[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Konstantinosprowadził warzywniak, miał w nim jednak także wszystko, czego potrzeba na co dzień,rozpuszczalną kawę, mleko skondensowane, trzy gatunki płatków śniadaniowych, makaron,słodycze, pastę do butów, papierosy itd.Gdyby na ciasnych regałach dało się jeszcze znalezćalkohol, byłby to sklep doskonały, jednak na tym świecie nie ma rzeczy doskonałych.Słońce porządnie przypiekało.Marvin nie mógł pozbyć się podejrzenia, że przegapiłtermin próbnego przesłuchania w nowym zespole.- Nie, to chyba jednak miało być jutro.Miał karteczkę z datą, ale gdzieś mu się zapodziała.Bardzo możliwe, że wyrzuciła ją przyzamiataniu nowa dziewczyna Pete'go.- Gdzie ja trafiłam? - powtarzała cały czas.- Do mieszkania czy do małpiej klatki? - Takczy owak, ich lokum nadawało się obecnie do prezentacji.Może powinien teraz zaprosić swoichrodziców, taka okazja długo się nie powtórzy.Pobrzękiwał monetami w kieszeni.Poprzedniego wieczora palili skręty i grali w karty oćwierćdolarówki, udało mu się sporo wygrać.Zadowalający obrót rzeczy po tym, jak przez kilkapoprzednich nocy bezpowrotnie przepuścił trzymiesięczny czynsz od Johna.Będzie mógł nieco zmniejszyć swój dług u Konstantinosa.Poza tym przeszedł się wczorajprzez cały dom, ze wszystkich skrzynek na listy wykradł ulotki reklamowe i po dwudziestuminutach pracy z nożyczkami napełnił kieszenie porządnym zapasem kuponów obiecującychKup jeden, drugi gratis! albo 50% taniej!.Zobaczymy, co uda się za ich pomocą zdobyć, wkażdym razie w lodówce panowała zdumiewająca pustka.Do tego właśnie na niego przypadałateraz kolej zakupu butelki płynu do mycia naczyń, gdyż starą, po wielokrotnym wypłukaniuciepłą wodą, trzeba było uznać za pustą.Konstatinosa nie było, przy kasie stała jego wiecznie niezadowolona żona.Zwykle niezapowiadało to niczego dobrego, gdyż dopisywała jego zakupy do długu niechętnie i z wielkimioporami, a jeśli nawet to robiła, to nie żałowała sobie wielkiego gderania, które samo w sobie jużbyło krepujące.Tym razem jednak Marvin wyładował przy niej kieszeń pełną ćwierćdolarówek,co wprawdzie nie sprowadziło na jej twarz uśmiechu - nikt nigdy nie doprowadził jej douśmiechu - ale przynajmniej nie marudziła, gdy zbierał z regałów i składał przed nią produkty,lecz bez oporu zapakowała wszystko do dużej brązowej torby.Tym głośniej lamentowała w chwilę potem.Przy wyjściu wzrok Marvina padł na gazetyleżące przy futrynie w bardzo starym, drucianym stojaku.Nagłówki na nich były tak wielkie, żenawet Marvin nie mógł ich przeoczyć.Wydrukowano też wielkie zdjęcie.Prawdopodobniewłaśnie to zdjęcie było głównym powodem, dla którego worek Marvina wysunął mu się z rąk, aon nie był w stanie temu zapobiec.- Jak mogło do tego dojść? - wykrzyknął Gregorio Vacchi, dorzucając aktualne wydanieCorriere della Sera do innych gazet na stole.- I skąd oni to wiedzą? To dla mnieniewytłumaczalne.To naprawdę osobliwe uczucie, czytać w gazecie własne nazwisko.Do tego na stronietytułowej, wielkimi, tłustymi literami.Przydawało to całej sprawie więcej realności niż staredokumenty i stemple, i uwierzytelnienia całego świata.- Wszyscy piszą tylko o pieniądzach - stwierdził Alberto, przeglądający Republicca.- Opieniądzach i o odsetkach.Moim zdaniem nic nie wiedzą o śnie i o proroctwie.Giovanna przygotowała w salonie na parterze nakryty uroczyście stół, stosownie doważności dnia.Pokrojone w kostkę miodowe melony, prawdziwą parmeńską szynkę i szampana,białe obrusy i kryształowe kieliszki, mieniące się w świetle słońca.Ciepły, pachnący lawendąpowiew wiatru nadymał firany w wysokich oknach, a z podwórka na zewnątrz dało się słyszeć nakamyczkach kroki.Był to Benito, miękką szmatką polerujący na wysoki połysk rolls-royce'a.Potem nadszedł Alessandro, młody, silny chłopak, pomagający w kuchni i piwnicy, przyniósłaktualne dzienniki i wtedy się zaczęło.Padrone zdawał się bawić całym tym zamieszaniem.Uśmiechając się cicho, mieszał łyżeczką filiżankę cappuccino i z całym tym swym spokojemwyglądał jak przysłowiowe oko huraganu.- Przecież było wiadomo, że do tego dojdzie.Po prostu dowiedzieli się o tym wcześniej,niż się spodziewaliśmy.- Spojrzał w górę i rzucił Johnowi szelmowskie spojrzenie.-Prawdopodobnie w najbliższych dniach popularnością w prasie pobije pan samą Lady Di.- Wspaniale - stwierdził John.- Może jeszcze być wesoło [ Pobierz całość w formacie PDF ]