[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odpowiedział mu tubalny śmiech Tula.Logen nie czuł się już częścią tamtej drużyny.Może nigdy do niej nie należał.Ot, zbieraninaludzi, których pokonał w walce.Których oszczędził bez żadnego sensownego powodu.Ludzi,którzy nienawidzili go bardziej niż samej śmierci, lecz musieli pójść za nim.Nie przyjazniłsię z nimi bardziej niż z Dreszczem.Może Wilczarz był jego jedynym prawdziwymprzyjacielem w całym wielkim Kręgu Zwiata, ale nawet w jego oczach Logen widywałczasami ten stary cień zwątpienia, znajomy ślad strachu.Zastanawiał się, czy teraz też by godostrzegł.Wilczarz wynurzył się z mroku.- Jak myślisz, przyjdą jeszcze dzisiaj?- Prędzej czy pózniej na pewno spróbują po ciemku - przyznał Logen - ale Bethodbędzie chyba wolał poczekać, aż bardziej nas zmęczy.- To można być jeszcze bardziej zmęczonym?- Przekonamy się.- Logen skrzywił się i przeciągnął obolałe nogi.- Naprawdę mamwrażenie, że dawniej było jakoś łatwiej.Wilczarz prychnął.Nie roześmiał się, po prostu sygnalizował Logenowi, że gousłyszał.- Pamięć potrafi wyczyniać cuda.Pamiętasz Carleon?- Pewnie.- Logen spojrzał na kikut obciętego palca i zacisnął dłoń w pięść.Bo pięśćwyglądała tak samo jak zawsze.- Dziwne, jakie wtedy wszystko wydawało się proste.Dlakogo walczysz i o co.Chociaż i tak było mi to obojętne.- Mnie nie - przyznał Wilczarz.- Poważnie? Trzeba było powiedzieć.- A co? Posłuchałbyś?- Pewnie nie.Długą chwilę siedzieli w milczeniu.- Myślisz, że wyjdziemy z tego żywi? - spytał Wilczarz.- Może.Jeśli Unia przyjdzie jutro.Albo pojutrze.- A myślisz, że przyjdzie?- Może.Trzeba mieć nadzieję.- Nadzieja nie sprawi, że coś się wydarzy.- Zwykle bywa wprost przeciwnie, ale póki żyjemy, póty mamy szansę.Może tymrazem się uda.Wilczarz z pochmurną miną wpatrywał się w płomienie.- Dużo tych może.- Jak to na wojnie.- Kto by pomyślał, że kiedyś rozwiązanie naszych problemów będzie uzależnione odbandy Południowców, hmm?- Każde rozwiązanie jest dobre, jeśli się sprawdza.Trzeba trzezwo patrzeć na życie.- Trzezwo, powiadasz.To powiedz, tak szczerze: myślisz, że przeżyjemy?Logen się zamyślił.- Może - odparł po chwili.Buty mlasnęły na rozmiękłym gruncie i do ogniska podszedł Dreszcz.Rozciętą głowęmiał owiniętą szarym bandażem, spod którego smętnie zwisały przetłuszczone, mokre włosy.- Wodzu.Wilczarz wstał z uśmiechem i klepnął go w plecy.- W porządku, Dreszcz.Dzielnie siędziś spisałeś.Cieszę się, że do nas przystałeś, chłopcze.Wszyscy się cieszymy.- Wilczarzspojrzał znacząco na Logena.- Wszyscy.Pójdę już, zdrzemnę się chwilę.Do zobaczenia przynastępnym szturmie.Czyli pewnie niebawem.I odszedł w noc.Dreszcz i Logen mierzyli się wzrokiem.Może Logen powinien był przesunąć dłońbliżej rękojeści noża, wypatrywać gwałtownych ruchów i w ogóle zachować czujność, ale byłna to zbyt zmęczony i obolały.Siedział więc tylko i patrzył.Dreszcz zacisnął usta i przykucnął z drugiej strony ogniska, powoli, z wahaniem,jakby zamierzał zjeść coś, o czym wie, że jest zepsute, ale nie miał wyboru.- Na twoim miejscu pozwoliłbym tym skurwielom mnie zabić - odezwał się po chwili.- Parę lat temu na pewno tak bym zrobił.- Co się zmieniło?Logen zmarszczył brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią.W końcu wzruszyłobolałymi ramionami.- Staram się być lepszy niż dawniej.- Myślisz, że to wystarczy?- Co innego mogę zrobić?Dreszcz spojrzał posępnie w ogień.- Chciałem powiedzieć.- Obrócił słowa w ustach, zanim w końcu je wypluł: -Chciałem ci podziękować.Tak mi się wydaje.Ocaliłeś mi dzisiaj życie, zdaję sobie z tegosprawę.Nie przyszło mu to łatwo.Logen doskonale go rozumiał: ciężko jest zaciągnąć długwdzięczności u człowieka, którego nienawidzisz.Trudno go potem tak samo nienawidzić.Utrata wroga - jeśli dostatecznie długo był twoim wrogiem - bywa gorsza od utratyprzyjaciela.Dlatego tylko ponownie wzruszył ramionami.- To nie było nic wielkiego.Trzeba dbać o swoich.Tyle.Wiem, że jestem ci winien owiele więcej.Tego długu nigdy nie spłacę.- Nie, ale przynajmniej próbujesz.I ja to widzę.Dreszcz wstał i zaczął się cofać od ogniska, ale zatrzymał się jeszcze i odwrócił.Odblask płomieni liznął go po stężałej w zawziętym grymasie twarzy.- Tak naprawdę to chyba o nikim nie da się tak po prostu powiedzieć, że jest dobryalbo zły.Nawet o tobie.Nawet o Bethodzie.O nikim.- Nie.- Logen zapatrzył się w płomienie.- Nie da się.Każdy ma swoje powody, cidobrzy i ci zli też.Wszystko zależy od tego, po której jesteś stronie.IDEALNA PARAJeden z niezliczonych służących Jezala wspiął się na drabinkę i marszcząc wskupieniu brwi, z namaszczeniem nałożył mu koronę.Wprawiony w nią olbrzymi brylantrozbłysnął bezcennym blaskiem.Służący ostrożnie pokręcił koroną w przód i w tył, żebyobszyta futrem obręcz mocniej objęła czaszkę Jezala, w końcu zszedł, zabrał drabinkę iobrzucił krytycznym spojrzeniem efekt swoich wysiłków [ Pobierz całość w formacie PDF ]