[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Małym fragmentem umysłu zaczęłam się nad tym zastanawiać.Dalszą podróż urozmaicały nam już tylko drobiazgi.W Budapeszcie na wyspie świętej Małgorzaty ukradliśmy jakiemuś Szwedowi kapsel z koła.Nasz zleciał i przepadł bez wieści jeszcze w Warszawie, kupno było niemożliwe, wyjechaliśmy bez kapsla, na wyspie świętej Małgorzaty garbus Szweda zaparkowany był zachęcająco tuż obok, postanowiliśmy uzupełnić wyposażenie.Kradzieży dokonał Wojtek, ja stałam na świecy.Wyrzutów sumienia nie mieliśmy prawie wcale, primo, Szwed odkupi to sobie we własnym kraju bez żadnego problemu, a secundo, kapsel jest tani.Chętnie byśmy mu nawet zostawili na to jakieś pieniądze, ale nie mieliśmy przy sobie walut wymienialnych.Kradzione nie tuczy, w Polsce ten kapsel nam zleciał i poszedł w gęste zboże.Wojtek szukał go bardzo długo z szacunku dla przestępstwa, ale nie znalazł, później zaś okazało się, że jedną łapkę mieliśmy zdeformowaną i nie trzymała.W Bukareszcie zgubiliśmy samochód.Postawiwszy go gdzieś w starej części miasta i nie spojrzawszy na nazwę ulicy, poszliśmy zwiedzać zabytki na piechotę.Odnaleźliśmy pojazd w połowie czwartej godziny poszukiwań, przy czym ostatnią godzinę Wojtek szukał już sam, bo ja zrezygnowałam z mienia, stanowczo twierdząc, że moje życie warte jest więcej niż jeden używany samochód.Siedziałam w cieniu i starałam się nie wyzionąć ducha.W Bratysławie poznałam osobiście dwie przecudowne kobiety, Hildę Holinovą i Hanę Lerchovą, które tłumaczyły na słowacki moje pierwsze książki.Dzięki tym tłumaczeniom miałam mnóstwo pieniędzy w KDL–ach, przepuszczałam tam całe honorarium, przeliczenie na złotówki bowiem było absolutnie kretyńskie i nieopłacalne.W Pradze czeskiej poszłam kupować buty, co zmusiło mnie do włożenia pończoch.Na podbiciu stopy miałam zadraśnięcie skóry rozmiarów mniejszych niż łepek od szpilki, w ogóle go nawet nie zauważyłam, kiedy jednakże wróciłam z miasta i zdjęłam pończochę razem z mikroskopijnym strupeczkiem, krew z tego siknęła aż pod sufit.Zdumiona śmiertelnie, trzymałam nogę w wannie pod zimną wodą, Wojtek zaś przekupował hotelową pokojówkę, żeby nie poszła donosić o zbrodni.Później dopiero dowiedzieliśmy się, że w tamtym właśnie okresie w Czechosłowacji panowały tropikalne upały i ciśnienie robiło dziwne sztuki.Upiorna temperatura trzymała się cały czas i proszę, jak wyglądały kontrole celne, nie wiem, na co ci ludzie narzekają.Wykąpaliśmy się po drodze w jakiejś rzece, nie wykluczam, że był to Dunaj, pomogło trochę, i ruszając w dalszą drogę po swojemu, Wojtek trafił w lesie na pieniek.Szkód wielkich widać nie było, ochłonął nieco, ja też.— Dobrze, że tylko pieniek — powiedziałam.— Przy tej pogodzie mogłeś rąbnąć w drzewo Jak nic.— Masz rację — przyznał.— Aż mnie korciło, żeby brać ten cały las taranem.Na żadnej granicy, ani razu, nikt od nas nie żądał otwierania bagażnika.Nikogo nie obchodziło, co w nim wieziemy.Spróbowaliśmy go otworzyć dopiero w Warszawie i wówczas wyszło na jaw, że pieniek zrobił swoje, nie pamiętam już, co się skrzywiło, ale klapę unieśli dopiero w warsztacie.Oczywiście znów przestawiłam kolejność wydarzeń, ale właśnie przypomniało mi się, że mój pech sylwestrowy zmienił nieco oblicze.Na Sylwestra pojechaliśmy do Kazimierza, do SARP–u, zaraz po moim powrocie, czyli z pewnością przed wakacjami.Musiał to być właśnie ten jeden Sylwester, bo miałam szyfonowy szal, kupiony w Kopenhadze, zatem wróciłam z Danii, po moim drugim powrocie zaś żadne Sylwestry z Wojtkiem nie wchodziły już w rachubę.Śnieg leżał, pogoda był piękna, z tajemniczych powodów rozbolała mnie głowa.Łupało migrenowe, a proszków od bólu głowy wyjątkowo przy sobie nie miałam.Z chwili na chwilę robiło się gorzej, w Kazimierzu obejrzałam się w lustrze, istna maszkara sinozielona, czarne kręgi pod oczami, mazepa i potwór, oczywiście, Sylwester…! W Sylwestra musiało mi się przytrafić coś złego.Zaczęłam latać po ludziach i szukać pomocy medycznej, w hotelowej apteczce dostałam w końcu dwa proszki.Zjadłam oba, odczekałam, po czym przystąpiłam do przeciwdziałań, bo w grę wchodziła rywalizacja w ramach płci.Razem z nami jechało znajome małżeństwo, Zosia z mężem.Dla uniknięcia nieporozumień wyjaśniam, że istniały dwie Zosie.Nawet trzy, ale trzecia pojawiła się znacznie później i obecnie jest moją synową.Z tamtych dwóch jedna była ukochaną przyjaciółką Alicji i matką Pawła i występuje w paru moich utworach, druga zaś piastowała stanowisko mojej wieloletniej rywalki i była żoną przyjaciela mojego pierwszego męża.Ta właśnie druga Zosia jechała do Kazimierza i zamierzała zaćmić mnie urodą i strojem, o czym dowiedziałam się poufnie.O mało nie oddałam jej zwycięstwa walkowerem przez tę cholerną głowę [ Pobierz całość w formacie PDF ]