RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.P³azy te mia³y teraz nieswoje barwy.Któ¿ wie - mo¿e Sni³y tej cudnej nocy sen o ¿yciu na pochy³oSci urwiska góry,w szumie.ga³êzi, w poSwistach zielonych igie³, gdy hucz¹ tr¹by górskiego wiatru.- To nasza droga, nasza bia³a, szczêSliwa droga.- szepnê³a Helena.- Tam pojedziemy.Tajest droga prowadz¹ca do szczêScia.202 - Patrz, a ta bia³a Sciana domu.- mówi³ Rafa³ cicho, jakby zwierza³ tajemnicê i nie chcia³przerwaæ zaczarowanego snu Sciany.- Nie, nie! Tam.- Przecudna, bia³a Sciana.G³os obojga by³ inny, odmienny, zgo³a niepodobny.S³uchali siê wzajemnie z radosnym zdu-mieniem, a ka¿de s³owo, ka¿dy dxwiêk spada³ w tajemnicz¹ skarbonê, jak diament bez ceny.Woxnica skoczy³ na kozie³ i ruszyli dalej.GoSciniec bieg³ teraz chy¿o w dó³, ku rzece lSni¹-cej, z szumem i zawodzeniem rw¹cej po kamieniach.£o¿ysko jej, wys³ane szeroko rozmie-cionymi g³azami, widaæ by³o z oddalenia.Nad brzegiem sta³y wierzby o w¹skich a d³ugichliSciach, które teraz w Swietle ksiê¿yca jaSnia³y od rosy szarobia³ej.LiScie te chwia³y siê i wy-gina³y ku Swiat³u, ³udz¹c, ¿e to one szemrz¹ tak g³oSno.Wysoko wzbi³ siê ksiê¿yc.By³o po pó³nocy.Szczyty leSnych gór odrzyna³y siê w zrzed³ymb³êkicie nieba kud³at¹ i potargan¹ albo kêdzierzaw¹ i we³nist¹ lini¹.Zimno by³o coraz bar-dziej, jak na nizinach w póxnej jesieni.Na prawo i na lewo le¿a³y przy bia³ej drodze cienietak g³êbokie i czarne, ¿e zda³y siê byæ otch³aniami bez dna.Sz³y przed oczyma w g³êbokoSægruntu jakby wskroS ziemi jaskinie dolin.Tam to rzuca³a siê droga w rozwart¹ paszczê.Oczywierzyæ nie chcia³y, ¿e ta jasna, srebrnolita wstêga tam pójdzie, ¿e tam w³aSnie oSmieli siêpowieSæ za sob¹.Serca wo³a³y na ni¹, gdy nagle zwraca³a w bór czarny i zimny, w gêsty jegomrok, w kniejê ziej¹c¹ mroxnym oddechem.Olbrzymie Swierki wychyla³y niespodziewaniekolosalne swe szczyty jak gotyckie wie¿e otoczone bogactwem kwiatonów.S³ychaæ by³o, gdykonie sz³y pod górê noga za nog¹, szept drzew, ni to mowê wysi³u tych miejsc nie zdobytychprzez cz³owieka, ni to przestrach pustyni ze snu ocknionej.W cieniu Sni¹ce ga³êzie, cichozwieszone ku ziemi, wzdryga³y siê niespodzianie i pochyla³y z cichym a z³owieszczym sy-kiem.£oskot kó³ bryki hucza³, a porywczy têtent kopyt rozlega³ siê na sennej drodze.Lecia³stamt¹d w martwy las na podobieñstwo tysi¹ca toporów rozr¹buj¹cych kamienn¹ ciszê.Strach-niestrach owiewa³ dusze.Patrzali w ten kraj jakoby w obraz mi³oSci swej, w tajemni-cê swego ¿ycia.Sk¹d¿e przysz³a ku nim ta ziemia przedziwna? Kto j¹ dla nich uczyni³? Oczynurza³y siê w ni¹, nurza³y bez koñca i, zapamiêtawszy siê w cudnym blasku miesiêcznym,nie mog³y obj¹æ piêknoSci.W sercach powstawa³ nies³ychany ¿al, przeobra¿a³ siê w krzykprzera¿enia czy radoSci, w hymn Swiêty, na który w mowie ludzkiej nie ma s³Ã³w.Dusze, jakniemowy, chcia³y z siebie wydrzeæ choæby jeden dxwiêk, jedn¹ nazwê, jedno imiê, a tylkog³êbokie westchnienie, do stworzenia sylaby niezdolne, zawieraj¹ce w sobie ca³kowite czu-cie - wyrywa³o siê ku gwiazdom rozsypanym w niebiosach.Wtem droga zawis³a nad urwiskiem i skrêci³a siê w miejscu.Las uciek³ sprzed oczu i, jakobyciemne skrzyd³o, chy¿o polecia³ w bok, na dó³.Helena krzyknê³a.W dali, w przestworzu,w odleg³ej dolinie miêdzy dwiema górami, których czarne puszcze zlewa³y siê ze sob¹, uka-za³ siê inny Swiat.Zda³o siê, ¿e siê odchyla kraina ksiê¿yca.Z daleka, z nieskoñczonoSci, zza czarnych lasów p³yn¹³ poziomo z³oty dym ob³oku i rozwie-wa³ siê w b³êkitn¹ nicoSæ.Nad nim, spomiêdzy