RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bolały ją już nogi od butów na wysokich obcasach.Prze­cież to śmieszne, tłumaczyła sobie, żebym ja, należąca do ścisłego kierownictwa zakładów, musiała w ciągu dnia biegać po hali z obawy przed dwoma zbirami.Natychmiast zwolniła.Zaczerpnęła głęboko powietrza.Obejrzała się: tamci byli coraz bliżej.Czy mam dopuścić do bezpośredniej konfrontacji? - rozważała gorącz­kowo.Nie, to byłoby nierozsądne, zwłaszcza teraz, podczas przerwy między zmianami.Znowu przyspieszyła kroku.Doszła do ciągnących się pod ścianą podręcznych magazynów części, gdzie zwykle kręciło się wielu pracowników, którzy pobierali elementy montażowe czy wymieniali narzędzia.Ale teraz nawet te stanowiska świeciły pustkami.Nie było tam nikogo.Zerknęła przez ramię.Prześladowcy znajdowali się nie dalej jak pięćdzie­siąt metrów za nią.Wciąż zmniejszali dystans.Casey przyszło do głowy, że gdyby teraz zaczęła przeraźliwie krzyczeć o pomoc, z pewnością w pobliżu znalazłoby się kilkunastu robotników.Zara­zem pomyślała jednak, że tamci dwaj błyskawicznie by się schowali za jakimiś rusztowaniami czy pakami, a ona by się tylko zbłaźniła.Nie przeżyłaby takie­go poniżenia.Nie wyobrażała sobie, żeby mogła wytrzymać ironiczne uśmie­chy ludzi.Zatem trzeba było zapomnieć o takiej ewentualności.Pod żadnym pozorem nie mogła zacząć krzyczeć.Jęła się więc gorączkowo rozglądać za skrzynkami alarmów.Wystarczyło przecież włączyć syrenę przeciwpożarową.Albo nawet sygnalizację przywoła­nia karetki pogotowia.Wszak tego typu instalacje były rozmieszczone w całym hangarze.Lecz w takiej chwili nie potrafiła sobie przypomnieć, gdzie się znaj­duje najbliższa skrzynka.Gdyby znalazła przycisk alarmu i go uruchomiła, zawsze mogłaby się póź­niej wytłumaczyć, że zrobiła to niechcący.Nigdzie w pobliżu nie było skrzynki.Dwaj prześladowcy znajdowali się już trzydzieści metrów od niej.Gdyby nagle zaczęli biec, dopadliby ją w ciągu paru sekund.Musieli jednak zachować ostrożność, szczególnie teraz, kiedy lada chwila do hangaru powinny wkroczyć gromady pracowników drugiej zmiany.Ale w drzwiach ciągle nikt się nie pojawiał.Zauważyła z prawej strony stertę niebieskich wytłoczyn, którymi na czas transportu zabezpieczano przed wstrząsami gigantyczne elementy kadłuba sa­molotu.Przyszło jej do głowy, że ten nie zmontowany jeszcze do końca kadłub maszyny to ostatnie miejsce, gdzie mogłaby się ukryć.Ostatecznie jestem członkiem ścisłego kierownictwa zakładów, przelaty­wało jej przez myśli, i chociażby z tego powodu.Bzdury!Skręciła gwałtownie w prawo, zanurkowała pod rusztowaniem, minęła stertę plastikowych kształtek.Prześliznęła się obok oświetlonych schodów prowadzących na galerię.Za plecami usłyszała stłumione okrzyki zdumienia, a po chwili szybsze kroki napastników.Ona tymczasem znalazła się w głębokim cieniu za masywnymi dźwigarami podestu montażowego.Jeszcze bardziej przyspieszyła kroku.Casey była jednak na swoim terenie, dobrze wiedziała, jak się poruszać między rusztowaniami, zachowując ostrożność.Od czasu do czasu zerkała w górę, licząc na to, że kogoś zauważy.Zwykle na podeście przebywało dwudziestu lub trzydziestu robotników, którzy w blasku fluorescencyjnych lamp spajali ze sobą elementy kadłuba.Ale teraz nie było tam nikogo.Za nią rozległ się głuchy huk, po którym padło niewybredne przekleństwo.Pewnie jeden z prześladowców wpadł na rusztowanie.Singleton ruszyła biegiem, chyląc głowę i przeskakując nad wijącymi się po posadzce kablami oraz porozstawianymi skrzynkami narzędziowymi.Wypa­dła na otwartą przestrzeń.Przed nią znajdowało się stanowisko czternaste: nie­mal już wykończony samolot stał tu na kołach, jego brzuch wisiał wysoko ponad jej głową.Spostrzegła wokół części ogonowej kilka wiszących pomostów, usytu­owanych około dwudziestu metrów nad podłogą hangaru.Obrzuciła szybkim spojrzeniem kadłub odrzutowca i zauważyła, że w kabi­nie ktoś jest.Za oknem zamajaczyła rozmazana sylwetka.Więc jednak ktoś tam był!Wreszcie!Rzuciła się biegiem do schodków i pognała na górę, dzwoniąc obcasami o metalowe stopnie.Wpadła na drugi pomost, przystanęła i zadarła głowę.Wy­soko, bo nie więcej jak trzy metry od sklepienia hangaru, na podwieszonej plat­formie pracowało trzech mężczyzn w kaskach.Dolatywało stamtąd ciche brzę­czenie jakichś urządzeń elektrycznych.Monterzy coś robili przy górnej krawę­dzi statecznika pionowego.Spojrzała w dół, na dwóch ścigających ją prześladowców.Oni również wydo­stali się już spod rusztowania i zmierzali w kierunku schodków, patrząc ku górze.Pobiegła dalej.Dotarła w końcu do tylnych drzwi samolotu i wpadła do środka.W gigan­tycznym wnętrzu maszyny nie było jeszcze żadnych elementów poza podłogą,Singleton znalazła się między półkolistymi ścianami, przez co poczuła się jak w brzuchu metalowego wieloryba.Mniej więcej w połowie długości kadłuba pra­cowała samotna kobieta, Azjatka, która mocowała srebrzyste płaty izolacji ter­micznej.Ze zdumieniem popatrzyła na zadyszaną Casey.- Czy ktoś tu jeszcze pracuje? - zapytała Singleton.Kobieta pokręciła głową.Na jej twarzy odmalował się strach, jakby została przyłapana na jakimś przestępstwie.Casey zawróciła na pięcie i wypadła przez drzwi.Mężczyźni byli już na ostatnim podeście przed wejściem do samolotu.Bez namysłu pobiegła dalej ku górze.W stronę podwieszonych platform.Metalowe schodki miały na dole szerokość dwóch metrów.Ale tutaj, powy­żej wejścia do samolotu, zmieniły się w półmetrową, zabezpieczoną jedynie cienką barierką i ustawioną stromo drabinkę, prowadzącą wzdłuż krawędzi rusztowa­nia.Wszędzie dokoła zwieszały się kable elektryczne, przypominające splątany gąszcz dzikiego wina.W pewnej chwili Casey wyrżnęła ramieniem w zawieszo­ną nad pomostem skrzynkę przyłączeniową [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl