RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy opuścił swoje miejsce przy ścianie, płynąc w stronę środka, odkrył, że im dalej w głąb groty, tym bardziej wznosi się dno.W chwilę potem wyszedł z wody i przysiadł, drżący, na ka­mieniu oblewanym raz po raz przez malutkie fale.Znalazł tymcza­sowe schronienie, lecz nie zdołało to rozproszyć jego obaw.Czy to Ashe'a widział na brzegu? I dlaczego oprawcy tak prędko rozpra­wili się z pływakiem?Statki rozbite na rafie, zamek na szczycie klifu.Czy załogi statków i mieszkańcy zamku byli wrogami? Bezlitosny postępek nadbrzeżnego patrolu przemawiał za tym, że trwa wojna, zaciekła i bezpardonowa, której podłoże stanowił prawdopodobnie konflikt między rasami.Aby się czegoś dowiedzieć, musiał zaczekać na ustanie sztor­mu.Sam skok do wody nie wystarczyłby, żeby znaleźć Ashe'a.A ucieczka brzegiem przed nieznanym wrogiem byłaby niczym prośba o śmierć bez zyskania w zamian żadnej korzyści.Nie, na razie musiał przeczekać tu burzę.Odpiął latarkę od paska i oświetlił wyższe partie jaskini.Sie­dział na kamiennym występie, który wcinał się klinem w wodę.Za plecami miał poszarpaną ścianę, nierówności obrastały girlandy roślin.Kiedy zdjął maskę, wyczuł odór gnijących ryb.Chwilowo nie dostrzegał żadnego wyjścia oprócz tego, którym się tu dostał.Coś poruszyło wodę i Ross szybko skierował snop światła w mroczną toń.W jasnym strumieniu ukazała się połyskująca gło­wa.Nie był to żaden z rozbitków, ale delfin.Ross wydał okrzyk zdumienia - ni to westchnienie, ni wołanie.Na moment pojawił się drugi delfin, a pomiędzy ich niewyraźnymi sylwetkami, zaraz pod powierzchnią, poruszało się trzecie ciało.- Ashe! — Ross nie miał pojęcia, jakim cudem delfiny przeszły bramę czasu, ale nie wątpił, że doprowadziły Ziemianina w bez­pieczne miejsce.- Hej, Ashe!Ale to nie Ashe wydostał się ciężko z wody na spotkanie z wy­ciągniętą ręką Rossa.Ross zamrugał tylko, całkowicie zbity z tro­pu, napotykając wzrok Karary.Dziewczyna chwiała się na nogach.Przytrzymał jaw ramionach, a dygoczące ciało wsparło się na nim całym ciężarem.Karara z trudem uniosła dłoń ku masce, więc Ross ściągnął ją czym prędzej.Dziewczyna miała twarz bladą i ścią­gniętą.Zduszony szloch wstrząsał jej ciałem; urywanymi hausta­mi łapała powietrze.- Jak się tu dostałaś? - zapytał Ross, zanim jeszcze posadził ją na kamieniu.Pokręciła powoli głową.- Nie wiem.Byliśmy blisko bramy.Rozbłysło światło, a po­tem.- W głosie Karary zadźwięczała nuta histerii.- Potem.zna­lazłam się tutaj.a ze mną Taua i Tino-rau.Ross, posłuchaj.Tam płynął jakiś człowiek.Dopłynął do brzegu.Właśnie stawał na nogi, kiedy go zabili!Ross ścisnął ją za rękę i wbił wyczekujący, niespokojny wzrok w jej twarz.- Czy to był Gordon?Zamrugała, uniosła dłoń i potarła podbródek.Między palcami spłynęła cienka czerwona strużka.- Gordon? - zapytała, jakby po raz pierwszy w życiu słyszała to imię.- Tak.Zabili Gordona?Kiwała się w przód i w tył w jego uścisku.Ross zauważył, że nią potrząsa.Odzyskał panowanie nad sobą.Iskra zrozumienia zajaśniała w jej oczach.- Nie, to nie był Gordon.Gdzie właściwie jest Gordon?- A więc go nie widziałaś? - naciskał Ross, choć zdawał sobie sprawę z bezcelowości takich pytań.- Ostatnio widziałam go przed bramą.- Mówiła już wyraź­niej.- Myślałam, że jesteście razem.- Nie, byłem sam.- Ross, gdzie my jesteśmy?- Słuszniej byłoby zapytać, kiedy jesteśmy - odparł.- Po przej­ściu przez bramę cofnęliśmy się w czasie.Musimy odnaleźć Gor­dona.Wolał nie myśleć, co mogło się wydarzyć na brzegu.5.ROZBITKOWIE W CZASIE- Możemy w ogóle stąd wrócić? - Karara znów była sobą.Za­dawała pytania krótko i sucho.- Nie mam pojęcia - odrzekł zgodnie z prawdą.Po raz pierw­szy doświadczył tak wielkiej siły wciągającej ich przez bramę.Nie znał innego przypadku, kiedy doszło do mimowolnego przejścia w czasie.Chętnie by się dowiedział, czemu zawdzięczają tę nagłą wycieczkę.Największą ich troską była nieobecność Ashe'a, który też mu­siał przejść na drugą stronę.Szansę na odnalezienie zaginionego agenta wzrosną niewątpliwie po przycichnięciu burzy, kiedy z po­mocą przyjdą im delfiny.Gdy powiedział to dziewczynie, przy­znała mu rację.- Myślisz, że toczy się tu jakaś wojna? - Założyła ręce na pier­si.W świetle latami widać było wyraźnie, że nie może opanować dreszczy.Chłodna wilgoć dawała się im we znaki i Ross zrozu­miał, że z tym także muszą sobie dać radę.- Całkiem możliwe.- Wstał i szybko przeniósł strumień światła z dziewczyny na ścianę.- Jak myślisz, czy nie dałoby się zrobić z tych porostów ciepłego okrycia? Poświeć mi! - Rzucił jej latarkę i ruszył w stronę wieńca brunatnicy.Zerwał kilka girland glonów.Trochę cuchnęły, lecz były tylko lekko wilgotne, ułożył je więc w kształcie gniazda na kamieniu.Wewnątrz tego kopczyka byli przynajmniej do pewnego stopnia osłonięci od zimna.Karara wczołgała się do środka sterty glonów, Ross poszedł w jej ślady.Nieprzyjemny zapach, gęsty jak opar, zatykał nozdrza, ale agent miał rację: dziewczyna przestała dygotać, on też poczuł ciepło ogarniające ciało.Zgasił latarkę i leżeli tak razem w mroku, zaszyci w stosie na wpół zgniłych wodorostów.Gwałtownie drgnął i uniósł głowę.Doszedł do wniosku, że mu­siał się zdrzemnąć.Podźwignął sztywne i obolałe ciało, by wyj­rzeć poza krawędź “gniazda" z brunatnic.W jaskini było dość ja­sno, od wejścia sączyła się mętna szarość.Wstał chyba nowy dzień.A to znaczyło, że powinni się wreszcie stąd ruszyć.Wśród glonów Ross namacał krągłe ramię.- Pobudka! - wychrypiał rozkazującym tonem.W odpowiedzi doszło go wystraszone westchnienie i kopiec uniósł się nad głową dziewczyny.- Na zewnątrz dzień.- A burza? - Karara wstała.- Burza już przeszła?Obniżył się poziom wody w jaskini; kipiała z mniejszą niż w nocy energią.Ranek.Koniec burzy.A gdzieś tam jest Ashe.Ross zamierzał właśnie nałożyć maskę na twarz, kiedy Karara pochwyciła go za ramię.- Uważaj! Pamiętaj o tym, co zobaczyłam.W nocy zabijali rozbitków!Odsunął ją, zniecierpliwiony [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl