewał, czy w ogóle wychodziła z pokoju na dłużej.Unosił się tu zaduch długo nie wietrzonego pomieszczenia.- Nie powinieneś.patrzeć - powiedziała.Już cię widziałem nagą - mruknął.- Chciałbym znowu.- Nie chodzi o mnie.Zrozumiał, o czym mówiła, kiedy odwróciła od niego wzrok i popatrzyła w najodleglejszy kąt pokoju.Spojrzał i on.Skryte w głębokim cieniu stało tam krzesło, a na nim coś, co wchodząc do pokoju, wziął za stos ubrań.Ale to nie były ubrania.Bladość nie była bielizną, lecz nagą skórą; fałdy - mężczyzną zgiętym niemal w pół, tak iż jego czoło spoczywało na złożonych dłoniach Ręce miał związane w nadgarstkach sznurem, który sięgał mu kostek, także skrępowanych.- To jest Buddy - powiedziała Ellen cichym głosem.Na dźwięk swojego imienia mężczyzna uniósł głowę.Do tej pory Grillo widział tylko resztki ginącej armii Fletchera, ale potrafił już osądzić po ich wyglądzie, kiedy ich pół - życie zaczyna się z nich ulatniać.Teraz rozpoznawał te znaki.To nie był prawdziwy Buddy Vance, ale twór wyobraźni Ellen wcielenie jej pragnień i tęsknoty.Twarz pozostała niemal nietknięta; pewnie Ellen wyobraziła ją sobie dokładniej niż resztę ciała.Twarz Buddy'ego pokrywały głębokie zmarszczki - była jakby pobrudzona - a jednak pełna niezaprzeczalnego uroku.Kiedy usiadł zupełnie prosto, ukazała się inna część jego ciała, równie dokładnie przemyślana.Na zbieranych przez Teslę plotkach zawsze można było polegać.To senne widziadło posiadała organ godny osła.Grillo ocknął się z zawistnego zapatrzenia dopiero wtedy gdy mężczyzna przemówił:- Z jakiej racji pan tu wszedł? - zapytał.Fakt, że ten sztuczny twór ma dość siły wewnętrznej, by mówić, wstrząsnął Grillo.- Szszsz - uciszyła go Ellen.Mężczyzna spojrzał na nią; usiłował zrzucić więzy.- Wczoraj w nocy chciał odejść - powiedziała do Grillo.Nie wiem, dlaczego.Grillo wiedział, ale milczał.- Oczywiście nie pozwoliłam mu odejść.Lubi, żeby go wiązać.Kiedyś często się w to bawiliśmy.- Co to za jeden? - spytał Vance.- Grillo - odparła Ellen.- Opowiadałam ci o nim.- Przesunęła się na łóżku, wsparła plecami o ścianę, złożywszy ramiona na podciągniętych w górę kolanach.Wystawiła szparkę na widok oczu Vance'a; patrzył chciwie i z wdzięcznością, podczas gdy Ellen mówiła.- Wspominałam ci o Grillo.Kochaliśmy się w tym łóżku, prawda, Grillo?- Za co mnie karzesz? - spytał Vance.- Powiedz mu, Grillo - odezwała się Ellen.- On chce wiedzieć.- Tak - powiedział Vance.W jego głosie nagle zabrzmiała niepewność.- Niech mi pan o tym opowie.Grillo nie wiedział, czy śmiać się czy wymiotować.Już poprzednia rola, którą odegrał w tym pokoju, była tak perwersyjna, a tu proszę - coś nowego.Sen o związanym nieboszczyku prosi, by dręczono go opowieścią o współżyciu z jego kochanką.- Opowiedz mu - powtórzyła Ellen.Dziwny podtekst tej prośby przywrócił Grillo głos.- To nie jest prawdziwy Vance - z przyjemnością odzierał ją ze złudzeń.Jednak Ellen nie dała się zaskoczyć.- Wiem o tym - powiedziała i, leniwie odrzuciwszy w tył głowę.przyglądała się swojemu więźniowi.- Jest wytworem mojego umysłu.Jestem szalona.- Nie - zaprotestował Grillo.- On umarł - powiedziała cicho.Nie żyje, a jednak tu jest.Więc ja muszę być wariatką.- Nie, Ellen.to po prostu jest związane z wydarzeniami w Pasażu.Pamiętasz tego płonącego mężczyznę? Nie ciebie jedną to spotyka.Skinęła głową, przymykając oczy.- Philip.- powiedziała.Tak?- On też marzył.Grillo przypomniał sobie twarz chłopca: wymizerowaną, z tęsknotą w oczach.- Więc jeśli wiesz, że ten.mężczyzna nie istnieje naprawdę, to po co te gierki? - spytał.Zacisnęła powieki.- Już nie wiem.- zaczęła - co jest jawą, a co snem.("W tych słowach jest coś wzruszającego" pomyślał Grillo).- Kiedy się tu zjawił - ciągnęła - wiedziałam, że nie jest tu obecny w ten sposób, co przedtem.Ale może to nie ma znaczenia.Grillo słuchał w milczeniu, by nie straciła wątku.Napatrzył się ostatnio na rzeczy, które wprawiły go w oszołomienie - cuda i tajemnice - i pragnąc dać im świadectwo, trzymał się od nich z daleka.Było paradoksem, że ten fakt utrudniał mu zadanie.Był to także jego własny problem; był wiecznym obserwatorem; trzymał swoje emocje na wodzy w obawie, że wzruszenie zagłuszy chłodny obiektywizm, zdobyty z takim trudem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl