[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pieniądze są silniejsze niż niechęć.Zamilkł.Z dala ukazał się dom i klomb płonący purpurowymi różami, na których tle dostrzegli młodego człowieka ubranego w szare flanelowe spodnie i białą rozpiętą koszulę.Szedł on w ich stronę szybkim, zdecydowanym krokiem.— Nadciąga pierwszy zwiastun burzy — powiedział Chanda pogodnie i zrównał się z idącymi.Widząc generała w towarzystwie dwojga nieznajomych osób, młody człowiek zwolnił.— Karolino, pozwól, że przedstawię ci inżyniera Cowleya.— w oczach Somerville’a zapłonęły wesołe błyski.— Razem z panem Jowettem, którego jeszcze nie znasz, odgrywają w tym domu rolę diabłów wyciągających widłami z ognia, co prawda nie dusze, ale bezduszne figury bogów! Pan Cowley, pan Joe Alex.Cowley skłonił się Karolinie i Alexowi.Widać było najwyraźniej, że jest wzburzony i opanowuje się z trudem.— Bardzo mi miło państwa poznać.Chciałem zamienić kilka słów z panem generałem, ale nie będę teraz przeszkadzał i pozwolę sobie zgłosić się po południu, jeżeli pan generał pozwoli.— Znowu skinął głową i chciał ich wyminąć.— Dokąd pan idzie, Williamie? — Somerville zatrzymał go ruchem dłoni.— Za chwilę lunch.— Przejdę się jeszcze przez chwilę po parku.— Cowley spróbował się uśmiechnąć, ale próba ta wypadła dość żałośnie.— Na pewno zdążę.Jeszcze raz skłonił lekko głowę w kierunku Karoliny i wyminął ich.Po chwili zniknął za zakrętem ścieżki.— Zdaje się, że burza jeszcze nie minęła.— Somerville roześmiał się.— Karolino, czy zechcesz zabrać pana Alexa po południu na morze? Pogoda jest piękna, a chciałbym, żebyście trochę odpoczęli oboje po podróży.— Z przyjemnością — dziewczyna spojrzała na Joego.— Jeżeli tylko motorówka nadaje się do użytku a pan Alex zechce?— Będę szczęśliwy.Pogoda jest jak wymarzona do kąpieli.O ile, oczywiście.— urwał i spojrzał pytająco na Somerville’a.— Jeżeli o mnie chodzi, nie krępujcie się, moi mili.Po lunchu sypiam dwie godziny.Prawda, Chando? Niestety, stary mechanizm wymaga coraz więcej odpoczynku.Czytałem gdzieś, że starzy ludzie potrzebują mniej snu! Absurd! Kiedy jest ciepło i świeci słońce, oczy same mi się zamykają.Czy wiesz, Karolino — dodał pogodnie — że marzę tylko o jednym, żeby umrzeć w taki upalny, słoneczny dzień we śnie, siedząc na tarasie, z głową opartą wygodnie na poduszce, którą tylko Chanda i ty umiecie wsunąć tak, żeby nie łamała człowiekowi grzbietu.Odejść cicho, spokojnie i bez hałasu.To byłoby najlepsze.W przeciwnym wypadku zatruję życie otoczeniu! Nienawidzę chorób! — znowu roześmiał się.Alex spojrzał w prawo.Ścieżką, którą szedł poprzednio w stronę pawilonu, nadchodziły trzy osoby: dwie młode dziewczyny i mężczyzna.Wszyscy troje mieli w rękach rakiety tenisowe, a mężczyzna niósł siatkę z piłkami.— Oto i nasz, jakże systematyczny, wszystkowiedzący profesor Snider z córką i przyczyną sporów w tym domu, panną Meryl Perry! — generał uniósł drżącą szczupłą rękę i pozdrowił nią z daleka nadchodzących.Kruchość jego ciała i niesłychana żywotność umysłu, zaczynały powoli fascynować Alexa.Dziewięćdziesiąt lat była to granica, którą tak niewiele ludzi przekraczało.A jeśli udało się to komuś, sprawa bywała przeważnie żałosna.Tymczasem John Somerville zdawał się nie rezygnować z atrybutów samodzielnego istnienia, wszystko dostrzegał, ze wszystkiego wyciągał wnioski, i Joe zaczął być naprawdę ciekaw, jaka będzie najbliższa książka Somerville’a.Lubił ludzi walecznych, a waleczność tego starego człowieka niewiele miała wspólnego z opryskliwością i zrzędnością starego emerytowanego generała.I znowu odczuł, że rzeczywistość także w tym wypadku daleko odbiegała od modelu, który sobie wytworzył w wyobraźni.Dziadek John był zupełnie innym człowiekiem niż osoba, którą był gotów spotkać i z którą gotów był rozmawiać o.Właśnie, o czym? Somerville nie dał na razie poznać po sobie, że naprawdę chce o czymkolwiek z nim rozmawiać.Może nie chciał mówić w obecności Chandy?Nadchodząca trójka zrównała się z nimi tuż przed drzwiami wejściowymi domu.Nastąpiła formalność przedstawienia sobie nawzajem obecnych.Joe z uśmiechem przesuwał oczyma po twarzach stojących, byli jeszcze najwyraźniej rozgrzani walką na korcie.Gra w tak upalny dzień wymagała na pewno wielkiego wysiłku.A więc to był profesor Snider.Reginald Snider, jeden z największych znawców sztuki dawnych Indii.Musiał mieć około pięćdziesiątki, ale wyglądał o wiele młodziej.A to, oczywiście, była jego córka.Zanim wymieniono nazwiska, Alex nie miał żadnych wątpliwości, która z młodych dziewcząt nazywa się Dorothy Snider.Była bardzo podobna do ojca: ta sama pociągła, niezbyt piękna twarz, myślące, szare oczy i wysoki, imponujący u kobiety wzrost.A to Meryl Perry, młoda uczona.Była mniej więcej w wieku Karoliny.Może trochę młodsza? Ile lat właściwie miała Karolina? Znali się już tak dawno.Wszedł ostatni po stopniach i mijając drzwi zatrzymał się nagle na ułamek sekundy.Oczywiście! Znał jedną z tych twarzy, widział ją już gdzieś przedtem.Ale gotów był dać głowę, że nazwisko było inne.Jakie? Gdzie to było?.Potrząsnął głową.— Musiało mi się chyba wydawać — powiedział do siebie w duchu.Ale z przeszłości nadbiegały ostre, gwałtowne sygnały: Znam ją? Znam ją!A jednak było to przecież niemożliwe.Nazwisko Meryl Perry nie mówiło mu przecież nic poza tym, czego dowiedział się już od Parkera i z kilku zdawkowych słów generała Somerville’a.Meryl Perry? Nie.Na pewno nie.Ale może nazwisko to brzmiało kiedyś inaczej?Stracił nagle pewność.Młode kobiety bywają tak podobne jedna do drugiej w naszej epoce.— pomyślał.Może został mi po prostu w pamięci obraz kogoś innego, kogo ona bardzo przypomina.Pomyślał o anonimowych listach otrzymanych przez Parkera i przygryzł wargi.Chociaż dzień był piękny, nie przybyli tu przecież, Karolina i on, na weekend.Nad Mandalay House krążyło, być może, widmo nieszczęścia.W tej sytuacji każde pytanie, pozostające bez odpowiedzi, mogło okazać się fatalne w skutkach.— Dawno cię Nie widziałam, Meryl! — powiedziała Karolina zatrzymując się wraz z innymi w hallu.— świetnie wyglądasz!— W naszym wieku to już komplement! — Meryl Perry roześmiała się.Wyglądały obie tak dziewczęco, że profesor Snider wybuchnął głośnym śmiechem.— I któż tu mówi o wieku! Wy, moje panienki?— Pokrzepiona na duchu idę się przebrać! — Karolina skierowała się ku schodom, opierając dłoń na stojącej pod ścianą ogromnej rzeźbie, przedstawiającej Buddę w pozie kontemplacji [ Pobierz całość w formacie PDF ]