miêkkich zwojów podnosi³y w niebo kamien-ne g³owy bezleSne turnie, rozszarpane, jakby by³y skamienia³ym na wieki wiatrem.Zimne ichoblicza uSmiecha³y siê w z³otawym niebie.Helena przycisnê³a ramiê swe do ramienia kochan-ka i nachyli³a ku niemu usta.Us³ysza³ jej szept:- Widzisz! Tam jest nasze szczêScie.Widzisz? To jest szczêScie.Cichy Smiech, cichy Smiech zadr¿a³ w jej krtani.Po chwili znowu szepta³a:203 - Czeka³am na ciebie tak d³ugo, przez ca³¹ m³odoSæ, o szczêScie, o z³ote moje, o niebotyczne,o najwy¿sze, uSmiechniête!.Tu, na twoich piersiach by³ wilk, tu, gdzie tak bije serce! AleSgo zabi³.O, panie mój! Straszna morda wilcza i bia³e k³y by³y tu, obok gard³a.Krzywe pazu-ry wbija³y siê miêdzy ¿ebra, a Slepie patrza³y w twe oczy! Jak¿eS jest mê¿ny, silny i straszny!Jak¿eS jest niezwyciê¿ony! Mocniejszy jesteS ni¿ zima, ni¿ lód, ni¿ wicher! Mocniejszy je-steS ni¿ wilk.Ty siê nie boisz nikogo na ziemi! Masz przy sobie sztylet, nabit¹ kulami broñ,ale nade wszystko ty jeden masz serce z ¿elaza.Drwisz sobie i Smiejesz siê weso³o z ludzi,z przysi¹g i Slubów.Nie boisz siê nikogo, nikogo, nikogo na ziemi.Ani ludzi, ani zwierz¹t!Któ¿ mo¿e wyjSæ naprzeciwko nas? Powiedz.Nikt! My jesteSmy sami jedni na Swiecie! Je-steS straszny! JesteS piêkny! Dr¿ê na sam¹ mySl.Jestem twoj¹ s³u¿ebnic¹.O, mi³y.Tam.204 Góry, dolinyChata ich sta³a samotnie u skraju puszczy.Czarny jej dach gin¹³ w cieniu odwiecznych jawo-rów.Z wielkich pniów Swierka wyciosane by³y Sciany chaty, jakoby zamek.Spiczasty a roz-³amany poSrodku dach jej wysuwa³ siê poza Sciany i tworzy³ chodnik pod okapem, od d¿d¿uchroni¹cy.Rciany domowe dawno sczernia³y: by³y ciemnobr¹zowe jak odSwiêtna cucha gó-rala.Mocne drzwi nabite ko³kami prowadzi³y do tej Swietlicy, gdzie siê przed ludxmi scho-wa³o ich szczêScie.Kochane by³y te drzwi!Jak¿e im mi³y by³ Sliski zgrzyt zasuwy, gdy o Swicie stary gazda przynosi³ pod ich próg mle-ko jeszcze dymi¹ce, placki z owsa, ser owczy, miód i poziomki! Jak¿e im mi³e by³y te drzwigrube, sk³adane niezwykle, okr¹g³e u góry, spojone drzewn¹ sw¹ moc¹, nabite jesionowymiko³kami, a uroczyste jak organy, gdy w póxn¹, d¿d¿yst¹ noc, znu¿eni i g³odni, przemoklii senni, przychodzili do nich z daleka i ko³atali w nie ha³aSliwie mówi¹c: Otwórzcie siê, drzwikochane, prowadxcie nas do domu szczêScia, do Swietlicy mi³oSci.Odemknij siê, wrzeci¹-dzu bukowy, litoSciwy bracie, coS nas ju¿ puSci³ za wysoki próg ciemnego domu szczêScia,za próg wysoki Swietlicy mi³oSci.Przed chat¹ ci¹gn¹³ siê w dó³ smug ³¹ki a¿ do potoku, który siê pieni³ miêdzy kamiennymiz³omami.Otacza³ ca³y ten smug wa³ z drobnych kamieni, niby w¹¿ ró¿nobarwny, w rud¹ i si-naw¹ rdzê obleczony.Gdy s³oñce ranne, jak przez witra¿, wdziera³o siê przez têczowe i ma³eszyneczki chaty i gdy przesuwa³o po, ciemnych, sêkatych Scianach malowid³a z zaSwiata,wstawali, ¿eby zanurzaæ oczy i dusze w ³¹ce-kochance.£¹ka zmienia³a siê jak ich dusze.Codnia by³a ta sama, a co dnia inna, wci¹¿ piêkniej¹ca.By³o w niej coS z wiatru, z p³yn¹cychw niebie ob³oków, coS ze spienionej wody.Le¿a³a na zboczu pochy³ym ku po³udniowi.Szep-taj¹cy spomiêdzy korzeni, z podmok³ego mechowiska, ukryty miêdzy zio³ami ponik leSny tui owdzie rozkisa³ w m³akê.W tych miejscach rozplenia³y siê trawy nasi¹k³e wod¹, o barwienaj¿ywiej, najjaSniej zielonej, która wznieca w ¿y³ach i koSciach radosn¹ si³ê.Zagajnikiemsta³y tam skrzypy i miêkkie b³otne paprotki zielonow³ose, koñskie ziele z bia³ymi puszkamii nik³e sity [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl