[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szum chłodnego deszczu.I zapach błękitnej elektryczności przenikającyzza zamkniętych drzwi. Wracajmy do roboty powiedział Montag spokojnie.Mildred kopnęła książkę. Książki nie są ludzmi.Ty czytasz, a ja oglądam wszyst-ko, ale w nich nie ma nikogo!Patrzył nieruchomo na salon, który był martwy i szary jak wody oceanu, ale którymógłby zakipieć życiem, gdyby tylko włączyli elektronowe słońce. A moja rodzinka rzekła Mildred to są ludzie.Mówią mi różne rzeczy.Ja sięśmieję i oni się śmieją! A kolory! Tak, wiem. A poza tym, gdyby kapitan Beatty wiedział o tych książkach. zastanowiła się.Na jej twarzy pojawiło się zdumienie, a potem groza. Mógłby przyjechać, spalić domi rodzinkę.To straszne! Pomyśl, ile pieniędzy wydaliśmy.Dlaczego mam czytać? Poco? Po co! Dlaczego! krzyknął Montag. Onegdajszej nocy widziałem najbardziejprzeklętego węża w świecie.Był martwy, ale był żywy.Mógł widzieć i nie mógł widzieć.Chcesz zobaczyć tego węża? Znajduje się w szpitalu pogotowia, gdzie już złożyli ra-port o tych wszystkich bzdurach, które wąż z ciebie wyciągnął! Chciałabyś iść i spraw-dzić ich kartotekę? Może musiałabyś zajrzeć pod Guy Montag , a może pod Strachprzed wojną.Chciałabyś pójść do tego domu, który się wczoraj spalił? I rozgrzebać po-pioły szukając kości kobiety, która sama podpaliła swój dom! A co powiesz o KlarysieMcClellan, gdzie jej szukać? W kostnicy? Słuchaj!Bombowce przelatywały na niebie, przelatywały nad domem, chrapiąc, mrucząc,świszcząc jak ogromny niewidoczny wachlarz, krążący w próżni. Jezu powiedział Montag. Co godzina cholerne samoloty na niebie.Jak, u dia-bła, te bombowce tak wżarły się w każdą sekundę naszego życia! Dlaczego nikt nie chceo tym mówić! Rozpętaliśmy i wygraliśmy dwie wojny atomowe od roku 1960! Czy dla-tego, że tak się świetnie bawimy w domu, zapomnieliśmy o świecie? Czy to dlatego, żejesteśmy bogaci, a reszta świata biedna, a nas po prostu to nie obchodzi, że inni są bied-ni? Słyszałem pogłoski, że świat kona z głodu, ale my jesteśmy dobrze odżywieni Czy to48prawda, że świat pracuje ciężko, a my się bawimy? Czy dlatego jesteśmy tak znienawi-dzeni?! Raz bardzo wiele lat temu słyszałem również pogłoski o nienawiści.Wiesz, dla-czego nas nienawidzą? Ja nie wiem, to pewne! Może książki pomogą nam choćby czę-ściowo wyjść z tej klatki! Może mogłyby nas powstrzymać od popełniania wciąż tychsamych cholernych wariackich błędów! Nie słyszałem, żeby ci durnie w twoim saloniecoś o tym mówili.Boże, Millie, czy nie widzisz? Godzina dziennie, dwie godziny z ty-mi książkami, a może.Zadzwonił telefon.Mildred chwyciła słuchawkę. Anna! Zmiała się. Tak, dają dziś Białego Klauna.Montag wyszedł do kuchni i rzucił książkę. Montag powiedział jesteś na-prawdę głupi.Jak my z tego wyjdziemy? Czy wyrzucimy książki, zapomnimy o nich? Otworzył książkę, by czytaniem zagłuszyć śmiech Mildred.Biedna Millie, myślał.Biedny Montag, z tobą jest również kiepsko.Ale skąd możeszotrzymać pomoc, gdzie znajdziesz nauczyciela w tym wieku?Zaraz, zaraz.Zamknął oczy.Tak, oczywiście.Znowu spostrzegł, że myśli o zielonymparku sprzed roku.Ta myśl towarzyszyła mu ostatnio wiele razy, ale teraz przypomniałsobie, jak to było owego dnia w parku miejskim, gdy ujrzał starego człowieka w czar-nym garniturze ukrywającego coś szybko pod marynarką.Stary człowiek zerwał się, jak gdyby miał zamiar uciekać.A Montag powiedział: Poczekaj pan! Nic nie zrobiłem! drżąc krzyczał stary człowiek. Nikt nie mówi, że pan zrobił.Siedzieli w miękkim zielonym świetle, przez chwilę nie mówiąc ani słowa, a po-tem Montag zaczął rozmawiać o pogodzie, a stary człowiek odpowiadał bladym gło-sem.Było to dziwnie spokojne spotkanie.Stary przyznał się, że jest byłym profesoremangielskiego, którego wyrzucono przed czterdziestoma laty, kiedy ostatnie wszechni-ce nauk humanistycznych zostały zamknięte z braku studentów i funduszy.Nazywałsię Faber i gdy wreszcie pozbył się obawy przed Montagiem, mówił odmierzonym gło-sem, spoglądając na niebo i drzewa, i zielony park, a kiedy minęła godzina, powiedziałcoś do Montaga, a on czuł, że jest to pozbawiony rymów poemat.Stary człowiek nabrałjeszcze więcej odwagi i wygłosił znów coś innego, i to był również poemat.Faber przy-trzymywał dłonią lewą kieszeń marynarki i wymawiał te słowa z uczuciem, a Montagwiedział, że gdyby sięgnął ręką, mógłby wyciągnąć z kieszeni mężczyzny książkę z wier-szami.Ale nie sięgnął.Jego dłonie pozostały na kolanach, bezwładne i bezużyteczne. Janie mówię o rzeczach, panie powiedział Faber. Mówię o znaczeniu rzeczy.Siedzętu i wiem, że żyję.49I to było wszystko, naprawdę.Godzina monologu, poemat, komentarz, a następnienie zwracając uwagi nawet na fakt, że Montag jest strażakiem, Faber drżąc troszkę na-pisał swój adres na kawałku papieru. To do pańskich akt powiedział na wypadek,gdyby pan zdecydował pogniewać się na mnie. Nie gniewam się powiedział Montag zaskoczony.Piskliwy śmiech Mildred rozbrzmiewał w hallu.Montag podszedł do szafy w sypialni i zaczął wertować swój rejestr, aż znalazł nagłó-wek: DALSZE DOCHODZENIA (?).Było tam nazwisko Fabera.Nie złożył doniesieniai nie wymazał tego nazwiska.Nakręcił numer z innego telefonu.Aparat na drugim krańcu linii z dziesięć razywzywał Fabera, zanim profesor odpowiedział słabym głosem.Montag wyjaśnił, ktomówi, po czym nastąpiła długa cisza. Tak, panie Montag? Profesorze Faber, chciałem zadać dość dziwne pytanie.Ile egzemplarzy Biblii po-zostało jeszcze w naszym kraju? Nie wiem, o czym pan mówił Chcę wiedzieć, czy pozostały jeszcze jakieś egzemplarze. To jakaś pułapka! Z nieznajomymi nie rozmawiam przez telefon! A ile tomów Szekspira i Platona? Nic! Pan wie równie dobrze jak ja.Ani jednego!Faber odłożył słuchawkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]