[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyszłam za mą\.- Tak, wiem.Lady Mullholland, czy\ nie? Wiem tak\e, \e nie chciałaś tegomał\eństwa, \e ślub odbył się w pośpiechu, \eby uniknąć kolejnego niefortunnego skandalu.Jak\e musisz być niepocieszona.Ujmując znowu jej ręce, obdarzył ją swoim najpiękniejszym uśmiechem.- Moja droga, tak mi przykro.Nigdy nie powinienem cię opuścić.Prawda jest taka, \eza tobą tęskniłem.Nadal cię uwielbiam.Przez głupotę pozwoliłem, aby chciwość stanęła nadrodze prawdziwej miłości.Proszę, wybacz i pozwól naprawić zło, jakie się stało.Pozwólzabrać się z tej zapomnianej przez Boga dziczy.Wrócimy do miasta, gdzie znowu będzieszbłyszczeć, jak na to zasługujesz.Rok, nawet pół roku wcześniej, mo\e dałaby się złapać na jego pochlebstwa,uwierzyłaby w kłamstwa.Niedługo musiałby ją przekonywać, \eby rzuciła się w jegoramiona.Ale nie teraz.Teraz widziała go dokładnie takim, jakim był - draniem i paso\ytem.Zrozumiała te\ coś innego.Pomimo jego wyćwiczonych, wy - kalkulowanychsposobów nie miał ju\ nad nią władzy.Nie kochała go, poniewa\ obdarzyła uczuciem innego.- Toddy, ja.- Steven zawiadomił mnie, \e mamy gościa.Spojrzała ku drzwiom, w których stałDarragh.Bo\e, jak długo tam stał? A co wa\niejsze, ile usłyszał? Chyba dość du\o, bo w jegozazwyczaj pogodnych oczach pojawiły się niepokojące, gniewne ogniki.Skrzywiła się niedostrzegalnie, kiedy Darragh spojrzał na jej ręce, które nadalspoczywały w uścisku Toddy'ego.Wyswabadzając je pośpiesznie, zrobiła krok do tyłu, zdającsobie sprawę, \e ten gest musi wywołać wra\enie, \e czuje się winna, podczas gdy nieuczyniła niczego złego.Darragh wkroczył do pokoju i stanął obok niej.- Przedstaw nas, kochanie, bądz tak dobra.Wrogość wisiała w powietrzu.Mę\czyzni obserwowali się, jak wilki z dwóchrywalizujących stad przed walką.Niemal się spodziewała, \e zaczną warczeć.- Pozwól mi przedstawić pana Theodore'a Markhama.Panie Markham, to mój mą\,hrabia Mullholland.Darragh, pan Markham jest moim znajomym z Londynu.Mę\czyzni skinęli głowami, ale nie uścisnęli sobie dłoni, jak wymagała uprzejmość.- Znajomy, powiadasz? - odezwał się Darragh.- Tak, właściwie stary przyjaciel.- Toddy posłał jej ciepły uśmiech.- Zbyt stary nanudne formalności.Skąd ten Markham , moja droga? Jeszcze przed chwilą byłem po prostuToddym.- A zatem, Toddy, co sprowadza cię do Irlandii? - zapytał Darragh chłodnym tonem.Po có\ to podró\owałeś tak daleko na zachód o tak niesprzyjającej porze roku? Anglicyzwykle nie są dość wytrzymali i uciekają przed naszymi surowymi zimami.- Och, jestem bardzo wytrzymały - odparł Toddy, przeciągając słowa.- Nieprawda\,Jeannette?Ciało Darragha zesztywniało, ledwie powstrzymywana wściekłość biła od niegoniewidzialną falą.Rzuciła Toddy'emu karcące spojrzenie, niezdolna uwierzyć, \e mógłwygłosić tak niedelikatną i dwuznaczną uwagę.Do diabła z nim, o co mu chodziło? Czy celowo chciał przekonać Darragha, \e międzynimi nadal coś jest? Chciał sprowokować Darragha do pojedynku?Jakkolwiek to było szalone, po jego minie mo\na było sądzić, \e taki w istocie maplan.Toddy ubierał się jak modniś, ale szpadą i pistoletem posługiwał się z mordercząprecyzją.Co do walki na pięści, trudno byłoby zgadnąć, który z nich miał większe szanse,jako \e była pewna zręczności Darragha w tym względzie.Nie miała jednak ochoty tegosprawdzać.Zdecydowana zapobiec ewentualnemu rozlewowi krwi, stanęła między nimi.- Panie Markham, musi pan być zmęczony po długiej podró\y.Wezwę słu\ącego, abyodprowadził pana do pokoju, i ka\ę podać podwieczorek.Mo\e pan odpocząć przed kolacją.Jadamy o szóstej.- Przeszła przez pokój i pociągnęła za sznurek dzwonka.- Pamiętam czasy, kiedy jadaliśmy o dziesiątej, czasami pózniej, po tańcu o północy.- Có\, nie jesteśmy w Londynie.- Wielka szkoda.Przyszła pokojówka.- Zaprowadz, proszę, pana Markhama do czerwonej sypialni.Zostanie u nas na noc.- Mo\e zatrzymać się w gospodzie - warknął Darragh.Zerknęła w jego stronę.Starałasię być miła.- Tu nie ma gospod, jak dobrze wiesz.- Zwróciła się ponownie do słu\ącej.- Noro,zaprowadz pana Markhama do jego pokoju.Dziewczyna patrzyła na całą trójkę szeroko otwartymi oczami, jakby stanowili częśćkarnawałowego przedstawienia.Otrząsnąwszy się, dygnęła grzecznie.- Tak, milady.Proszę za mną.Toddy, z płonącymi bursztynowymi oczami, postąpił naprzód i ujął Jeannette za rękę.- Do kolacji, moja droga.- Pochylając się, raz jeszcze wycisnął ciepły, zbyt poufałypocałunek na wierzchu jej dłoni.Zabrała rękę, zanim dał Darraghowi powody do jeszczewiększego niezadowolenia.Toddy się wyprostował i kiwnął głową w stronę Darragha.- Mullholland.Darragh odsłonił zęby.- Markham.W momencie, kiedy Markham wyszedł z pokoju, Darragh obrócił się twarzą w jejstronę.- On nie zostanie.- Oczywiście, \e zostanie.Sam powiedziałeś, \e jest zima.Nie mo\emy go wyrzucić,\eby zamarzł na dworze.- Mo\e spać w powozie.Z tym jego bajecznym, rozdmuchanym ego będzie mugorąco.- A co ze słu\bą i końmi? Chcesz ich skazać na noc na łasce \ywiołów?Spojrzał gniewnie.- Ze względu na niego, mo\e by nale\ało.- Poło\ył na biodrach zaciśnięte w pięścidłonie.- Dobrze, niech zostanie, ale tylko na noc.Rano ma odjechać.- Zobaczymy - odparła, zirytowana rozkazującym tonem Darragha.Zamarł, patrząc na nią zmru\onymi oczami.- Nie zobaczymy.Odjedzie o świcie, taka jest moja wola.- Zapadła męcząca cisza.-To ten, czy tak?Serce zabiło jej \ywiej.Do diabła z Toddym i jego dwuznacznymi uwagami.- Jaki ten ? - odparła, postanawiając udawać niewiedzę.- Drań, który odebrał ci niewinność i porzucił, \ebyś sama poradziła sobie zkonsekwencjami.Mówiłaś, \e to skończone.- Bo jest skończone [ Pobierz całość w formacie PDF ]